Nie dla soli i drożdżówek, czyli „żywieniowa rewolucja” w placówkach oświatowych
Wraz z początkiem września ze szkolnych stołówek zniknęły potrawy smażone na głębokim tłuszczu, a sól czy inne przyprawy zastąpiono ziołami. W sklepikach uczniowie nie kupią już chipsów, hamburgerów czy białego pieczywa. Wszystko to jest efektem „rewolucji żywieniowej”, jaką placówkom oświatowym zaserwował Minister Zdrowia, Marian Zembala.
Kwestia przyzwyczajenia
Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 26 sierpnia tego roku dość precyzyjnie definiuje grupy środków spożywczych, jakie mogą być przeznaczone do sprzedaży dzieciom i młodzieży w placówkach oświatowych, a także określa wymagania żywieniowe w stosunku do stołówek. Nowe przepisy funkcjonują od 1 września, a dostosować się do nich musiały również placówki z terenu Rybnika. – Rozporządzenie zakłada, że dzieci powinny jadać zdrowe posiłki, ze znacznie ograniczoną ilością soli, cukru i tym podobnych dodatków. Spowodowało to zmianę sposobu gotowania w dużej części naszych stołówek, ponieważ panie kucharki musiały dostosować się do wymogów tego rozporządzenia – mówi Katarzyna Fojcik, naczelnik Wydziału Edukacji w Urzędzie Miasta w Rybniku, która dodaje, że szkoły bardzo płynnie dokonały zmian w podejściu do kwestii żywieniowych. – Generalnie nie widzimy, by dzieci odchodziły od jedzenia w szkole. Co więcej, zauważyliśmy, że wzrosła liczba obiadów wydawanych w naszych placówkach. Z drugiej strony, mieliśmy takie sygnały od rodziców, zwłaszcza na początku roku szkolnego, że dziecko nie chce jeść. Wynikało to z przyzwyczajenia do trochę innego smaku, tym bardziej, jeśli w domu się takich obostrzeń nie przestrzega. A posiłek w szkole jest nie gorszy, czy mniej smaczny, ale po prostu inny. Jednak uważam, że w tej chwili już to wszystko się unormowało – wyjaśnia pani naczelnik. Podobnego zdania jest Ilona Czaja-Holona, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 21 w Rybniku-Niedobczycach, która twierdzi, że zmiany nie zachwiały zbyt mocno „gospodarką żywieniową” w jej placówce. – Oczywiście, dostosowaliśmy się do rozporządzenia. Cały czas monitorowałam sprawę żywienia i muszę przyznać, że nie zanotowaliśmy spadku wydawanych obiadów, a wręcz mamy tendencję wzrostową, co jest dla nas bardzo zadowalające. Zauważyliśmy natomiast minimalnie zwiększoną ilość odpadów. Aktualnie wycofaliśmy słodkie kompoty i okazuje się, że dzieci chętniej piją wodę z cytryną. W zupach, maggi lub sól zastępowane są lubczykiem i są one równie dobre. A wiem, co mówię, bo miałam okazję próbować. Podobnie wygląda sprawa z drugim daniem. Dania nie są inne, niż były wcześniej, tylko są inaczej podawane – przekonuje dyrektor. –Nasza placówka od niedawna posiada certyfikat szkoły promującej zdrowie i my już wcześniej staraliśmy się, żeby wycofać produkty o dużej zawartości cukru. Wszystko odbywało się w porozumieniu z rodzicami, z którymi współpracuje się nam bardzo dobrze. Dlatego, kiedy weszło nowe rozporządzenie, to tak naprawdę zmiany były u nas minimalne – tłumaczy Ilona Czaja-Holona. Problemów z dostosowaniem się do nowych przepisów nie mają także szkolne kucharki. – Trochę się pozmieniało. Musieliśmy się nauczyć nowych podstaw żywieniowych i cały czas się wdrażamy. Na szczęście wszystko idzie sprawnie. Dla dzieci był to przeskok, bo jednak w domu często gotuje się inaczej. Zabronione są na przykład kostki rosołowe, ale my i tak ich nie używaliśmy. Duży nacisk kładziony jest na ryby, a jeśli chodzi o mięso, to teraz częściej je dusimy. Robimy też dużo surówek, ale tak było u nas zawsze. Obowiązuje nas też zmniejszona ilość soli, a cukier praktycznie wykluczyliśmy. Jak już, to używamy jedynie cukru brązowego – wylicza Sylwia Paulus-Lubczyńska, kucharka z SP nr 21 w Niedobczycach, której zdaniem, dzieci najbardziej ubolewają nad tym, że w stołówce nie ma już frytek. Podczas naszej wizyty w szkole, uczniom serwowano na obiad duszoną pierś z sosem, ryżem oraz sałatką z pekińskiej kapusty z rzodkiewką, pomidorem i ogórkiem.
Numer jeden to arbuz
Żywieniowa rewolucja dotyczy nie tylko stołówek, ale również szkolnych sklepików. – Musiały zostać usunięte produkty, zwane potocznie fast foodami oraz słodycze. Nie można też sprzedawać drożdżówek w wydaniu tradycyjnym. Co prawda, słyszeliśmy wypowiedzi pani minister, która mówiła, że wywalczyła drożdżówki dla placówek oświatowych, natomiast szukaliśmy jakichkolwiek przepisów, które poluźniają zapisy rozporządzenia, ale czegoś takiego jeszcze nie ma. Jeżeli zostaną wprowadzone, to oczywiście drożdżówki wrócą do szkolnych sklepików. W tej chwili sprzedawane powinny być owoce, warzywa, kanapki zrobione na razowym chlebie i najlepiej woda mineralna – przytacza przepisy Katarzyna Fojcik. Statystyki pokazują, że nie wszystkie sklepiki były w stanie sprostać tym wymaganiom. – Z danych, jakie posiadaliśmy na wrzesień, wynika, że wcześniej sklepiki funkcjonowały w dwudziestu pięciu placówkach, a obecnie w szesnastu. Jednak kilka placówek miało jeszcze negocjować z ajentami nowe warunki – informuje naczelnik Wydziału Edukacji. Jak się jednak okazuje, te sklepiki, które dostosowały się do nowych warunków, wcale nie zanotowały spadku obrotów. – Myślałam, że będzie źle, ale jest naprawdę lepiej. Wcześniej nie schodziły owoce i warzywa, a teraz nie ma problemu z tym, by je sprzedać. Numer jeden to arbuz. Rewelacyjnie sprzedają się też szaszłyki owocowe. Czasem nie nadążam z ich robieniem. Dzieci wiedzą już, że nie ma coli, chipsów, fast foodów. Jest sama zdrowa żywność. Zamiast drożdżówek mam bułeczki pełnoziarniste i fitnesski. Wcześniej robiłam kanapki na zwykłej bułce, a teraz robię na ciemnym pieczywie, oczywiście z sałatą, ogórkiem, pomidorem i szynką drobiową – poleca pani Justyna Wilczek, która pracuje w sklepiku zlokalizowanym w niedobczyckiej podstawówce.
Zacząć od niemowlaka
Czy zmiany w oświatowym systemie żywienia były potrzebne? Osoby „z branży” twierdzą, że na pewno nie zaszkodzą, jednak o zdrowe nawyki żywieniowe swoich pociech muszą zadbać przede wszystkim rodzice. – Tutaj trzeba wyjść od pedagogizacji rodziców, bo zdrowe żywienie należy zacząć dużo wcześniej, praktycznie od niemowlaka. Jeśli w domu przyzwyczai się dziecko do takiego jedzenia, to po przyjściu do szkoły nie odczuje ono żadnej różnicy. Oczywiście, uczeń może sobie przynieść do szkoły chipsy i nikomu tego nie zabraniamy. Prowadzimy jednak pogadanki, zarówno z uczniami, jak i z rodzicami i staramy się tłumaczyć, do czego może prowadzić niezdrowe żywienie – podsumowuje dyrektor Ilona Czaja-Holona. – Jeśli patrzeć przez pryzmat zdrowia dzieci, to zmiana na pewno była wskazana. Natomiast trudno mi się wypowiadać co do formuły i do tego, czy nie jest to zbyt drastyczne. To każdy musi ocenić sam. Osobiście uważam, że zmiana tylko i wyłącznie w szkole, nie do końca przyniesie właściwy efekt, ponieważ tak naprawdę to głównie rodzice odpowiadają za to, co je dziecko. I jeżeli nie wyrobi się zdrowych nawyków w domu, to fakt, że w szkole będzie zdrowy obiad, a w sklepiku nie będzie chipsów, wcale nie oznacza, że dziecko sobie tych chipsów do szkoły nie przyniesie – kwituje Katarzyna Fojcik.
(kp)