Śniegu w naszych lasach jest jak na lekarstwo, a to najlepszy magazyn wody – naturalny i darmowy
Zmiany klimatu wywierają wielki wpływ na lasy. Podczas ciepłych zim w lesie jest pod dostatkiem wody, choć drzewa w tym czasie jej nie potrzebują. Z kolei wiosną i latem, gdy woda jest im potrzebna do życia, brakuje jej. Jednak skutków zmian klimatycznych jest więcej i nie wszystkie są oczywiste. Kiedyś szkodniki zimowały w ziemi, teraz pozostają na drzewach. Efekt? Leśnikom trudno oszacować ich liczebność oraz – co za tym idzie – przedsięwziąć środki zaradcze. O wpływie zmian klimatu na funkcjonowanie przyrody rozmawiamy z Pauliną Sobczuk – rzeczniczką prasową Nadleśnictwa Rybnik.
– Czy zimy tak łagodne, jak obecna, mają wpływ na nasze lasy?
– Łagodne zimy mają wpływ nie tylko na nasze lasy, ale też na roślinność, która nas otacza oraz nas samych. Byliśmy przyzwyczajeni, że „jak jest zima, to musi być zimno”. Ubieraliśmy ciepłe czapki, kurtki. Teraz mamy styczeń, ale mroźnych dni było zaledwie kilka.
– Tak, a dodatkowo w ostatnich dniach padało, ale głównie deszcz, a nie śnieg.
– No właśnie. Jest bardzo mokro. Dla roślin jest to dobre, ale nie w takim okresie. Rośliny są jeszcze uśpione. Okres wegetacyjny skończył się jesienią. Ten deszcz nie jest im teraz tak potrzebny, jak wiosną. Śnieg to taka forma magazynu wody, która powinna być przetrzymywana do wiosny. Wtedy, wraz ze wzrostem temperatury, pokrywa śnieżna powinna topnieć, stopniowo nawadniając glebę w czasie, kiedy rośliny tego potrzebują. Śnieg jest, a właściwe był, taką naturalną retencją. I do tego darmową.
– Czy nadmiar wody w zimie jest roślinom obojętny, czy też ma na nie negatywny wpływ?
– Póki nie jest mroźno, nie ma to negatywnego wpływu. Woda wsiąka do gruntu. Jej nadmiar wpływa do zbiorników wodnych i rowów melioracyjnych. Gorzej, jeśli po kilku dniach deszczu przyjdzie mróz. Tu pojawia się kolejna różnica w porównaniu ze śniegiem, który zimą spełnia funkcję nie tylko magazynu wody, ale również jest swego rodzaju kołderką dla roślin – dla szyi korzeniowej drzew czy krzewów. Kiedy spadnie przy delikatnych, minusowych temperaturach, a później przyjdą mrozy, to rośliny są dzięki niemu osłonięte, nie grozi im przemarznięcie.
– Mówi pani o roślinności, ale w lasach są też zwierzęta. Dla fauny brak mrozu, śniegu musi być wspaniały. Pożywienie jest łatwo dostępne, nie trzeba wygrzebywać go spod śniegu i ze zmarzniętej ziemi.
– Ta sytuacja ma również wpływ na zwierzęta. Niektóre gatunki ptaków nie odlatują do innych krajów, ale pozostają na miejscu. Łatwiej jest im teraz znaleźć pożywienie. Nie zmienia to faktu, że naturalny cykl ich życia jest przez to rozregulowany. To dotyczy również innych gatunków, które w tym okresie mają grube futro. Zwierzęta przygotowują się do tego, że przez kilka miesięcy będą musiały sobie poradzić z bytowaniem w zimie, a nagle jest ciepło. Dostęp do pożywienia jest łatwiejszy, np. dzikom łatwiej jest dotrzeć do żołędzi czy kasztanów. O tym powinni pamiętać także ludzie, którzy mają zakodowane, że zimą trzeba dokarmiać zwierzęta. Oczywiście, można, ale nie dotyczy to zimy kalendarzowej, lecz faktycznej, kiedy jest naprawdę zimno. Dokarmianie zwierząt przy takiej pogodzie wyrządza im szkodę, ponieważ zatracają instynkt zdobywania pokarmu w naturalny dla nich sposób.
– Słyszałem kiedyś od leśniczego z Rud, że zmiany klimatu mają wpływ na populację dzików. Kiedyś zwierzęta z tego gatunku nie rodziły się zimą. Teraz mają przychówek 2– 3 razy w ciągu roku. Efekt jest taki, że w rok populacja dzików może wzrosnąć z 10 do 30 sztuk. W kolejnym roku będzie to już 90 sztuk.
– Tak, łagodne zimy doprowadzają do zahamowania naturalnych procesów u zwierząt, jak np. przeczekania zimy. To dotyczy nie tylko dzików. Kiedyś żubry miały młode tylko raz w roku, teraz mogą mieć dwa razy. W przypadku tych zwierząt wpływ na to mają nie tylko zmiany klimatu, ale też dogodne warunki bytowania w zagrodach. Zmiany klimatu wywierają również wpływ na niedźwiedzie. Kiedyś te wielkie zwierzęta przesypiały zimę. Teraz młody osobnik może w ogóle nie zapaść w sen zimowy.
– Niedźwiedzi nie ma na naszym terenie, ale dzików mamy sporo. Tak znaczący wzrost liczebności tych zwierząt powoduje rozmaite problemy, wszak lasy w naszym regionie przylegają do zabudowy miejskiej, sąsiadują z mniejszymi i większymi wioskami.
– Mamy coraz więcej zgłoszeń o dzikiej zwierzynie, która wkracza na posesje mieszkańców. To dotyczy nie tylko dzików, ale też np. saren, zajęcy i lisów. Jednak patrząc na ten problem, trzeba wziąć również pod uwagę, że ludzie często uciekają z miast, z bloków, na przedmieścia, na wieś. Budują domy w sąsiedztwie lasów, a potem są zaskoczeni, że ten las przychodzi do nich – w formie spadających liści, łamiących się gałęzi, zwierząt. Odbieramy telefony o dzikach w ogródku, o sarnach, które wyjadają kwiatki, o lisach, które straszą kury. Jednak musimy pamiętać, że to my – ludzie – pierwsi weszliśmy z butami do ich domu. Musimy nauczyć się żyć z naturą i tolerować ją.
– Wielokrotnie spotkałem się z opinią, że siarczyste mrozy dziesiątkowały populację szkodników, a teraz łagodne zimy powodują ich namnażanie się. Ile jest w tym prawdy?
– Z owadami jest tak jak z innymi zwierzętami – im dłużej jest cieplej, tym więcej młodego pokolenia mogą wyprowadzić. Niektóre owady wyprowadzają tego młodego pokolenia naprawdę sporo – to są tysiące osobników. Część owadów to szkodniki. Kiedyś, już po pierwszych przymrozkach jesienią, schodziły do gleby, gdzie zimowały w formie poczwarki. Leśnicy w trakcie tzw. jesiennego poszukiwania szkodników sprawdzali glebę pod kątem obecności poczwarek. Na tej podstawie oceniano, czy w wiosenno– letnim okresie będzie zagrożenie czy nie. Teraz gdy dłużej jest ciepło, nie ma przymrozków, owady później schodzą do gruntu i trudniej jest z kontrolą liczebności, a co za tym idzie – wyniki mogą być zachwiane.
– Co leśniczy mógł zrobić kiedyś, gdy w trakcie takiego jesiennego poszukiwania szkodników wychodziło mu, że w tej części lasu wiosną czy latem przyszłego roku może być ich za dużo?
– Takie próbki wysyła się do Zakładu Ochrony Lasu. Tam stwierdza się, czy w danym nadleśnictwie jest za dużo szkodnika i jakie działania profilaktyczne należy w związku z tym podjąć. Np. w przypadku brudnicy mniszki (gatunek motyla – red.) trzeba było zastosować opaski lepowe z feromonami, które przyciągały osobniki męskie. W ten sposób udawało się ograniczyć populację tego szkodnika.
– Na początku mówiła pani, że zimą jest mokro w lesie. Z kolei wiosną i latem mamy do czynienia z suszą. Ostrzeżenia o zagrożeniu pożarowym utrzymują się tygodniami. W jakim stopniu to zjawisko dotyka lasy Nadleśnictwa Rybnik?
– Tak zwany sezon pożarowy trwa od wiosny do jesieni, przy czym w ostatnich latach jest w miarę spokojnie. Nie doszło do wielkich pożarów, jeśli były, to zazwyczaj na obszarze od 2 do 5 arów. To jest również zasługą bardzo dobrej współpracy ze strażą pożarną – zawodową oraz ochotniczą, której jednostki bardzo szybko przybywają na miejsce zagrożenia i nie pozwalają pożarowi się rozprzestrzenić. Również ludzie zwracają na to uwagę i z rozsądkiem podchodzą do kwestii zagrożenia pożarowego w lesie, zwłaszcza latem. Jednak, co ciekawe, do wielu pożarów dochodzi nie latem, ale wiosną.
– Dlaczego?
– O przyczynie już mówiliśmy. Zimy nie obfitują w opady śniegu. Pokrywa śnieżna zazwyczaj nie utrzymuje się do wiosny. Brakuje więc magazynu wody, który nawilżałby glebę w tym okresie. Dlatego wiosny w lesie są teraz bardzo suche. Poza tym słońce wciąż jest dość nisko, promienie są długie i łatwo o zaprószenie ognia np. poprzez skupienie promieni w pozostawionym przez nierozważnych spacerowiczów szkle.
– Zagrożenie pożarowe to jedno, ale jaki jest wpływ suszy na roślinność wiosną i latem, czyli wtedy, kiedy rośliny potrzebują wody?
– Na zajęciach z dziećmi pytam: „Co jest potrzebne, aby rosły rośliny?”. Dzieci wymieniają słońce, wodę i ziemię. Skąd bierze się woda w lesie? Naturalna odpowiedź – z deszczu. Dopytuję, skąd bierze się woda np. latem, gdy jest bardzo ciepło i nie pada deszcz. Wtedy, po chwili zadumy, ktoś zazwyczaj mówi: „Pan leśniczy podlewa”. Tymczasem to nie jest tak, że wody w lesie w ogóle nie ma. W lesie znajdują się rozmaite zbiorniki, cieki, rowy melioracyjne, do których spływa woda w okresie, gdy opadów jest więcej. Oczywiście, tej wody może być za mało, co negatywnie wpływa na wzrost roślin i czyni je podatnymi na choroby.
– Czy jako leśnicy dbacie o retencję? Udrażniacie rowy, budujecie nowe zbiorniki?
– Rola retencji w lesie jest bardzo ważna. To jeden z filarów egzystencji lasu.
– Każdy leśniczy jest też trochę hydrologiem?
– Trochę tak. Nie jesteśmy specjalistami, ale musimy się znać na wodzie. Musimy wiedzieć, gdzie budować zbiorniki, przepusty. Trzeba w tym wszystkim obserwować naturę. Jeżeli chcemy zbudować nowy zbiornik retencyjny, a natura nam pokazuje, że woda się tam nie zbiera, to ta budowa nie będzie miała sensu, bo w tym miejscu wody nie będzie. Trzeba znaleźć miejsca, gdzie woda stoi, wówczas będzie to dobre miejsce na taką inwestycję. Bardzo ważna jest dbałość o rowy melioracyjne. Co roku dokonujemy ich przeglądu, czyścimy, odchwaszczamy, dbamy o odpowiedni przepływ. Również ze zwierzętami musimy dobrze żyć, bo w niektórych miejscach mamy bobry, które mogą skomplikować sytuację.
– W jaki sposób?
– Mogą wybudować tamę, powodując zatrzymanie ogromnej ilość wody w miejscu, gdzie nie jest to pożądane. Tam tworzy się rozlewisko, a w dalszej części lasu mamy suszę.
– Co robicie w takiej sytuacji?
– Musimy trochę rozebrać tę tamę, bo bez ingerencji w dalszej części cieku nie będzie wody.
– Jaki wpływ na funkcjonowanie lasu mają szkody górnicze? Zazwyczaj myślimy o nich w kategoriach pękających domów. Wtedy trzeba wezwać kopalnię, oszacować stratę itd.
– W nadleśnictwie wygląda to bardzo podobnie. Przyjeżdżają, szacują straty i naprawiają.
– Co może się popsuć w lesie?
– Działalność kopalń na naszym terenie sprowadza się do dwóch zagadnień – hałd oraz zapadnia gruntu. Część hałd znajduje się na terenach leśnych. Kopalnie mają obowiązek zrekultywować teren zajęty pod hałdę i przywrócić stan pierwotny. Niektóre chodniki idą pod lasem. Teren nad nimi się zapada i nagle okazuje się, że drzewa stoją w wodzie. To może dotyczyć gatunków, które nie są do tego przystosowane. Również drogi nam się zapadają, ulegają zniszczeniu pod wpływem tąpnięć.
– Tutaj, na naszym terenie?
– Wniosek jest taki, że z kopalnią trzeba dobrze żyć, żeby te skutki na bieżąco usuwać. Nadleśnictwo Rybnik cieszy się z dobrej współpracy z kopalniami, które operują na naszym terenie. Im ta współpraca również się opłaca, bo przywrócenie lasu na terenie hałdy nie jest proste. Hałdy to wyjałowiona ziemia, węgiel, niekorzystne związki chemiczne. Nie każdy gatunek drzewa poradzi sobie w takich warunkach. Pomagamy więc kopalniom w przeprowadzeniu rekultywacji w taki sposób, żeby nie wyrzucały pieniędzy w błoto.
– Co rośnie na takiej hałdzie?
– Głównie gatunki roślin, które mają niskie wymagania, np. sosna zwyczajna czy brzoza brodawkowata. Te gatunki poradzą sobie również z trudniejszym dostępem do wody. Wprowadza się również rośliny motylkowe, łubiny, które mają pozytywny wpływ na glebę.
– Pani mówi dużo o tym, jak wiele zabiegów podejmujecie, aby chronić las, również przed skutkami zmian klimatu czy szerzej – działalności człowieka. Tymczasem po Internecie krążą mapy z zaznaczonymi czerwonym kolorem połaciami lasu, które mają zostać wycięte. Jak to jest – z jednej strony dbacie, a z drugiej wycinacie?
– Mówi się, że mało który leśniczy dożyje ścięcia drzewa, które zasadził. Jeżeli spojrzymy na te mapy, one zawsze mają zaznaczone całe wydzielenie, czy cały oddział do wycięcia. Tak nie jest. Obecnie, również ze względu na postawę społeczeństwa, odchodzi się od tzw. rębni zupełnych, czyli cięcia całej zaznaczonej powierzchni lasu. Zaznaczony na mapie obszar zostanie wycięty, ale nie w danym roku, tylko w perspektywie 20 lat. Są miejsca, gdzie las wymaga wycięcia całego wydzielenia, np. w sąsiedztwie linii wysokiego napięcia, ale w większości przypadków jest inaczej. Wycina się gniazda, czyli około 30% powierzchni. Na wyciętym miejscu sadzi się nowy las i nie wchodzi się na ten teren przez kolejne 15– 20 lat. Czyli tak naprawdę, jeśli leśniczy wejdzie w taki obszar w połowie swojej kariery zawodowej, to już tam drugi raz nie wróci z cięciami. Dodatkowo pozostawia się od 5% do 10% kęp ekologicznych starodrzewia, czyli część lasu do stanu naturalnego rozkładu. Dokonując odnowienia lasu, stawiamy też na różnorodność gatunkową. Wprowadzamy więcej drzew liściastych. Na granicach lasu wprowadzamy niższe gatunki. Staramy się też sadzić więcej gatunków miododajnych – lip, drzew owocowych jak np. dzika jabłoń. To nie jest tak, że leśniczym zależy tylko na tym, żeby mieć dobre drewno na deski. My naprawdę dbamy o las.
Wywiad przeprowadził Wojciech Żołneczko