Szesnaście lat pod telefonem
Nasz dziennikarz rozmawia z Aleksandrą Nowarą, która przez 16 lat była rzecznikiem rybnickiej policji, a od kilku tygodni pracuje w wydziale prewencji.
Adrian Czarnota: Dzień dobry pani rzecznik.
Aleksandra Nowara: Teraz powinno być pani naczelnik.
Ciężko będzie się przyzwyczaić. Może nie udawajmy, że jesteśmy na „pan i pani”, skoro słyszymy się po pięć razy w tygodniu od ponad dziesięciu lat.
Pięć? W weekendy też dzwoniłeś.
Ale tylko gdy coś się działo. Chyba nie ma w Rybniku drugiego tak często cytowanego nazwiska. Niejeden polityk by pozazdrościł.
Tak to już jest, że ja przekazuję informację mediom, a one dalej społeczeństwu. Każda redakcja dzwoni osobno, a obowiązkiem rzecznika jest każdej udzielić informacji. Pierwsze telefony zaczynają się około godziny 8.00, kiedy redakcje obdzwaniają komendy pytając o informacje z ostatniej doby. Potem te informacje są wykorzystywane w materiałach poszczególnych mediów. Mnie cytują, bo ja je najczęściej przekazywałam.
Przekazywałaś przez szesnaście lat. Teraz zostałaś zastępcą naczelnika Wydziału Prewencji, znudziła ci się praca rzecznika?
Może nie tyle znudziła, co postanowiłam coś zmienić. To nowe wyzwanie dla mnie. Zanim zostałam rzecznikiem pracowałam w zespole do spraw nieletnich, zajmowałam się również prewencją kryminalną. Był taki okres, że łączyłam obie funkcje, bo dopiero po pewnym czasie w policji zostały formalnie utworzone stanowiska rzeczników prasowych. Przełożeni uznali, że jest coraz większy popyt na informację i ciężko łączyć to z innymi obowiązkami. Od tego czasu w komendach funkcjonują rzecznicy, którzy są do dyspozycji dziennikarzy.
Tylko dziennikarzy? Na stronach internetowych komend, obok danych kontaktowych do oficerów prasowych można znaleźć pogrubiona adnotację, że „rzecznik prasowy odpowiada wyłącznie na listy dziennikarzy”. Można się domyślać, że umieszczoną ją tam, bo próbują dzwonić także postronne osoby.
Jak najbardziej, zdarzają się najróżniejsze telefony. Mój numer komórki był ogólnie dostępny na stronie, a więc każdy mógł zadzwonić i tak też się zdarzało. Niektórzy robili sobie żarty, inni próbowali się dowiedzieć czegoś o ich sprawach, grzecznie tłumaczyłam, że to telefon dla dziennikarzy.
A skąd wiadomo, że dzwoni dziennikarz, a nie Kowalski z wymyślonej gazety?
Tak naprawdę po tylu latach, w większości przypadków można to wyczuć. Wiem, co interesuje dziennikarzy. Mimo to, czasem nie ma możliwości zweryfikowania na szybko czy dany dziennikarz rzeczywiście istnieje. Wówczas udzielałam takich informacji, które powinnam udzielić jako rzecznik.
Czyli w myśl zasady wszyscy równi?
Tak, nie było przez te lata u mnie różnicowania dziennikarzy. Starałam się, aby każdy otrzymał taką samą informację.
Ale zawsze staramy się być lepsi od konkurencji i wyciągnąć coś więcej.
Jak mnie zapytasz o dany fakt, to jeśli mogę to potwierdzę lub zaprzeczę, ewentualnie usłyszysz, że nie udzielamy informacji na dany temat. Na pewno nie skłamię.
Dlatego, gdy codziennie obdzwaniamy służby, nie pytamy „czy działo się coś ciekawego?”
Faktycznie coś ciekawego dla nas – dla mediów może być zwykła codziennością. Ale starałam się wyczuć, co może być z drobniejszych spraw dla mediów interesujące. Zabójstwa nie zdarzą się codziennie.
Jeśli dobrze pamiętam, w tym samym roku, w którym formalnie zostałaś rzecznikiem doszło do zabójstwa dróżniczki w Dębieńsku. To kryminalna zagadka nierozwiązana do dziś. Zabójcy nadal nie ma.
Tak, do dziś nie udało się znaleźć zabójcy, choć wielokrotnie wracano do tej sprawy. Została nawet przedstawiona w telewizyjnym magazynie 997, gdzie również występowałam. To był dość spory materiał, nagrano inscenizacje, jak to wtedy robiono, pojawiło się sporo telefonów jednak nie przyniosło to rezultatów.
Występowałaś również w 997 w odcinku dotyczącym zabójstwa rybnickiego proboszcza Henryka Kusia na probostwie w Ligockiej Kuźni.
To sprawa, która wydarzyła się jeszcze przed moim wstąpieniem w szeregi policji, bo na początku lat 90. Sprawę znam więc z akt. Zabójstwo brutalne, bo ofiara otrzymała kilkanaście ciosów nożem. To również jedna ze spraw, w której mimo upływu czasu nie udało się znaleźć zabójcy, choć staraliśmy się na wszelkie sposoby. Policjanci bardzo angażują się w takie sprawy, często stawiając sobie za punkt honoru ujęcie sprawcy.
Niewyjaśnione jest również jeszcze zabójstwo sprzątaczki w jednej z rybnickich szkół i zabójstwo mężczyzny na Nowinach. Skoro policjanci wykorzystali wszystkie możliwości, można mówić jeszcze o nadziei, że uda się znaleźć zabójcę?
Wtedy nie było takich możliwości jak dziś, co jakiś czas wraca się do takich spraw. Czasem śledztwo utyka w martwym punkcie, jednak to nie znaczy, że się o nim zapomina. Bywa tak, że przez lata jakaś osoba nie chciała o czymś mówić z sobie tylko znanych powodów, a w końcu decyduje się przekazać nam informację. Bywa też, że jest to informacja kluczowa dla postępowania. Wielokrotnie apelowaliśmy przez media do takich osób, gwarantując pełną anonimowość. Mówiąc wprost, każdy może zadzwonić, nawet nie podając swojego nazwiska i powiedzieć: „słuchajcie jest taka sprawa sprzed lat, wtedy nie mogłem mówić, ale teraz wszystko się zmieniło”.
Twoja pierwsza, medialna sprawa, którą pamiętasz?
To była sprawa zaginięcia kilkuletniego Mateusza Domaradzkiego w dzielnicy Paruszowiec-Piaski. To była sprawa, którą interesowały się wszystkie media, zarówno lokalne i jak i ogólnopolskie. Najpierw zakrojone na ogromną skalę poszukiwania, a potem smutny finał i zatrzymanie zabójców.
No właśnie, tu jest pewna niekonsekwencja, bo z jednej strony jest prawomocny wyrok, w którym sąd skazuje dwie osoby za zabójstwo, a policja nadal publikuje zdjęcie Mateusza z tzw. progresją wiekową, czyli jak dziś może wyglądać? Czyli jednak zakłada się, że może żyć?
Wszystkie sprawy, w których nie udało się znaleźć ciała są trudne i budzą sporo wątpliwości. Sam proces również był poszlakowy. Ciała Mateusza nigdy nie znaleźliśmy, podobnie jak jakiegoś elementu jego ubioru, czy tzw. jabłuszka, na którym miał zjeżdżać z górki. W tej sprawie nie ignorowaliśmy żadnych sygnałów, sprawdzaliśmy nawet informacje od jasnowidzów. Był etap, kiedy dzwoniło do nas mnóstwo ludzi zza granicy, dostawałam tez maile, że komuś się gdzieś przyśnił. To były ślady, które od początku były mało wiarygodne, ale po wyczerpaniu technicznych możliwości, pomocy wojska, oddziałów prewencji, płetwonurków – chwytaliśmy się każdej możliwości. W tej sprawie nie pominęliśmy żadnej sugestii, żadnej wskazówki. Każda była weryfikowana.
Inną sprawą, którą żyły i lokalne i ogólnopolskie media była sprawa zabójstwa byłego wiceministra Eugeniusza Wróbla. Ustalono, że zabił go syn, a następnie poćwiartował zwłoki .
Tu warto przypomnieć, że początkowo sprawę traktowaliśmy jako zaginięcie. Na słupach pojawiły się plakaty. Nikt początkowo nie przypuszczał, że doszło do tak potwornej zbrodni. Mnie akurat wówczas nie było i informacje początkowo przekazywał Ryszard Czepczor z wydziału ruchu drogowego. Zresztą doskonale sobie poradził, jednak chyba nikt nie przypuszczał, że to zastępstwo będzie niestety tak pracowite.
Było jeszcze zabójstwo studentki Doroty Kornas oraz strzelanina przy ulicy Braci Nalazków.
Strzelanina, w której mężczyzna zabarykadował się w domu i otworzył ogień do policjantów, relacjonowana była właściwie na żywo. To był weekend, środek dnia. Na miejscu były stacje telewizyjne, a dodatkowo mieszkańcy nagrywali wszystko co się działo na miejscu zdarzenia. Filmy dziś można obejrzeć w internecie. To też sprawa, w której istniało bardzo poważne i realne zagrożenie dla służb i osób postronnych, bo mężczyzna strzelał do nich. Zabójstwo rybniczanki miało miejsce właściwie kilkaset metrów dalej. Niestety, mimo bardzo intensywnych poszukiwań, ciało dziewczyny pierwsza znalazła rodzina.
Mieli pretensje, że słabo szukaliście?
Tak, ale policjanci też przeprowadzali poszukiwania z udziałem wyszkolonych psów. Niestety nam nie udało się odnaleźć zaginionej. Spadła na nas krytyka, po części niezasłużona. Sprawca został szybko ujęty. Podczas wizji lokalnej odtworzył przebieg zdarzeń. Zresztą, bardzo nie chciał być fotografowany na miejscu przez obecnych reporterów. Powiedział, że albo go zasłonimy parasolami, albo nie będzie współpracował.
Łatwo wyprowadzić rzecznika z równowagi?
Wiem o co pytasz. Chodzi o moją wypowiedź w jednym z programów interwencyjnych. Zapytałam „czy to wszystko” i zeszłam z planu. Dziennikarzowi bardzo zależało na wyprowadzeniu mnie z równowagi, dlatego przez blisko godzinę trzymał mnie przed kamerą w kółko zadając te same pytania. W końcu kiedy wyczerpał mu się wachlarz pytań, zza kamery wychylił się operator i przejął pałeczkę, tego było już zbyt wiele. Już nigdy więcej nie pozwoliłam się sprowokować, człowiek uczy się na błędach. W materiale zamieszczono kilkadziesiąt sekund, próbując przedstawić policje w niekorzystnym świetle.
Kiedy zaczynałaś pracę rzecznika media się dopiero rozwijały. Równolegle ja też się uczyłam. Było spokojniej?
Ależ oczywiście. Przychodził jeden dziennikarz z gazety, którego interesowały najważniejsze wydarzenia i statystyki. Nie było portali internetowych, dziś ścigacie się, kto pierwszy poda informację, najlepiej uwiarygodnioną wypowiedzią rzecznika.
Telefon rzecznika dziś częściej dzwoni?
Na początku w ogóle nie miałam komórki. Takie były czasy. Nie było tak, że po 15.00 ktoś do mnie dzwonił „ wracaj do pracy, bo dziennikarze przyjechali na miejsce”. Teraz praca rzecznika to dyżur całodobowy. Jak widzisz, Anna Karkoszka, moja następczyni, co chwile podnosi słuchawkę. To telefon rzecznika, nie nasz wewnętrzny.
Weekend, wyjazd z rodziną. Nie miałaś ochoty jej czasem wyłączyć?
Komórka musi być stale włączona. Nie było sytuacji abym ją wyłączyła w jakiejkolwiek sytuacji. Podczas urlopu był przekazywana zastępującemu mnie policjantowi. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Zależało mi, aby informacje wychodziły ode mnie, aby były rzetelne i nie było żadnych przekłamań.
Czasem niezręcznie było mi dzwonić o 23.00 czy o 6.00 w weekendy, ale tylko od ciebie można było uzyskać informacje na temat np. wypadku.
Innym nie było (śmiech). Zresztą i tak dzwonili dyżurni, bo zasada jest taka, że oficer prasowy musi wiedzieć natychmiast o wszystkich najpoważniejszych zdarzeniach, bo najczęściej już kilka minut później zaczynali dzwonić dziennikarze. Zresztą gdy dochodziło do jakiejś katastrofy i wiedziałam, że sprawa będzie medialna, nie patrzyło się, że jest noc i jechało się na miejsce. Do dziś zresztą mam w domu kamizelkę z napisem oficer prasowy. Dziś media chcą podać jak najszybciej informacje i dziennikarze też jadą na miejsce w nocy. Na miejscu, musi być osoba, która może im podać informacje o zdarzeniu, a więc rzecznik prasowy.
n