O świątecznym sprzątaniu bez proszków i wybielaczy
Zanim nadeszły czasy silnego rozwoju górnictwa i przemysłu w XIX wieku, Śląsk był czysty tak jak inne regiony Europy.
Domostwa mieszkańców otaczał naturalny krajobraz, a powietrze nie było regularnie zanieczyszczane. No, może mieszkańcom miast czasem dawał się we znaki zapach pobliskiego rynsztoka. Po wsiach natomiast należało radzić sobie z błotnistymi drogami w czasie roztopów. Nie miało to zresztą wielkiego znaczenia, skoro w chacie, zamiast podłogi była ubita glina. Ściany takich chat rzadko bywały bielone - ten zwyczaj powszechnie przyjął się dopiero w końcu XIX wieku. Wnętrze głównej izby takiej chaty posiadało małe i nieliczne okienka - uciekało przez nie mniej ciepła. Oszczędzano na ogrzewaniu, kosztem światła. Jeśli dodamy do tego dym z palonych łuczyw - wieczornego źródła światła, a także obyczaj „przechowywania" w izbie zwierząt gospodarskich w mroźne noce - nawet wolne od przemysłowych zanieczyszczeń XVIII-wieczne mieszkania tracą już na sielskości. Warto zaznaczyć, że tego typu parterowe chaty ze spadzistymi dachami zdarzały się jeszcze w początkach XX wieku w centrum Rybnika. Jedną z nich widać na kartce pocztowej z 1906 roku, przedstawiającej ulicę Sobieskiego. Mówiąc szczerze - czy w takich warunkach mieszkaniowych można było spodziewać się wielkich świątecznych porządków?
Zamiast proszku - piasek do szorowania
Wraz z postępem przemysłu szedł postęp w mieszkalnictwie. Ściany zaczęto bielić wapnem, a na podłogach ułożono deski. Sprzęty pokrywane były farbami pokostowymi. Coraz większe znaczenie zyskiwał wygląd wnętrza domostw. Co więcej, na nowo wybielonych ścianach coraz mocniej zaznaczał się brud. Trzeba więc było z nim walczyć. XIX-wieczny pedant miał w tej walce mało sprzymierzeńców - woda, szczotka, piasek do szorowania. Czy można było liczyć na coś więcej? Czy dzisiaj możemy wyobrazić sobie świąteczne porządki bez wizyty w sklepie chemicznym? A jednak, gospodynie śląskie przy pomocy znikomego arsenału środków czyszczących potrafiły utrzymywać godny podziwu porządek.
Dymy z Paruszowca
Sprzątanie stało się trudniejsze wraz z rozwojem przemysłu. Powiat rybnicki pod względem uprzemysłowienia plasował się w środku górnośląskiej stawki. Tym niemniej, hałdy i kominy nieobce były rybnickiemu krajobrazowi. Istniały wielkie zakłady - chociażby zakłady hutnicze na Paruszowcu. W „Listach ze Śląska" Teodor Jeske-Choiński pisze: „Z kominów hut wypływa codziennie tyle różnorodnych dymów, które zanieczyszczają powietrze, iż mowy być nie może o balsamicznej woni pól i łąk. Kurzawa na drogach dochodzi często do grubości kilku cali. Kurzawy tej nikt nie zmiata, krom wiatru, który od czasu do czasu uniesie gęsty tuman zasnuwając nim okolicę. Albo deszcz zmiłuje się nad mieszkańcami, zamieniając pokłady kurzu na czarne strugi i błota. Kurzawa ta (...) do mieszkań ludzkich przenika, a jednak ludzie żyją." Można by jeszcze dopowiedzieć pisarzowi: żyją i to wszystko sprzątają! Nieliche zadanie czekało tych, którzy wzięli na siebie uprzątnięcie czarnego błota z przemysłowej „kurzawy".
Sprzątała cała rodzina
W śląskich rodzinach wielkanocno-wiosenne porządki nosiły pewne znamiona rytuału. Obok pani domu uczestniczyły w nim dzieci, a czasem nawet pracujący zawodowo ojciec. Jeszcze w latach 50-tych XX wieku musiano sobie jednak radzić bez „superśrodków", które według reklamy telewizyjnej czyszczą „same". Nawet w czasach Bieruta często jeszcze uciekano się do metod rodem z początków wieku. Wielkie świąteczne sprzątanie zaczynano zwykle od wytrzepania dywanów - odkurzacz był w tych czasach melodią przyszłości. Prano i krochmalono tzw. śląską „kuchenną garniturę", czyli komplet białych, wyszywanych zasłonek, które wisiały na drzwiach kuchennych, pod blatem stołu, na ścianach, nad szafi kuchennymi, zlewem. Obowiązkowo zmienione musiały zostać firanki - często przypinane do drewnianych karniszy pinezi. Krochmalu nie uniknęła też pościel. Najgorsza robota czekała jednak czyszczących podłogi - tutaj przydawała się ryżowa szczotka na długim kiju. Słowem - pracy było co niemiara, ale zasiadając do świątecznego śniadania w czystym, lśniącym wnętrzu nikt jej nie żałował. Duchowe przeżycie świąt po prostu musiało przebiegać w świeżej atmosferze.
Podłogi starannie wymyte świeciły czystością
Oto wykaz wydatków miesięcznych górnika górnośląskiego. Sporządził go w ostatniej dekadzie XIX wieku Jan Badeni. Wykaz ten obejmuje m. in.: opłatę za mieszkanie (czynsz), zakupy w postaci kartofli, mąki, kawy, cykorii, piwa, gazety, przyodziewku i obuwia. Każdy zauważy, że wśród wydatków śląskiego górnika ani jednego feniga nie przeznacza się na środki czystości. Wniosek nasuwa się oczywisty - w takiej sytuacji mieszkania robotnicze na Górnym Śląsku musiały zalegać brudem. Taki wniosek jest jednak nieuprawniony! Wielu podróżników zwiedzających przemysłową część Górnego Śląska (w tym także nasz Rybnik) zwracało uwagę na schludne wnętrza domów zamieszkiwanych przez rodziny górnicze : „W każdym prawie mieszkaniu robotnika górnośląskiego znajdziesz osobny, nadzwyczaj czysto utrzymywany (...) kącik, w którym ustawiony jest obraz Matki Boskiej", „izba cała, co rok bielona, reperowana, sprawia bardzo miłe wrażenie" - pisał w 1894 roku o Śląsku korespondent „Dziennika Poznańskiego". „Podłoga, sprzęty z prostego drzewa, starannie wymyte, świecą czystością" - komplementował także śląskie mieszkania Lucjan Malinowski w 1877 roku. W wiosennym sprzątaniu brały udział całe rodziny i ten zwyczaj pozostał w wielu śląskich domach do dziś.
Tomasz Ziętek