Głośny, ale szczęśliwy
Niewielki kundelek o wdzięcznym imieniu Laki skłócił lokatorów.
Według części mieszkańców pies całymi dniami uprzykrza im życie ujadaniem i skomleniem. Inni nawet nie wiedzą o jego istnieniu. Beata i Witold Rosakowie są młodym małżeństwem wychowującym dwuletniego syna. Pani Beata od dziecka kocha zwierzęta, jej dom zawsze tętnił życiem. Królik, szczur, świnka morska - to tylko część zwierzaków, które trzymała pod dachem. W ubiegłym roku rybniczanie postanowili wziąć ze schroniska psa. Mały długowłosy jamnik o imieniu Punia, zdobył serca wszystkich lokatorów. Każdy podchodził i głaskał, zagadywał. Punia niedługo jednak mieszkała w mieszkaniu Rosaków. - Była bardzo ufnym i młodym psem. Zostawiliśmy ją dosłownie na minutę przed sklepem i po powrocie już jej nie było. Widocznie komuś się spodobała, bo smycz była solidnie przywiązana - mówi Beata Rosak.
Piszczy jak to pies
W lutym Rosakowie ponownie wybrali się do schroniska. Wybór padł na niepozornego łaciatego kundla. Obsługa schroniska powiedziała, że wcześniej był on najprawdopodobniej bity i wymaga sporo miłości. Wzięli go. Pies był szczęśliwy, że wreszcie ma dom, dlatego otrzymał imię Laki. - Spokój nie trwał długo. Laki jest dwuletnim psem i ma już swoje przyzwyczajenia. Gdy wychodzi się na chwilę z domu, zaczyna piszczeć - mówi Witold Rosak. Zachowanie czworonoga przeszkadza innym.
Siedział na wycieraczce
Skarży się na nie między innymi sąsiadka mieszkająca nad młodym małżeństwem. Rosakowie twierdzą, ze buntuje przeciwko nim także innych sąsiadów. - Po prostu martwię się o tego psa. Szczekanie i piszczenie też mnie denerwuje. On chyba zostaje często sam w domu. Widziałam także, jak kiedyś siedział na wycieraczce. Prawie cały dzień. Nawet go dokarmialiśmy - mówi kobieta. Beata Rosak temu zaprzecza. - Nie pracuję i siedzę cały czas w domu. Zapewniam, że nasz pies nie wydaje żadnych dzwięków. Raz mi uciekł i wrócił dopiero po kilku godzinach, gdy mnie już nie było w mieszkaniu. Wróciłam i siedział na wycieraczce a obok była rozsypana karma. To jakaś paranoja. Tej pani wszystko przeszkadza - mówi Beta Rosak.
Krewna prezesa?
Część lokatorów bloku przy ulicy Dworcowej staje w obronie młodego małżeństwa. - Ja tam nic nie słyszę, choć mieszkam po sąsiedzku - mówi starszy mężczyzna, który pragnie zachować anonimowość. Sytuacja na Dworcowej urasta do rangi psychozy. Lokatorzy nie chcą podawać swoich personaliów, bo nazwisko „sąsiadki z góry" pokrywa się z nazwiskiem prezesa Rybnickiej Spółdzielni Mieszkaniowej - Stanisława Lenerta! Czy to przypadek?
- Nie będę komentowała ewentualnego pokrewieństwa, bo nie jestem do tego upoważniona. Docierają do nas skargi od kilku lokatorów, więc coś tam się dzieje. Sprawę skierowaliśmy do dzielnicowego, który pouczył właścicieli psa. Jeśli skargi się powtórzą, sprawa może trafić do sądu - poinformowała nas w rozmowie telefonicznej Maria Smyczek, pracownica administracji RSM.
Szczęście wisi na włosku
- Policja poza psem wypytywała o szczegóły dotyczące naszego meldunku. Znała bardzo wiele szczegółów. Ciekaw jestem skąd - zastanawia się Witold Rosak.
Zadzwoniliśmy do Rybnickiej Spółdzielni Mieszkaniowej, ale niestety prezes Lenert był w piątek nieuchwytny. Bardzo możliwe, że w tej sytuacji Rosakom nie pozostanie wkrótce nic innego niż oddanie Lakiego do schroniska. Ale wtedy już nikt go nie nazwie „szczęśliwcem".
Adrian Czarnota
Od redakcji: Imiona i nazwiska bohaterów zostały zmienione