160 kilometrów dziennie. Codziennie
Rybniczanka powróciła z rowerowej wyprawy do Rzymu.
Barbara Raszka wraz z grupą rowerowych zapaleńców wybrała się w podróż do Rzymu. – Nie było łatwo. Czekały na nas trzy górskie pasma: Beskidy, Alpy i Apeniny. No i człowiek nie zdaje sobie sprawy, ile to wysiłku kosztuje. Dopiero podjeżdżając pod górkę docierało do mnie, ile to trudu. Ale udało się – cieszyła się po powrocie.
Rybniczanka wyruszyła w daleką podróż rowerem wspólnie z zapaleńcami z różnych miast Śląska. Grupa pod przewodnictwem misjonarza oblata Tomasza Maniury OMI objeżdżała kolejną część Europy już po raz trzeci, jednak Raszka w taką trasę wybrała się po raz pierwszy. – Miałam kilka kryzysowych momentów, gdy już chciałam wracać do domu. Ale mieliśmy świetną ekipę i zawsze gdy ktoś podupadł na duchu mógł liczyć na wsparcie – opowiada. Pierwszym celem podróżników były Czechy, później Wiedeń, dalej Słowenia, a stamtąd już prosto do Rzymu. W sumie rowerzyści pokonali 1736 kilometrów, spędzając na siodełku 86 godzin i 40 minut. Dziennie pokonywali średnio 160 kilometrów. – Jednak najważniejszym celem podróży była walka z samym sobą. Gdy mknie się na rowerze, mimo że było nas 25 osób, jedzie się samemu. To świetny czas na przemyślenia, poukładanie pewnych spraw. I ciągła walka na podjazdach, gdy po głowie kołatała się myśl, że zejdę z tego roweru i zaraz druga: nie zejdę, dam radę. Poznawałam siebie w sytuacjach ekstremalnych – opowiada studentka farmacji na Uniwersytecie Śląskim. Oprócz rekordów obliczanych w kilometrach Raszka pobiła kilka innych, własnych, m.in. krótkiego snu, gdy po zaledwie 2 godzinach znów musiała wyruszyć w trasę. Jak przyznaje, potrafiła porozumieć się z Włochami, choć nigdy nie uczyła się włoskiego. Opowiada, że z samych tylko wspomnień można by napisać niezły scenariusz, bo grupa była na każdym kroku zaskakiwana gościnnością i otwartością. – Któregoś dnia w poszukiwaniu noclegu wjechaliśmy na rynek włoskiego, górskiego miasteczka. A tam trwały pokazy tańca, ale jak nadjechała tak liczna grupa brudnych rowerzystów, to tancerki nie miały szans z nami. Byliśmy w centrum uwagi. Poprosiliśmy o pomoc pewną panią, ta poszła do carabinieri. Byliśmy trochę zaniepokojeni, ale włoska policja okazała się bardzo przyjazna, eskortowali nas na miejsce, gdzie mogliśmy przenocować. Jeszcze zostawili nam numer telefonu, gdyby ktoś nas zaczepiał – opowiada ze śmiechem Barbara Raszka.
Marcin Mońka