Człowiek niezłomny
Alfred Apostoł niewątpliwie jest człowiekiem nietuzinkowym. W jego opowieściach o czasach minionych dominuje optymizm, a nawet szczypta humoru!
To niezwykłe, gdyż wspomnienia te dotyczą czasów nieprzyjaznych człowiekowi – wojny, okupacji. Pan Alfred w tym roku kończy 95 lat.
Uwielbiał łyżwy
Przyszły obrońca Rybnika w latach przedwojennych nie fascynował się wojskowością. Interesował go sport. Jako członek klubu tenisowego latem wychodził na korty, natomiast zimą zakładał narty lub łyżwy do jazdy figurowej. Należał też do grona młodych ludzi – odkrywców. Pewnego razu „odkrył” tajny magazyn broni i amunicji, śląskiej P. O. W. ukryty w wiejskiej stodole. Za ten czyn otrzymał od starszych srogą burę.
Wkrótce się spotkamy
Rodzice młodego Alfreda zadbali o jego edukację, a on kontynuując tradycję rodzinną (ojciec był dyrektorem szkoły) został nauczycielem. Bezpośrednio przed wybuchem wojny pracował w Katowicach m. in. w Komunalnej Kasie Oszczędności. I w tym momencie, po niego, tak jak po wielu młodych wówczas ludzi, upomniała się wielka historia. W 1938 roku powołany został na ćwiczenia rezerwy do Bohumina – na Zaolziu. Zapamiętał słowa pewnego sierżanta skierowane wtedy do rezerwistów: „Nie spotykamy się ostatni raz, wkrótce znów się spotkamy”. Była to aluzja do przyszłej mobilizacji. Wojna wisiała już w powietrzu.
Gotuj się do wojny
Alfred Apostoł został skierowany do jednostek, które miały bronić Rybnika – 75 pułku piechoty. Koszary pułku znajdowały się w budynku na terenie obecnego szpitala psychiatrycznego. Wokół Rybnika szybko wyrastały bunkry – stawiano je pospiesznie na spodziewanych kierunkach natarcia Niemców. Pan Alfred pamięta panujący wtedy pośpiech. Część schronów nie została nawet ukończona przed 1 września. Umacniano teren, patrolowano granice. Na taki patrol 31 sierpnia skierowany został Apostoł. Towarzyszył mu m. in. jego kolega – kapral Oleś.
Spali na słomie
Żołnierze skierowali się w kierunku Chwałęcic i dalej do Zwonowic. Za granicą w lesie słychać było już wyraźnie ruchy wrogich wojsk. W tym czasie nie było to jednak nic nowego – wszyscy w Rybniku wiedzieli o koncentracji 5 pancernej dywizji niemieckiej w okolicach miasta. Zatem, po zameldowaniu przełożonym, że „wszystko w porządku”, pięcioosobowa grupa patrolowa udała się na spoczynek do pobliskiego gospodarstwa. Żołnierze spali w tzw. „sąsieku” – na słomie. Tak wyglądała ostatnia noc Alfreda Apostoła w przedwojennej Polsce. Rankiem pod Rybnikiem toczyły się już walki.
Zalewu nie było
O piątej rano wyraźnie słychać było już strzały. Pan Alfred wraz z kolegami stanął do walki przeciwko czołgom dywizji niemieckiej, dysponował m. in. chlebakiem z pięcioma francuskimi granatami. Jego kompania napotkała wroga na niewielkim wzniesieniu między Chwałęcicami a Orzepowicami. W tym miejscu rozciąga się dzisiaj zalew. W 1939 oczywiście były tam tylko pola i zagajnik. Polska tyraliera dostała się pod silny ogień. Nagle obok trzymających się razem Apostoła i Olesia wybuchł granat. Pan Alfred do dziś zapamiętał ostatnie słowa kolegi: „Granat, dostałem w brzuch”. Kapral Oleś zginął w walce, rankiem 1 września 1939 roku. Pechowy granat dosiągł także Apostoła – odłamek trafił go w nogę. Rana była na tyle ciężka, że nie mógł się samodzielnie poruszać. Z pomocą przyszedł rannemu żołnierzowi gospodarz, niejaki Bochenek. Wciągnął zranionego na wóz masarski i przetransportował go do punktu opatrunkowego mieszczącego się w Stodołach.
Różne sympatie
Tymczasem w Rybniku walka już dogasała. Grupy polskiego wojska, które nie zostały rozbite, wycofywały się. W czasie, gdy resztki kompanii kpt. Kotucza przedzierały się przez las w kierunku Knurowa, Alfred Apostoł był już na łasce Niemców. Z tego czasu zapamiętał spotkanie z synem miejscowego fryzjera, który mówiąc oględnie, niezbyt zmartwił się zajęciem miasta przez hitlerowców. Cóż, Rybnik był miastem przygranicznym, a sympatie polityczne mieszkańców były różne...
Syn ordynatora
Tymczasem, ciężko rannego Apostoła sanitarką przetransportowano do szpitala w Raciborzu. Niestety, nogę trzeba było amputować. Taka była cena, jaką zapłacił młody rezerwista za swój krótki wojenny epizod. Była wysoka, lecz pan Alfred do dziś pamięta o swoich kolegach, którzy zapłacili najwyższą – własne życie. W szpitalnej sali traktowany był, jak sam określił – „normalnie”. Poza podziałem na część dla Niemców i Polaków, nie było dyskryminacji narodowej. Z Raciborza odtransportowano go do Wojskowego Szpitala Rezerwowego w Katowicach. Tam nastąpiło miłe dla rybniczanina spotkanie. Niemiecki oficer zapytał go o miejsce zamieszkania. Gdy Alfred Apostoł wypowiedział nazwę Rybnik, od razu zyskał zapewnienie o przedłużeniu kuracji szpitalnej! Jak się okazało, oficerem był porucznik Zander, syn doktora Zandera – ordynatora w rybnickim szpitalu.
Marzenia jeńców
W końcu jednak młody weteran kampanii wrześniowej zmuszony był opuścić gościnny, katowicki szpital. Przeniesiono go do obozu jenieckiego – stalagu 8b w Łambinowicach. Niektórych wojskowych duch bojowy nie opuszczał nawet w obozie. Po Łambinowicach nadszedł czas przeprowadzki do Ostrzeszowa, gdzie polscy jeńcy zostali bardzo dobrze przyjęci przez miejscową ludność. Tam też Alfred Apostoł otrzymał zaświadczenie o niezdolności do służby wojskowej – ostatni akord jego żołnierskiej przygody.
Z duchem optymizmu
Wraz z upływem czasu minęła wojna i okupacja. Pan Alfred po przekwalifikowaniu się rozpoczął karierę księgowego. Prowadził udane życie rodzinne i zawodowe. Przykra „pamiątka” po 1 września 1939 roku nie zdołała zgasić w nim ducha optymizmu. Nie dał się „złamać”. Tak jest do dzisiaj.
Tomasz Ziętek