Rocznica śmierci Łukasza
Już na pierwszy rzut oka nie pasował do rozkrzyczanego, żużlowego cyrku. Cichy i spokojny, unikał okazywania emocji odbierając medale, tłumacząc się z porażek.
2 czerwca 2006 roku, piątek. Kwadrans przed północą w gliwickim Centrum Ratownictwa zadzwonił telefon. Policjanci otrzymali informację, że w miejscowości Wilcza, w jednym z domów na granicy powiatów gliwickiego i rybnickiego, młody chłopak popełnił samobójstwo. Na miejscu okazało się, że to Łukasz Romanek, 22–letni żużlowiec Rybnickiego Klubu Motorowego. Nie zostawił żadnego listu wyjaśniającego. Kilka godzin wcześniej wrócił z treningu, na którym walczył o miejsce w składzie RKM na mecz ligowy w Lesznie...
Czeskie szczęście
Gorąca i parna jesień w Pardubicach 2001 roku. Romanek przyjechał walczyć o tytuł mistrza Europy Juniorów. Jak zwykle przed zawodami trudno było z nim porozmawiać – pochylony nad motocyklem czekał na swój pierwszy start. Przegrał z faworytem gospodarzy, Tomasem Suchankiem. W jego teamie zaczęło się nerwowe dobieranie przełożeń, które pomogły
Łukaszowi zdobywać punkty. Mechanicy byli skuteczni, on też w wymarzonej dyspozycji – tego dnia już nie przegrał i stanął na najwyższym stopniu podium. Złoty medal Mistrzostw Europy był jego!
Dramat w Lesznie
Rok później Łukasz znów błyszczał na torze. Wygrywał w lidze i turniejach indywidualnych z taką łatwością, że dla wielu było to wprost nieprawdopodobne. Na trening przyjeżdżał pierwszy, a do domu wyjeżdżał zazwyczaj ostatni. – Mam swój cel sportowy, ale też uczę w szkole średniej, chcę studiować. To dla mnie równie ważne, jak sport – mówił. Fortuna przestała mu sprzyjać w leszczyńskim finale Indywidualnych Mistrzostw Polski Juniorów. Ambitny, choć potrafiący jeszcze niewiele Robert Miśkowiak zaatakował Łukasza tak bezmyślnie, że ten z pełną prędkością uderzył w bandę okalającą tor. Prosto ze stadionu trafił do szpitala, długo nie odzyskiwał przytomności. Lekarze mówili nawet, że to koniec jego sportowej kariery. Zaskakująco szybko wrócił na tor. Być może za szybko, bo wciąż narzekał na bóle i zawroty głowy.
Piękny sen powrócił
W 2003 roku kibice szybko stracili cierpliwość dla jego słabości. Łukasz mizernie prezentował się w lidze, często po dobrym wyjściu spod taśmy, w pierwszym, ciasnym zazwyczaj łuku, przymykał gaz. Momentami było widać, że boi się ostrej jazdy. Kibice coraz częściej gwizdali, działacze też byli zniecierpliwieni. Wszyscy porównywali Romanka AD 2003 do zawodnika sprzed wypadku w Lesznie. A to było jak wyrok, bo przecież akurat Łukaszowi nie można było odmówić ambicji i pracowitości. Kiedy nie trenował przy ul. Gliwickiej, jeździł u siebie, w Wilczy, na torze, który jego ojciec zbudował właśnie dla niego. Ale Łukasz miał swój sportowy azyl – imprezy indywidualne. Tam jeździł tylko dla siebie, nikt nie oczekiwał od niego cudów. I w tych zawodach prezentował się świetnie.
W cieniu przeszłości
Kolejne dwa sezony to była trudna, bezskuteczna walka. W lidze Łukasz wciąż przeplatał niezłe występy z bardzo słabymi. Kibice gwizdali na niego niemiłosiernie zwłaszcza w 2005 roku, kiedy udało mu się osiągnąć średnią biegową przekraczającą 2 punkty. Nieraz w tym czasie usłyszał: „Od mistrza Polski oczekujemy znacznie więcej”. Jego nastroju nie były w
stanie polepszyć tradycyjnie niezłe występy indywidualne – trzecie miejsce w finale Srebrnego Kasku i brązowy medal MIMP. Tych sukcesów nikt nie zauważał, był za to twardo rozliczany ze słabej postawy w lidze.
Odwaga, której nikt nie docenił
Tuż po zakończeniu sezonu 2005 spakował się i wyjechał do Australii, gdzie startował w cyklu Golden Helmet, organizowanym przez legendarnego Ivana Maugera. Tam mógł jeździć na całkowitym luzie i... bez problemów wygrywał. Zauważyli go promotorzy angielskiego klubu Arena Essex Hammers – dostał zaproszenie do startów w tej drużynie w nadchodzącym sezonie 2006. Był pierwszym wychowankiem klubu z Rybnika od 1992 roku, który podjął się
takiego wyzwania. Anglia ma jednak swoją specyfikę – krótkie i techniczne tory, wymagające całkiem innych ustawień motocykla. Być może dlatego, po kilku słabych występach, Łukasz musiał wrócić do Polski. Kibice już go nie krytykowali, wielu z nich zaczęło z niego otwarcie szydzić: „niech skończy karierę i zajmie się czymś innym. Nic nie osiągnie” – to najłagodniejsze z komentarzy pojawiających się na forum internetowym RKM. Niewielu było w stanie docenić to, że Łukasz nie bał się Anglii. Że miał odwagę spróbować ścigać się w najtrudniejszej lidze świata. A on był człowiekiem, który przejmował się opiniami na swój temat.
Niepotrzebne rozliczenia z przeszłością
Informacja o jego śmierci rozeszła się w Rybniku lotem błyskawicy. W sobotę 3 czerwca kilkudziesięciu kibiców spotkało się na stadionie – przynieśli zdjęcia Łukasza i znicze, które zapalili na linii startu. Wszyscy zadawali sobie jedno pytanie: Dlaczego? Były łzy i żal, szukanie winnych, które trwa do dziś. Tak, jakby miało to jeszcze jakiekolwiek znaczenie...
Msza za duszę Łukasza
W czwartek 31 maja o godzinie 20.00 w kościele pod wezwaniem św. Jadwigi (os. Nowiny), odprawiona zostanie msza w intencji Łukasza Romanka. Liturgii przewodniczyć będzie ks. Dariusz Gadomski. Wcześniej kibice ze Stowarzyszenia Kibiców ROW Rybnik spotkają się nad
grobem Łukasza w Wilczy. – Nie wolno nam dopuścić żeby to, co wydarzyło się rok temu zostało zapomniane, mimo tego, że prawdziwych przyczyn tragedii za naszego życia na pewno nie poznamy – przekonują kibice ze Stowarzyszenia.
Tomasz Nowakowski