Niech se pani sama spisze
Grupa mieszkańców z ulicy Kamionki twierdzi, że podczas spotkania z wójtem Grzegorzem Grytem, ten nie chciał z nimi rozmawiać, a nawet wyprosił ich z gabinetu. – Po dłuższej wymianie zdań, poprosiliśmy, żeby sporządził protokół z przebiegu spotkania. „Niech se pani sama spisze!” tak nam odpowiedział funkcjonariusz publiczny i szef urzędu gminy, i pokazując drzwi wskazał nam wyjście – relacjonowała Maria Stuglik.
Gdy przewodnicząca komisji rewizyjnej Maria Golasik na ostatniej sesji przedstawiła werdykt w sprawie rozpatrzenia skargi na zachowanie wójta, na sali obrad przy ulicy Dworcowej wybuchła burza. Komisja uznała skargę za bezzasadną. Pierwsza głos zabrała Maria Stuglik, jedna z autorek skargi i przedstawiła radzie historię spotkania z wójtem, do którego doszło 9 sierpnia tego roku. – Otóż tego dnia przybyliśmy do urzędu, by uzyskać informacje w sprawie, która nas dotyczy. Zachowanie wójta nas zbulwersowało. Pan wójt powiedział nam, że nie będzie z nami rozmawiać. Po dłuższej wymianie zdań, poprosiliśmy, żeby sporządził protokół z przebiegu spotkania. „Niech se pani sama spisze!” tak nam odpowiedział funkcjonariusz publiczny i szef urzędu gminy, i pokazując drzwi wskazał nam wyjście – relacjonowała Stuglik.
Po śląsku brzmi inaczej
Rzecz jasna zupełnie inną wersję spotkania przedstawił wójt Grzegorz Gryt. Przyznał jednak, że pewne stwierdzenia padły. – Państwo nie chcieliście ze mną rozmawiać na temat drogi, tylko dlaczego nie byłem na spotkaniu u jednego z państwa sąsiadów. Zapytałem czy macie inną sprawę. Powiedziałem, że uważam spotkanie za zakończone. Gdybym nie chciał się z państwem spotkać, nie zaprosiłbym was do swojego gabinetu. Państwo nie chcieliście jednak opuścić mojego biura. I rzeczywiście gdy oznajmiliście, że nie wyjdziecie dopóki ze spotkania nie zostanie sporządzona notatka, ja odpowiedziałem po śląsku, teraz powiem to po polsku, że w takim razie notatkę powinniście sobie państwo przygotować sami. Po śląsku brzmi to inaczej – tłumaczył wójt i skwitował całe zdarzenie: – Państwo wyjątkowo agresywnie wobec mojej osoby się odzywali. Muszę przyznać tutaj, że zachowałem się nie jak zawodowiec. Powinienem mieć przy sobie trzech pracowników urzędu tak, by szanse były wyrównane.
Urząd pomoże
Rozpatrzenie skargi przez komisję rewizyjną zajęło niecały tydzień, zaś ostateczna decyzja została podjęta tuż przed ostatnią sesją rady gminy, która odbyła się 28 września. Tego samego dnia wpłynęły do komisji dodatkowe dowody z urzędu, o które komisja nawet nie prosiła (zgodnie z prawem to komisja powinna o takie wnioskować), m.in. wyjaśnienie zastępcy wójta. – Tak się składa, że sama jestem urzędnikiem i znam się na prawie administracyjnym. Proszę mi powiedzieć w jaki sposób dodatkowe dowody znalazły się w komisji, skoro ostatnie spotkanie odbyło się 23 września, a na nim nikt nie składał wniosków o wydanie takich dowodów? – pytała pani Maria Stuglik. Na sali zapadła grobowa cisza. Po chwili przewodnicząca komisji Maria Golasik zabrała głos. – Dokumenty dostaliśmy z urzędu gminy – wyjaśniła. Okazało się, że przy rozpatrywaniu skargi brała udział również radca prawny gminy Lida Chrzan, czyli pracownik zatrudniony przez wójta. – Z aspektu prawa to zawiłe sprawy. Jest to przyjęta praktyka, że w takich przypadkach pomaga radca z gminy – tłumaczyła radczyni. Mieszkańcy zapowiadają, że będą się odwoływać od decyzji komisji.
Łukasz Żyła