Korki na Wodzisławskiej pozostaną
Aut przybywa, główne ulice w godzinach szczytu stoją, ruchu w centrum nie ma już gdzie wyprowadzić. Chyba, że tuż pod oknami domów. Dyskusja kierowców z mieszkańcami jest bardzo gorąca. Pierwsi chcieliby uniknąć korków na Wodzisławskiej, drudzy boją się o swoje bezpieczeństwo. – Mamy dzieci, a jeżdżą tędy jak wariaci! – boi się Jan Sobik, który mieszka przy Jagodowej (na zdjęciu drugi od lewej).
Radni z dzielnic południowych mają propozycje, jak rozładować korki na Wodzisławskiej. – To proste jak konstrukcja cepa – proponuje jedno z rozwiązań Franciszek Kurpanik. Władze przekonują, że znają problem, ale, póki co, nie ma pieniędzy na nowe inwestycje drogowe. A jak się pojawią, i tak nie obędzie się bez protestów mieszkańców, bo nikt nie zgodzi się, by puścić pod swoim domem sznur pędzących samochodów.
Jagodowej nie będzie
Korki na ulicy Wodzisławskiej to jeden z ważniejszych problemów komunikacyjnych miasta. By ulżyć zniecierpliwionym kierowcom, władze zgodziły się na otwarcie ulicy Jagodowej („Jagodowa przewietrzy Wodzisławską”, TR z 14 kwietnia). Wąska i nie wyasfaltowana, miała kierowcom pomóc ominąć zablokowane rondo w drodze do centrum. Władze obiecywały, że do końca maja droga zostanie wyrównana i otworzona. Teraz z nowej organizacji ruchu zrezygnowały.
Wąsko i niebezpiecznie
Urzędnicy tłumaczą, że otwarcie tej drogi byłoby niezgodne z przepisami. By puścić ruch w jednym chociaż kierunku, jej szerokość musi wynosić co najmniej 5 metrów, są tylko 3 metry. Nie zmieści się też chodnik, a to przecież teren zabudowany. – Jak to za wąska?! Gruntowa ma 3,5 metra i są tam nawet dwa kierunki. Leszczyńskiego... tam są zabudowania jeszcze większe, też nie ma chodnika, a jeżdżą w obu kierunkach. To samo z ulicą Kazimierza Wielkiego. Jeśli tutaj nie ma odpowiednich parametrów na chociażby ruch jednokierunkowy, to tamte ulice trzeba by zamknąć! – oburza się na hipokryzję urzędników radny Henryk Ryszka. By spełnić przepisy, trzeba wykupić działki i chociaż utwardzić drogę, jeśli nie wyasfaltować. W grę wchodzą więc większe pieniądze. – Zaczynamy budować obwodnicę, remontujemy Wyzwolenia i modernizujemy Wodzisławską. Nie mamy tyle pieniędzy, a musimy najpierw robić to, do czego się zobowiązaliśmy – tłumaczy prezydent Adam Fudali.
Pełczyńskiego jak cep
Kierowcy są zrozpaczeni, ale za to mieszkańcy oddychają z ulgą. Już wcześniej ostrzegali, że będą protestować. – Jestem zadowolony, że ta ulica upadła. Mamy dzieci, a jeżdżą tędy jak wariaci! – boi się Jan Sobik, który mieszka przy Jagodowej.
By rozładować Wodzisławską, pojawił się teraz inny pomysł. Tuż przed wiaduktem miałby powstać prawoskręt w Pełczyńskiego. – Połowa wjeżdżających pod wiadukt samochodów skręca potem w prawo. By nie blokowali ronda, można ich wcześniej puścić przez Pełczyńskiego. To proste jak konstrukcja cepa – proponuje radny Franciszek Kurpanik. – Trzeba zrobić trzeci pas, ale to na pewno bardziej udrożni ruch, niż ta Jagodowa – zgadza się z nim Marian Tomaszek, szef rady dzielnicy Zamysłów. – Nie mamy na to pieniędzy – przypuszcza zrezygnowany Ryszka. – A na Jagodową są? Niech to urzędnicy policzą – postuluje Kurpanik.
Protesty i tak będą
100-metrowy pas asfaltu i utwardzenie objazdu może nie będzie takie drogie, ale znowu trzeba się spodziewać protestu mieszkańców. By poszerzyć Wodzisławską, drogowcy muszą wejść na pas zieleni, który odgradza teraz ruchliwą jezdnię od domów. Jest też mało prawdopodobne, by mieszkańcy Pełczyńskiego zgodzili się na puszczenie takiej liczby samochodów przez w miarę spokojny, póki co, zakątek miasta. Naprzeciw nich staną zdenerwowani tkwieniem w korkach kierowcy. – Emocje są, bo nijak nie możemy do tego Rybnika dojechać! – tłumaczy Ryszka. Radni dzielnic południowych obiecali jednak zawrzeć porozumienie w tej sprawie. Na najbliższych posiedzeniach komisji będą wspólnie lobbowali za rozwiązaniem tego problemu. I to bez względu na przynależność klubową.
Tkwiący w korkach kierowcy, protestujący mieszkańcy, brak pieniędzy na poprawienie sieci dróg. Sytuacja się zaognia, a urzędnicy tłumaczą, że nawet jeśli znaleźć fundusze na Jagodową czy Pełczyńskiego, aut przybywa w tak zastraszającym tempie, że i te ulice będą wkrótce stały. Wszyscy się zgadzają, że jedyna nadzieja leży w drodze Pszczyna – Racibórz. To jednak astronomiczna inwestycja, przekraczająca możliwości gmin. Tymczasem ostatnie starania Rybnika i Żor o pozyskanie dofinansowania ze środków wojewódzkich tylko na sam projekt techniczny: spełzły na niczym. Mapa z kilkudziesięcioletnim już śladem planowej drogi znów odkładana jest na półkę.
Krystian Szytenhelm