Z jednego stołu spożywamy
„Wszyscyśmy w jednym Duchu zostali ochrzczeni; aby stanowić jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscyśmy też zostali napojeni jednym Duchem”.
(1 Kor 12,13)
Łączy nas chrzest, łączy stół eucharystyczny, z którego spożywając jedno Ciało, stajemy się jednym Ciałem – Kościołem. Jest 70 lat po najstraszliwszej wojnie, ale okazuje się, że nawet na tym olbrzymim morzu nienawiści były wtedy wyspy jedności i bliskości: przy ołtarzu.
Obraz z okupowanej Polski
Utkwiło mi w pamięci to, co wspominał kiedyś śp. ks. biskup Franciszek Jop, pierwszy biskup naszej diecezji (+ 1976 r.) opowiadając o przeżyciach z czasów II wojny światowej.
Był młodym kapłanem koło Sandomierza. Mógł być rok 1940. Polska była pod twardym butem niemieckiej okupacji. Panował powszechny strach i tylko głęboka wiara katolicka polskiego społeczeństwa podtrzymywała na duchu.
Pewnej niedzieli, gdy ks. Franciszek Jop odprawiał mszę św. stojąc przy ołtarzu tyłem do ludzi – jak nakazywała dawna liturgia – nagle ustał śpiew. Ks. Franciszek spojrzał przez ramię i zauważył, że do kościoła weszło kilku niemieckich żołnierzy Wehrmachtu i wszyscy odwrócili ku nim swe spojrzenia. Po kogo przyszli? Po naszego księdza, czy kogo innego? Ale żołnierze wyjęli z kieszeni kościelne książeczki i dołączyli do modlitw. Jeżeli tak, to nie ma się co niepokoić, to swoi, choć noszą mundury wroga, to katolicy duchem spokrewnieni.
Po mszy św. soldaty przyszli pod zakrystię, by się księdzu przestawić. Zebrała się także grupka ludzi, ale atmosfera była przyjazna. Jeden z nich przedstawił się; mówił po polsku, a raczej po śląsku:
– Panie farorzu, my som ze Śląska, spod Annabergu.
– Gdzie to jest ten Annaberg? – pyta ks. Jop.
– To wyście są ksiądz, a nie wiecie kaj Annaberg? – dziwił się śląski gefreiter. Wydawało mu się, że Góra św. Anny znana jest na całym świecie. Potem prosili, żeby mogli w niedziele przychodzić do kościoła jak długo będą tu stacjonować. Ludzie im po czasie tak zaufali, że nawet podpowiadali im, by dołączyli do partyzantki w lesie, ale na to się nie zdecydowali.
Nie mogłem wtedy przewidzieć, że będę kiedyś biskupem diecezji, w której leży Góra św. Anny – kończył biskup Jop swe wspomnienia.
Wspólnota wokół ołtarza
Przypomina mi się powiedzenie: „Jeśli z kimś zasiadasz do wspólnego stołu – przestał być twoim wrogiem”. Kościół jest nie tylko z nazwy, ale ze swej istoty powszechny, jednoczący wszystkie rasy, narody i kultury. Św. Paweł uczy, że jest Ciałem Chrystusowym – wszyscy zaś jesteśmy jego członkami, uzależnieni od siebie i współpracujący dla wspólnego dobra.
Po wojnie wielką rolę w integracji ludzi nowego Śląska odegrał Kościół katolicki. Animozje między miejscowymi ludźmi, a przybyszami ze wschodu były wielkie. Różniło ich wiele, ale wiara była wspólna, chodzili do jednego kościoła, spotykali się przy stole Pańskim, wkrótce ich dzieci zawierały małżeństwa. Podobnie było w Niemczech, gdy 70 lat temu fala wygnańców i przesiedleńców przybyła z dawnych terenów wschodnich.
Jedność trzeba ciągle budować
Obecnie napływa do Europy nowa fala przybyszów. Ogromna masa ludzi ucieka z Afryki, czy Azji Mniejszej przed wojnami, prześladowaniami i zwykłą biedą. Różnice między przybyszami a ludnością kraju, który ich przyjmuje, są większe niż kiedyś, nawet inny jest często kolor skóry. Jednak zwykle nie ma trudności tam, gdzie łącznikiem jest wiara. Niemcy, Austriacy, czy my, Polacy, szybko przyzwyczailiśmy się do tego, że ciemnoskóry ksiądz odprawia mszę św., albo że przy dzieciach idących do I Komuni Św. z białych sukienek czy koszul wystają czarne lub ciemnobrązowe twarze lub ze skośnymi oczami. Jeżeli wszyscy są jednego Ducha, to powtarza się cud Zielonych Świąt, kiedy to „prozelici, Kreteńczycy, Arabowie” słuchali i rozumieli przemówienia św. Piotra o Jezusie. Gorzej, gdy różni ludzi religia, a będzie to religia nienawiści.
Czy będzie nowy napływ obcych ludzi?
Wydaje się, że jesteśmy na to skazani. Polska pustoszeje. Demograficzne prognozy są jednoznaczne. Cała Europa jest – wg gorzkich słów ojca świętego Franciszka – „staruszką bezpłodną, nietętniącą już życiem”. Nigdzie jak w Polsce nie jest to tak drastyczne: nie tylko umiera więcej osób niż się rodzi, to jeszcze młodzież masowo opuszcza kraj. Najbardziej widoczne jest starzenie się społeczeństwa na Śląsku. Przejeżdżając przez miejscowości widać coraz więcej opuszczonych domów, z odpadającym tynkiem i wybitymi szybami. Wymarli dawni mieszkańcy, a brak dziedziców. Nie dano się im narodzić, albo opuścili miejsce narodzenia. Każda rodzina powinna mieć przeciętnie 2,5 dzieci, a polska rodzina ma 1,3.
Do pustoszejącej, ale bogatej Europy garną się biedacy innych kontynentów. Uciekają przed wojną, prześladowaniem lub głodem. Musi być bardzo źle, skoro sprzedają wszystko, co jeszcze posiadają i kupują sobie miejsce na łodziach, które są jak łupiny orzechów na wielkim morzu, by albo zginąć, albo zaczynać gdzieś wśród obcych ludzi życie od nowa. Nawet jeśli dopłyną i nie odeślą ich z powrotem, mogą się znaleźć w środowisku ludzi wrogo do nich usposobionych, którzy będą ich uważali za złodziei, żebraków, nosicieli chorób, brudasów itp. Tu zaczyna się rola chrześcijan. Dla nich każdy człowiek jest obrazem Boga, z którym się utożsamia Chrystus. „Byłem bezdomnym a przyjęliście Mnie”. Konkretyzuje się przykazanie miłości bliźniego, którym może być „Żyd albo poganin, niewolnik albo wolny” i dodajmy: murzyn, Arab, Rumun, Ukrainiec, Rom... „Wszyscy jesteśmy kimś jednym w Chrystusie Jezusie”(Ga 3,28).
Liczby przybyszów są olbrzymie. Na zachodzie ma się pretensje do Polski, że nie włącza się do akcji przyjmowania azylantów. Niemcy w ub. roku przyjęli ponad 200 tys., Szwecja ok. 90 tys., Polska tylko 6 tys., głównie Polaków z objętej wojną Ukrainy. Są plany, by każdy kraj, proporcjonalnie do wielkości, przyjmował odpowiednią liczbę uchodźców.
W Raciborzu ubywa ludzi. Jeżeli do pustostanów wprowadzą się nowi, kolorowi mieszkańcy, jak ich przyjmiemy? Nadchodzi już (być może wkrótce) czas, by zdać egzamin dojrzałości z chrześcijaństwa, z poczucia jedności. Po raz wtóry, po 70 latach.