350 tysięcy begonii w raciborskiej Miedoni [REPORTAŻ]
Miedonia kojarzy się wszystkim z codziennymi komunikatami meteorologicznymi, które podają stan wody na Odrze. Kiedyś była rolniczą wsią znaną z upraw warzyw. Dziś jest dzielnicą Raciborza, w której na 340 mieszkańców przypada około 20 rolników. Jednym z nich, i to od czterech pokoleń, jest Roman Wilczek, który ogrodnictwem szklarniowym zajmuje się już ponad dwadzieścia lat.
Goździki z asparagusem
Pierwsze drewniane szklarnie w 1926 roku stawiał Józef Wilczek, dziadek pana Romana. Jego ojciec Krystian przebudowywał je później na stalowe. – Zaczynał od warzyw, ale wyspecjalizował się później w produkcji asparagusa i goździków, bardzo popularnych w PRL-u. Część roślin musiał oddawać do Spółdzielni Ogrodniczej „Ogrodnik” w Raciborzu. Z resztą, raz w tygodniu objeżdżał region, dowożąc rośliny bezpośrednio do kwiaciarni – tłumaczy pan Roman. To właśnie jemu, jako najmłodszemu z siódemki rodzeństwa przypadło w udziale zajęcie się szklarniami ojca po jego śmierci. Pomagał mu starszy brat Andrzej, który potem odszedł i samodzielnie zajął się ogrodnictwem. – Zaczynałem od warzyw. Uprawiałem sałatę, rzodkiewkę i inne nowalijki, ale wytrzymałem dwa lata. Potem postawiłem na kwiaty doniczkowe, które cieszą się wciąż dużą popularnością – mówi pan Roman. Ponieważ z zawodu był elektronikiem, na początku czerpał wiedzę z doświadczenia mamy i starych książek, które zostały po tacie. Uczył się też podczas wakacji w Holandii, gdzie pracował w zieleni miejskiej. Szybko okazało się jednak, że do kwiatków ma po prostu dobrą rękę. Dziś w ogrodnictwie pomaga mu żona Danuta, która zajmuje się księgowością i finansami firmy.
Pan Roman oprowadza nas po nowoczesnych szklarniach, które postawił korzystając z unijnego dofinansowania. Budowa pierwszej trwała prawie dwa miesiące, ale drugą postawiono w trzy tygodnie. Obok nich stoją nadal te, które wybudował jego ojciec. – Najpierw myślałem o tym by je wyburzyć i na ich miejsce postawić nowe, ale teraz zaczynam mieć coraz więcej wątpliwości. Postanowiłem więc, że będę je remontował. Jedna z nich jest tak stara, że korzystanie z niej zimą jest całkowicie nieopłacalne, ale już od wiosny ją wykorzystuję. To jest stalowa konstrukcja, więc wiele jeszcze przetrwa – tłumaczy pan Wilczek.
Na 5 tysiącach metrów kwadratowych, oprócz właściciela pracuje jeszcze siedem osób. Do prac sezonowych chętnych wciąż brakuje. – Albo jestem tak daleko od cywilizacji, że nikt do mnie nie umie trafić, albo bezrobocia nie ma – kwituje ogrodnik. Jego pracownicy zaczynają właśnie nasadzenia i ukorzenianie. Produkcja jest całoroczna, ale sezon sprzedaży zaczyna się w połowie kwietnia. Kwiaty można kupić bezpośrednio w szklarni, ale w sezonie jest ich tak dużo, że trzeba z nimi jeździć na giełdę do Tychów, gdzie sprzedaje się 80% wszystkich roślin.
Jak pelargonia to czerwona
W każdej szklarni uprawia się pewną grupę roślin. Najpopularniejsza jest pelargonia zwisająca i stojąca oraz begonia bulwiasta. – Sadzonki zakupujemy w trzech firmach, które sprowadzają je z Holandii. Ich przedstawiciele przyjeżdżają bezpośrednio do nas, proponując jakieś nowości, albo podpowiadając jakie kolory i gatunki kwiatów są na topie. Modę na kolory kwiatów kreują też często czasopisma, ale robią to z takim opóźnieniem, że gdy o tym czytam, zazwyczaj mam już zasadzone wszystkie kwiaty – mówi ze śmiechem pan Roman i dodaje, że czerwona pelargonia jest najpopularniejsza i to zazwyczaj o nią pytają wszyscy klienci. Ta doskonała roślina balkonowa i rabatowa kwitnie od maja do późnej jesieni i najlepiej rośnie na stanowisku słonecznym. Równie popularna begonia bulwiasta słońca nie lubi. Najlepiej będzie jej na lekko zacienionym stanowisku. Należy ją podlewać codziennie tak, by ziemia była stale lekko wilgotna. Strzałem w dziesiątkę okazała się zaś posadzona na próbę biała lawenda, która spodobała się architektom ogrodów i do dziś można ją podziwiać przed domami mieszkańców Raciborszczyzny. Zanim jednak będziemy się mogli cieszyć pięknymi roślinami na balkonie lub w ogrodzie, muszą one najpierw przejść przez etap sadzenia i wzrostu w szklarni.
Sadzonki sadzi się w temperaturze 18 stopni C, którą po trzech tygodniach obniża się o dwa stopnie, by kwiaty w wyższej temperaturze za szybko nie urosły. Wilgotność powietrza nie powinna przekraczać 80% i spadać poniżej 60%. Nawadnianie roślin wiszących odbywa się poprzez system kropelkowy, który jest sterowany automatycznie. Te, które znajdują się na stołach zalewowych dostają pożywkę od dołu. Woda rozprowadzana jest równomiernie kanałami, dzięki czemu każda roślina dostaje ją w tym samym czasie w takiej samej ilości. Wymiar stołów dostosowany jest do wzrostu i zasięgu ramion pracowników, można je z łatwością przesuwać, by dojść swobodnie do roślin. – W ubiegłym roku zakupiliśmy też stoły – kontenery, którymi możemy wyjeżdżać na zewnątrz. To bardzo usprawnia nam pracę przy załadunku kwiatów do samochodów oraz ich transporcie w szklarniach. Mam taki plan, by nasadzenia odbywały się w naszych szklarniach a potem trafiały do dalszej produkcji. Ostatnio weszliśmy w rozsady begonii. Kupujemy małe siewki, rozpikowujemy je w palety i za miesiąc, gdy podrosną sprzedamy innym ogrodnikom – tłumaczy pan Roman i pokazuje mi imponującą kolekcję 350 tysięcy sadzonek begonii, które niebawem pojadą dalej.
Czego nie cierpi niecierpek
Z głośników sączy się delikatna muzyka, ale pan Wilczek przyznaje, że to raczej dla pracowników, a nie roślin, choć te zapewne doceniają komfortowe warunki, w których dorastają. Przyjemna temperatura, odpowiednia wilgotność powietrza i czułe oko gospodarza nie są im obojętne. Choć sercem całego przedsięwzięcia jest komputer, dzięki któremu wszystko to można ustawić, Pan Roman stosuje jednak wobec maszyny zasadę ograniczonego zaufania i woli wszystkiego przypilnować sam. – Codziennie robię osobiście obchód i wtedy decyduję jak ma wszystko przebiegać. Ogrodnik to taki zawód, w którym trzeba się znać na wszystkim. Nieraz jestem elektrykiem, nieraz spawaczem, a czasami murarzem – mówi ze śmiechem. Dlatego nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby komputer zaprogramować na miesiąc z góry i wyjechać sobie na wakacje. – Tak się szczęśliwie składa, że sezon kończy nam się w czerwcu, więc korzystamy zawsze z letniego wypoczynku, ale zastępuje mnie wtedy mój brygadzista i wszystko jest pod kontrolą – tłumaczy właściciel i podkreśla, że prawdziwe wczasy są wtedy, gdy nie myśli się o pracy. Podziwia więc kwiaty w hotelowych ogrodach, które rosną bujnie w naturalnych warunkach, bez ingerencji człowieka, ale stara się nie podchodzić do nich zawodowo.
W drodze do następnej szklarni mijamy ogromny zbiornik na wodę, w którym zbiera się deszczówkę wykorzystywaną do nawadniania roślin, a tych jest tutaj sporo. – Hodujemy rośliny rabatowe, byliny, rośliny wieloletnie, chryzantemy ogrodowe i doniczkowe oraz cyklameny i poisencje. Ciekawą rośliną ozdobną o dużych i intensywnie kolorowych kwiatach jest niecierpek nowogwinejski, o którym pan Roman mówi, że nie cierpi gdy się go zapomina podlewać. Kiedy ma zbyt sucho, traci kwiaty i liście. Nie lubi ostrego słońca i jest mało odporny na niskie temperatury. W szklarni może temu zaradzić zamontowana pod szklanym sufitem cieniówka, która spełnia dwie funkcje: latem chroni przed mocnym słońcem i nagrzaniem, a zimą, szczególnie w mroźne noce, zapobiega uciekaniu ciepła.
Pracę w szklarni usprawnia zakupiona niedawno holenderska maszyna, w połowie dofinansowana z kolejnego funduszu europejskiego. Rozdrabnia ona substrat torfowy, który jest z doniczkarki wsypywany bezpośrednio do doniczek. – Dzięki tej maszynie nie tylko nikt nie stracił pracy, ale ta praca została zoptymalizowana. Pracujemy szybciej, bo kiedyś robiliśmy to ręcznie, a dziś wszystkie nasadzenia odbywają się w tym samym czasie – tłumaczy pan Roman, który jest przekonany, że ogrodnictwo odziedziczył w genach. – Moje zainteresowanie ogrodnictwem przyszło z czasem. Nikt mnie nigdy do pracy w szklarni nie zmuszał, więc i ja dzieci do niczego przekonywał nie będę – dodaje. Może więc kiedyś, tak jak pan Roman wiele lat temu, któreś z nich przejmie rodzinną firmę i wyrośnie piąte pokolenie Wilczków w Miedoni, które pokocha szklane domy.
Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Paweł Okulowski