Jeszcze kiedyś do nas wrócą...
Dzisiejsze kino „Apollo" nie przypomina tego sprzed lat. Coraz więcej powierzchni wynajmowanej jest pod sklepy, by zarobić na czynsz. Jeszcze kilka lat temu, taki biznes to było coś...
Był rok 1991. Roman Glowniak roku trzymał w rękach gotową do podpisania umowę kupna kina „Ślązak". - Dziadkowi się udało, więc dlaczego nie spróbować - pomyślał i podpisał.W ścisłym centrum Rybnika były wtedy trzy kina. „Apollo", nieistniejące już kino „Górnik" oraz ekran w dzisiejszym Rybnickim Centrum Kultury.
To były czasy
- Mimo konkurencji interesy szły nam dobrze. Do dziś nie zapomnę pierwszego filmu, jaki puściłem u siebie. To był „Bodyguard". Na każdym seansie sala wypełniona była po brzegi. Taki sukces powtórzyło potem niewiele filmów. Jednym z nich był bez wątpienia także „Park Jurajski". Wspaniałe efekty specjalne robiły wrażenie głównie na młodszej publiczności, która wracała kilkakrotnie na powtórki. Na początku lat 90, po wcześniejszym wymontowaniu krzeseł organizowano tu nawet dyskoteki. Dziś sala świeci pustkami. Nie każdego stać na tak drogi bilet. Pamiętam czasy z mojej młodości, gdy bilet był w cenie piwa. Wtedy kino było w modzie - żartuje właściciel.
Cztery szpule historii
Dziadek właściciela przez lata prowadził kino w Świętochłowicach. Roman Glowniak rękę do prowadzenia kina miał więc w genach. Przez dwadzieścia lat obserwował, jak zmieniają się gusta klientów. Przez małe okienko projektora widział, jak przychodzą na salę kolejne pokolenia. On sam cały czas zabiegany, gonił za kolejna kopią filmu. Skomplikowaną aparaturę projektorów obsługiwała więc specjalnie przeszkolona osoba. - Mało kto wie, że każdy film jest aż na czterech szpulach. Cała sztuka polega na tym aby podmienić je w trakcie seansu, nie zwracając uwagi widzów. Aparatura jest tak zsynchronizowana, że z klatki na klatkę przełącza się film na drugi projektor. O zmianie świadczy tylko malutki krzyżyk w rogu ekranu. Nikt jednak na to nie zwraca uwagi poza osobami z branży. Czasem można to też zaobserwować w filmach puszczanych w telewizji- mówi Glowniak.
Czekali w ciemnościach
W ciągu dwudziestu lat przez kino „Apolla" przewinęło się kilka tysięcy rybniczan. Byli z kinem na dobre i na złe. Zdarzało się, że gdy na kilkadziesiąt minut zabrakło prądu w całym mieście, widzowie czekali wtedy cierpliwie w ciemnościach na wznowienie seansu. Takie awarie podobały się zwłaszcza parom. Nie brakowało również gapowiczów, którzy nieraz wymykali się panu Romanowi uciekając bez biletu na balkon kina.
W chwili obecnej, gdy w mieście działa nowoczesny multipleks, wiele osób postawiło na kinie „Apollo" przysłowiowy krzyżyk.
W starym kinie
- Rzeczywiście od kilku tygodni do kina prawie nikt nie przychodzi. Wyświetlamy póki co filmy, aż wygasną nam umowy z dystrybutorami. Sam też przeszedłem się do Cinema City jako jeden z pierwszych klientów. Technika robi wrażenie. Ale w naszym kinie dźwięk wbrew pozorom także stoi na wysokim poziomie. Do dziś pamiętam scenę z „Killera", gdy pada słynny strzał na początku filmu. Odgłos lecącej kuli obiegł całą salę - mówi Glowniak. Właściciel kina wcale nie zamierza się poddawać i zamykać interesu. - Trudno wygrać z tak potężną machiną, jaką są multipleksy. Mam jednak kilka pomysłów na przyszłość, których nie chciałbym póki co zdradzać, ale myślę, że miłośnicy kina jeszcze do nas wrócą - dodaje z uśmiechem właściciel.
Adrian Czarnota