Wójt zostanie posłem, naczelnik wójtem... czyli samorządowa układanka przy krajowej polityce
W polityce ogólnopolskiej doszło już do pewnych fuzji. Łączą się ugrupowania, które na pierwszy rzut oka niewiele mają wspólnego. Widać , że zaczyna się coś dziać. Każdy, kto śledzi uważnie temat wyborów parlamentarnych, które odbędą się jesienią, doskonale wie, że rozpoczął się nerwowy wyścig z czasem.
Za chwilę będzie więcej pomysłów na uzdrowienie wszystkiego, łącznie z problemem braku wody w Afryce i smogiem w Meksyku (co ciekawe jest tam jeden z największych na świecie, pomimo, że nikt nie pali w piecach, tak jak u nas). Znajdą się różni eksperci, którzy przez 10-15 lat nie potrafili nic sensownego zrobić. Pojawią się nowe twarze. W sprawie górnictwa ekspertem zostanie nauczyciel muzyki, bo raz w życiu był na kopalni – z uczniami na wyciecze szkolnej, a jak wiadomo niektórym takie wydarzenie może dać prawo nawet do noszenia munduru górniczego. Fryzjer będzie miał pomysł na reformę szpitali w Polsce, bo wie gdzie znajduje się szpital w powiecie. Górnik zajmie się „pomaganiem” rolnikom, bo ma znajomego „farmera”, który posiada dwie kury i kaczkę. Wszyscy nagle będą się na wszystkim znali. Nie zabraknie też prawdziwych fachowców i działaczy o dobrej wizji i ciekawych pomysłach, ale oni pozostaną w cieniu, bo nie mają czasu na autopromocję – po prostu coś robią.
Samorząd a polityka krajowa
Można powiedzieć, że istnieją w kraju dwa typy ugrupowań politycznych. Pierwszy to partie duże, które nie martwią się swoimi listami, bo mają więcej chętnych niż miejsc. Drugi typ to małe ugrupowania, które szukają lokalnych liderów, aby „pociągnęli listy” i przy okazji, któryś z nich uzyskałby mandat. W obu znajdą się pewnie nasi samorządowcy, dlatego spróbujmy to przeanalizować, gdyż wbrew pozorom, będzie to miało wielki wpływ na wiele obszarów naszego życia.
Typy samorządowych kandydatów do Parlamentu
Pierwszy typ to osoby, które są dobrymi samorządowcami i dużo robią. W pewnym momencie, bez cynizmu dochodzą do przekonania, że mają dość nieustannej, ciężkiej pracy. Postanawiają więc spróbować czegoś nowego, startując do samorządu powiatowego czy wojewódzkiego albo parlamentu. Bez zbędnej gry, chcieliby iść wyżej i oficjalnie o tym mówią. Potrzebują zmienić otoczenie. Sprzyja temu fakt, że po sobie pozostawią gminę czy powiat w dobrym stanie i nie mają się czego wstydzić.
W pewnym sensie mają rację. Ile można wydawać dowody osobiste, zanudzać się na tych wszystkich spotkaniach, komisjach. Ile można tłumaczyć jakiemuś mieszkańcowi, że ta droga jest wojewódzka czy krajowa i miasto nie zrobi krawężników, bo nie może. Jak długo można walczyć o dofinansowanie dla szkół i wręczać listy gratulacyjne.
Drugi typ to ludzie, którzy chcą uciec. Zdarza się, że tak „namieszali” w swoim środowisku, że nie mają tego jak „odkręcić”. Skłóceni są nawet ze sprzątaczkami, nie mówiąc o dyrektorach, czy radnych. Samorząd upada, a dla nich ważny jest PR. Niektórzy dobrze zaczynali, ale albo się wypalili, albo mieli złych doradców, albo i jedno i drugie. Zazwyczaj wszyscy wrogowie kogoś takiego w samorządzie paradoksalnie zagłosują na niego, aby się go pozbyć. Mają więc wielkie szanse dostać się do parlamentu i uwolnić od siebie mieszkańców i współpracowników.
Trzeci typ to tzw. „naganiacze na listy”. Aby pojąć, po co startują, trzeba zrozumieć, jak wygląda liczenie głosów. Wiele osób nie rozumie, dlaczego ktoś dostał 40 tys. głosów i posłem nie jest, a inny miał 6 tyś. i w ławach sejmowych zasiada. Nie rozdrabniając się za bardzo nad prawnym aspektem, można powiedzieć, że tego drugiego „pociągnęła lista”, na którą zagłosowało znacznie więcej osób niż w przypadku listy pierwszego.
Zainteresowani tym tematem muszą zerknąć do kodeksu wyborczego i zapoznać się z metodą D’Hondta. Wracając jednak do „naganiaczy”, którzy będą startować w nadchodzących wyborach, to ich rolą nie jest uzyskanie mandatu, ale pomoc liderowi listy. Pomoc jest niezbędna właśnie do uzyskania mandatu przez lidera. Po co to robią? Po to aby mieć „własnego” posła, co jest bardzo ważne. Ciągle jest tak, że musimy jeszcze za oczywistymi sprawami „chodzić do góry”. Ktoś chce sprzęt do szpitala, czy wóz strażacki to musi „pochodzić” kilka lat. A w tym przydaje się „swój” poseł, który chodzi za sprawami samorządu. Jest to zupełnie normalna sytuacja w polskiej polityce. Co zatem jest nienormalne? Jeśli później ten poseł zamiast załatwiać przeszkadza, również tym którzy mu pomagali i mieszkańcom, którzy go wybrali. To już jednak inny temat.
Wójt posłem, naczelnik wójtem, a kierownik naczelnikiem....
Przy okazji analizy motywów udziału samorządowców w polityce krajowej należy zwrócić uwagę na osoby, które na zgubę owych kandydatów, biorą udział w kampanii i za chwilę zaczną się pojawiać na horyzoncie.
Czasem zdarza się, że jakiś wiceprezydent, członek zarządu starostwa, naczelnik wielkiego wydziału czy radny, a nawet zwykły działacz rady dzielnicy, ma chrapkę na wyższe stanowisko i widzi siebie w nowej roli. Po wyborze danego wójta czy starosty na posła pozostanie po nim wakat. Przepisy zabraniają łączenia tych funkcji. Dlatego od razu pojawią się chętne osoby. Udział przez te osoby w kampanii polega na przekonywaniu innych, żeby zagłosowali na danego kandydata, dzięki któremu one osiągną swój cel. Robią to nie z własnych przekonań, ale z powodu układanki, którą sobie założyli. Chcą zająć miejsce wójta, starosty itd.
Czasem wytwarzają tzw. fake newsy lub koloryzują rzeczywistość. Czasem promują siebie mówiąc, że teraz potrzebna jest osoba, z takimi, a nie innymi cechami. Nagle potrzebna jest kobieta, nauczyciel, czy przedsiębiorca. Mówią to, aby osiągnąć zamierzony cel, którym jest wypromowanie siebie. Wszystko to przy okazji spotkań strażackich, wiejskich zebrań, zebrań rad dzielnic itd. itp. Często również jest to próba ucieczki z miejsca, w którym działają, bo tam współpracownicy mają ich cwaniactwa zwyczajnie dość. Wciągają w swoją grę niczego nieświadomych działaczy, radnych i urzędników.
Przemyślmy własne decyzje
Przy okazji wyborów samorządowych warto zatem przyjrzeć się motywom danych kandydatów. Warto też zainteresować się metodą liczenia głosów, aby później nie być zdziwionym, że oddany głos „przeszedł” na innego kandydata i jakimś cudem „spadochroniarz” z Warszawy został wybrany z naszego okręgu. Bo choć nasz głos jest jeden, to jednak jest bardzo cenny i potrzebny. Bywało już, że jeden głos miał wpływ na uzyskanie mandatu. Dbajmy więc, aby nie otrzymał go ktoś, kto nie powinien.