Tanio znaczy do bani?
Radni martwią się, że zbyt tanio budujemy. Wiele przetargów kończy się ostatnio o wiele niższą ceną, niż zakładał kosztorys.
– Z jednej strony wypada się cieszyć, że przetargi kończą się o połowę niższymi kwotami, niż te podane w kosztorysach. Ale z drugiej strony: zaczyna mnie to martwić. W związku z tym, że wybieraliśmy zawsze w przetargu tę najniższą cenę, mamy już wiele przykrych doświadczeń, chociażby te przy budowie kanalizacji. Oferta najtańsza nie zawsze jest ofertą najlepszą. Rozumiem, że mamy problemy finansowe. Ale trzeba się zastanowić, czy tylko cena powinna być wykładnią decyzji – alarmował radny Franciszek Kurpanik (PO).
Urzędnicy tłumaczą, że do wyboru najniższej ceny obliguje ich ustawa. Przyznają jednak, że często również im nie odpowiada wybór według tego jedynego kryterium. – Są przetargi, gdy stawiamy oferentom jeszcze inne kryteria, na przykład termin. I tak też narzucaliśmy go w przypadku ulicy Wyzwolenia (rezerwę ministra infrastruktury trzeba było wydać do końca roku, by nie przepadła – red.). Ale te inne kryteria mogą wywołać sprzeciw firm, że jest to ingerencja w konkurencyjność – tłumaczył Janusz Koper, pełnomocnik prezydenta do spraw dróg.
Inny radny szukał odpowiedzi na pytanie, skąd tak znaczna różnica między prognozowanym przez urzędników kosztem realizacji zadania, a ceną, którą kończą się ostatnie przetargi. – Kryzys sprawia, że firmy chcą się załapać na jakąkolwiek robotę, tną więc swoje ceny. Po drugie zaś, kosztorysowanie odbywa się na bazie cen materiałów budowlanych z poprzedniego roku. A przecież te teraz znacznie spadły – tłumaczył radny Piecha.
(kris)