Młody rolnik: Widzę swoją przyszłość w rolnictwie, choć to ciężki kawałek chleba [WYWIAD]
Z Sebastianem Jaroszem, 30-letnim mieszkańcem Ponięcic (gm. Rudnik), a zarazem przewodniczącym Związku Śląskich Rolników na terenie powiatu raciborskiego rozmawiamy o tym, jak to jest być młodym rolnikiem. Pytamy o problemy i perspektywy. Rozmawia Dawid Machecki.
- Coraz więcej młodych ludzi nie widzi przyszłości w rolnictwie. Pan ten sens widzi. Z czego to się wzięło?
- Z tradycji rodzinnych: pracował tak ojciec, dziadek, i jeszcze wcześniejsze pokolenia. Posiadaliśmy już pewne zaplecze, więc nie zaczynałem pracy od zera. Myślę, że gospodarstwo było rozwojowe, nie było też gigantyczne, więc postanowiłem spróbować; choć oczywiście jak zaczynałem, miałem wątpliwości, ale z perspektywy czasu wiem, że była to trafna decyzja i to pomimo tych trudnych czasów dla rolników.
- Od najmłodszych lat ciągnęło pana do tego? Bo jeśli chodzi o wykształcenie, to ukończył pan automatykę i robotykę na Politechnice Śląskiej w Gliwicach.
- Tak to prawda, a wcześniej ukończyłem inżyniera na raciborskiej PWSZ. Ale ciągle byłem związany z rodzinną tradycją; to nie było tak, że nagle stwierdziłem, że chcę iść w tym kierunku. Studia były takim spadochronem, którego nie musiałem rozciągać, bo pozostałem wierny rodzinnej tradycji.
- W ostatniej rozmowie z przedstawicielami Śląskiej Izby Rolniczej powiatu raciborskiego usłyszałem, że prowadzenie hodowli obecnie jest nieopłacalne. To też wynika z raportu nt. rynku wieprzowiny przygotowanego przez Związek Polskie Mięso, bo pasze są coraz droższe, a ceny skupu żywca stale na niskim poziomie. Pan na początku zeszłego roku wybudował nową chlewnię. Domyślam się, że pan jednak sens widzi.
- Widzę sens, bo nie budowałem wszystkiego od zera. Ścieżki w tym kierunku wydeptali: dziadek i tata.
Hodowla trzody chlewnej jest taka, że są tzw. świńskie dołki i górki. Jeśli są te pierwsze, to nic się nie zarabia, a czasem nawet dokłada. Są też lata, kiedy można odrobić te straty.
Plusem jest też posiadanie dodatkowo ziemi na uprawę roślinną, a także można zaoszczędzić na nawozach sztucznych, stosując nawozy naturalne, takie jak: obornik i gnojowica. U nas to się sprawdza.
- Z czego wynika ta opłacalność?
- Z doświadczenia. Liczą się wyniki produkcyjne. Od produkcyjnej lochy rocznie trzeba wyprodukować około 30 prosiąt – wtedy można mówić o rentowności. Bo koszty tak naprawdę są ciągle takie same; co prawda później pozostaje okres od urodzenia do sprzedaży prosięta, ale to nie są jakieś duże nakłady finansowe. Utrzymanie stada kosztuje najwięcej. Ale pomimo bardzo dobrych wyników przy dzisiejszych kosztach pasz trudno mówić o opłacalności.
Trzeba przeczekać ten trudny moment i liczyć na to, że w przyszłości się rynek ustabilizuje na satysfakcjonującym poziomie.
Co ważne współpracujemy z doświadczonymi weterynarzami, a to moim zdaniem fundament takiej działalności. Zwierzęta zapadają na różne choroby, których gołym okiem nie widać, a które pogarszają sprawność, a co za tym idzie opłacalność produkcji.
Nasz region to teren, gdzie jest mało pogłowia trzody chlewnej, ale np. w województwie wielkopolskim jest inaczej. Jeszcze niedawno licznie stawiało się tam nowe budynki, choć teraz się tego już nie robi ze względu na szalejące ceny na rynku budowlanym. Mam nadzieję, że to chwilowy brak opłacalności.
- Wróćmy jeszcze do nowej chlewni. Obecnie ceny na rynku budowlanym szaleją. Zdecydowałby się pan teraz na taką inwestycję?
- Absolutnie. Ceny na rynku zaczęły szaleć w chwili, kiedy kończyliśmy budowę. Mieliśmy ogromne szczęście. Moja chlewnia kosztowała w przeliczeniu na stanowisko dla lochy blisko 20 tys. zł. Dziś jest przynajmniej o 50% drożej.
Powstała przy udziale 900 tys. zł dofinansowania unijnego. Środki otrzymałem w całości, ale po roku od zakończenia inwestycji. Wcześniej kredyt należało już spłacać, a w tym i odsetki. Ale z perspektywy czasu jestem zadowolony. Chlewnia została wybudowana na 120 loch, w cyklu otwartym, z nastawieniem na sprzedaż prosiaka.
Ludzie
Radny Gminy Rudnik
Pochwalam, bynajmniej chce pracować, hodować. A nie jak inni rolnicy tylko orać ,siać i zbierać . Praktycznie tylko trzy miesiące w roku pracują. I to gdy ładnie na dworze. I do wszystkiego dopłaty.
rolnik dokłada - tak szanowny pan mówi - a z czego jak ponoć jest goły ? Bida i bida ale rolnikiem będę . Ciekawe , pokrętne i tak w ogóle. A praca w przemyśle czy własny biznes to obecnie luksus ? Rządzący pomagają rolnikom a przedsiębiorców grabią taka to prawda - populizm i tyle byle u koryta pozostać !
Brawo dla chłopaka, mówi jak jest!