Felieton Nowin: Rozterki Ślązoka
Artur Marcisz felietonista Nowin Wodzisławskich.
Jako Ślązok z dziada pradziada i od urodzenia mieszkający na południu Śląska, od pierwszych słów godający po śląsku, po swoimu śląsku, mam spore rozterki związane z tym, co się obecnie dzieje wokół śląskiej godki. Dobrze opisał je w swoim felietonie Franciszek Kucharczak. Dotyczą one kwestii kodyfikowania śląskiej mowy.
W różnych miejscach Śląska, różnie się po śląsku godo. Inaczej na Nikoszowcu, skąd w ostatnich dniach sondaże społeczne robią wszelakie ogólnopolskie stacje, którym Śląsk zazwyczaj ogranicza się do Katowic i okolic. Inaczej godo się na Raciborszczyźnie, inaczej na Śląsku Cieszyńskim, inaczej w okolicach Wodzisławia Śl. Ba, różnice występują nawet na poziomie gmin.
I w sumie szłoby na to machnyć ręką. Ale... kiedy słyszy się o możliwości nauczania języka w szkołach, to jako ojciec dzieci w wieku szkolnym, zaczynam mieć spore wątpliwości. Moje dzieci gwary uczą się w doma w sposób - rzekłbym - naturalny. I obawiam się, że jeśli ktoś zacznie ich kiedyś uczyć skodyfikowanego języka śląskiego, to przyniesie to więcej szkody niż pożytku.
Ponad rok temu od pewnego ważnego i wpływowego Ślązaka z Gliwic, który co prawda nie godo w gwarze, ale jest całym sercem za językiem śląskim, usłyszałem, że oczywiście kodyfikowana będzie wersja katowicka. „No bo to naturalne, że uczyć należy języka używanego w stolicy regionu."
I tym sposobem być może moje dzieci będą uczone, że kuloryba (kalarepa) to jednak po śląsku - jak się dowiedziałem z jednej z ogólnopolskich gazet - poprawnie bydzie oberiba. Wczoraj usłyszałem pewien cytat, który jakoś tak mi się skojarzył z całą tą sytuacją wokół śląskiego języka: „Bo to zawsze tak jak w naszym biednym kraju. Na początku piękne idee, a potem sami plujemy sobie do talerza". I tak czytając różne komentarze, to obawiam się, że autorom ustawy na pewno uda się jedna rzecz - podzielić nas Ślązoków.