Wójt Burek: Nie wybieram się do powiatu i parlamentu. Wójt to rola mojego życia
Z wójtem Lubomi drem Czesławem Burkiem rozmawiamy o sukcesach w 2022 roku, planach, inwestycjach, kulturze, zarządzaniu urzędem i przyszłości politycznej.
– Fryderyk Kamczyk. Panie wójcie, krótko o sukcesach w roku ubiegłym. Co udało się zrobić?
– Czesław Burek. W przypadku naszej gminy to jest cały ciąg inwestycyjny. To nie jest tylko jeden rok. Trwa już to kilkanaście lat, co się odbija pozytywnie w różnych rankingach. Mogę się pochwalić dwoma halami sportowymi, które są rzadkością w gminach i ewenementem. Nasza gmina liczy niespełna 8 tysięcy mieszkańców. Później była wielka inwestycja, związana z utworzeniem nowych Nieboczów. Pierwszy raz w Polsce samorząd terytorialny przeprowadził taką operację. W Polsce były trzy takie przypadki, ale zawsze przeprowadzało to Państwo, nigdy nie robił tego samorząd. Był to olbrzymi wysiłek, który zakończył się sukcesem. Jeżeli chodzi o inwestycje w sołectwach to mamy duże postępy w kanalizacji. Nie boimy się kar. Lubomia jest skanalizowana w 70 procentach, a w zeszłym roku nastąpiła kontynuacja budowy tej kanalizacji. W tej chwili jesteśmy z nią na Paprotniku, tam robimy inwestycję za ok. 5,5 mln. Zmodernizowano również szkołę podstawową w Syryni, a także budynek urządu gminy. Pięknie już wygląda ośrodek pomocy społecznej, obecnie trwa jego przenoszenie z Bukowa. Na wiosnę kończymy prace związane z PSZOK-iem, a w Syryni kontynuujemy budowę kanalizacji. Wspólnie z powiatem wodzisławskim zaczęła się inwestycja drogowa na ulicy 3 Maja, aż do ulicy Karola Miarki.
– Co w tym roku? Jakie plany?
– W tym roku mamy bardzo dużo pieniędzy na inwestycje tj. 25,5 mln zł. Na gminę niespełna ośmiotysięczną jest to kwota ogromna. Czyli ok. 3 tyś. zł na jednego mieszkańca. Dużo pieniędzy jest zewnętrznych, ale również „swoich”. Bywało, że przetargi nam przekraczały założone kwoty, ale nie były to wielkie sumy. Takiej okazji może nie być, więc trzeba te pieniądze wykorzystać. Planujemy w Syryni zrobić 16 km kanalizacji. Inwestycja ma się zakończyć w roku 2024. Syrynia osiągnie wtedy ok. 80 proc. skanalizowania. Będziemy modernizować budynek OSP w Lubomi z budową placu manewrowego. Udało nam się zakupić sąsiednią działkę od właściciela prywatnego na nowy parking, ponieważ było tam bardzo ciasno. Planujemy dokonać również liftingu GOK-u. Chcemy, żeby była większa przestrzeń w tym miejscu, ok. 40 miejsc parkingowych. Ostatnim obiektem jest budynek starego kina. Tutaj również chcemy prowadzić prace. Wyburzyliśmy salę widowiskową, w tym miejscu będzie parking, zaś część budynku zagospodarujemy dla zakładu wodociągów i kanalizacji, straży gminnej, miejsce dla dzielnicowego i sołtysa, a także sala seniora.
– Spore te plany...
– A to nie wszystko. W Syryni będzie termomodernizacja obiektu klubu sportowego. Mamy również przyznane środki z PROW-u, około 5 mln złotych. Na razie trwają jeszcze sprawy formalne. Czekamy na konkurs związany z OZE. Przewidujemy również termomodernizację szkoły w Lubomi. Chcemy jeszcze razem z powiatem zająć się ulicą Powstańców w Syryni. Te trzy inwestycje tj. Szkoła w Lubomi, Paprotnik i ul. Powstańców nie mieszczą się w budżecie, ale mogą znaleźć się dodatkowe pieniądze na ich wykonanie.
– W ostatnim roku sukces odniosły dożynki. Działają też domy kultury w sołectwach. Jak wygląda kultura w gminie?
– Nie ukrywam, że kultura to mój „konik”. Proszę zwrócić uwagę, że nie wszystkie gminy mają tak rozbudowane domy kultury w sołectwach, jak Lubomia. Nareszcie pod względem kadrowym udało się dobrać ludzi. Zawsze im mówię, że oceniam ich na ocenę dobrą, aby jeszcze mogli popracować na bardzo dobrą. Nie chcę moich pracowników przechwalać, ale muszę powiedzieć, że dobrze to wygląda. Przekształcenie gminnego ośrodka kultury w Gminny Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacji było moim pomysłem, który radni przyjęli. U nas kultura łączy się ze sportem. Ja do dziś jestem czynnym sportowcem. Chodzę na siłownię, saunę, legitymuję się specjalną kartą pływacką tzw. żółty czepek, przepływam np. 100 basenów na treningu /2,5 km/.Uważam, że musimy mieć taką ofertę dla naszych mieszkańców. Chłopcy zazwyczaj grają w piłkę, dziewczyny tańczą. Mamy bardzo dużo zespołów i piękną bazę. W Bukowie jest remiza i wiejski dom kultury. Nieboczowy mają stadion o wymiarach FIFA, działa tam młodzieżowy klub sportowy. Stawiamy na powszechność dostępu do sportu. Obecnie ćwiczy 130 osób. Jest skatepark, dom kultury.
Domy kultury są również w Lubomi i Syryni. W Grabówce również nie brakuje ciekawych pomysłów. Obiekt sąsiaduje z kaplicą, która co ciekawe, jest własnością gminy. Nie ukrywam, że ważne są osoby, które będą się tym zajmować. Miałem kłopoty kadrowe. Część osób nie rozumiało mojej wizji. Ale udało nam się to wszystko poukładać.
– No właśnie porozmawiajmy o kadrach. Jak to jest, że wójt Lubomi potrafił powołać na stanowisko swojego zastępcy młodą osobę, że potrafi inwestować w młodych, nowych. Mówię tutaj o bibliotece gminnej, ośrodkach kultury. Dlaczego nie idzie Pan w kierunku zatrudniania „spadochroniarzy” z Wodzisławia, Raciborza czy Rybnika? Skąd taka wizja, która nie u wszystkich samorządowców występuje?
– Mam specyficzny temperament. Sam z siebie daję dużo i tego wymagam od innych. Praca w kulturze nie może być traktowana jako czas odpoczynku przed emeryturą. Nie boję się też inwestować w młodych. Niektórzy samorządowcy twierdzą, że to może być kiedyś ich przeciwnik polityczny. Nie możemy tak myśleć. Wbrew pozorom nikt nie chce mi zagrażać. Ja choć czuję się młodo, wręcz namawiam ich, aby przejęli władzę po mnie, bo to nieuchronnie kiedyś nastąpi. Taka jest kolej rzeczy. W kulturze zaś potrzebujemy ludzi pozytywnie szalonych. Jeżeli chodzi o wspomniane wcześniej dożynki, to ja wymyśliłem właśnie takie, jakie mieliśmy w zeszłym roku. Była to impreza ogromnym zakresie programowym i było to wyzwanie również dla pracowników. Dzięki ich zaangażowaniu wszystko się udało. Warto dodać, że nie mamy w urzędzie biura czy referatu sportu i kultury. Wszystko spoczywa na pracownikach GOKSiR-u. Dożynki w Lubomi są regionalne i trwają od wielu lat. Staramy się też wprowadzać zmiany. Kiedy wręczamy medale za długoletnie pożycie małżeńskie zapraszamy też inne pary, które nie mają okrągłej rocznicy. Był to mój pomysł. Każdy dostaje różę i jest zaproszony do wspólnej zabawy z konkretną gwiazdą wieczoru. Tradycją są już koncerty noworoczne. Wiele jest takich nowych inicjatyw, dlatego szukałem właśnie odpowiednich ludzi. To ma wpływ na inne osoby, które pracowały już w kulturze i również tworzą coś nowego. Ja jestem ostrym i wymagającym szefem, tak mówią. W rzeczywistości, wyrozumiałość nie jest mi obca, trzymają się mnie żarty i jestem bardzo wesołym szefem. Dyscyplinowanie kogoś, a tym bardziej zwalnianie sprawiają mi autentyczny ból, ale taka jest rola szefa. Mam podejście ojcowskie do pracowników , ale też i partnerskie. Wszystkim mówię na ,, Ty”, bo to skraca dystans i pozwala na szybsze dojście do sedna. Namawiam wszystkich do mówienia mi po imieniu. Częściej korzystają z tego mieszkańcy niż pracownicy.
– Skoro jest Pan ostrym szefem, to ma Pan związki zawodowe w urzędzie?
– W urzędzie związków nie ma. Mam specyficzne zarządzanie. Bardziej ojcowskie, ale ostre też. Uważam jednak, że nie tworzę konfliktów, a jak trzeba to należy podejmować trudne decyzję. Przed karierą w samorządzie miałem swoją działalność, którą teraz kontynuuje żona. Do samorządu zostałem namówiony zupełnie przypadkiem, przez nieżyjącego już sołtysa z Syryni. Miałem w planie być tylko jedną kadencję, ale zrobiło się aż sześć. Miłe jest to, że osoby z gminy namawiają mnie do kolejnego startu. Robi to nawet mój zastępca (śmiech).
Ja jestem programowo bezpartyjny, choć jako prawnikowi, można się domyśleć do kogo mi bliżej. W radzie praktycznie nie mam opozycji, chociaż jeden z radnych uważa się za opozycję. Choć współpracujemy, ostro i zdrowo się spieramy i tak powinno być. Nie może być martwicy. Nie rozumiem jednak pewnych bezsensownych kłótni, które zauważamy w innych samorządach.
– Wspomniał Pan, że urząd nie ma biura czy referatu sportu i kultury, a rzecznik jest?
– Nie wyobrażam sobie, że mam rzecznika, który za mnie informuje mieszkańców czy media. Tylko ja mogę to najlepiej przedstawić (śmiech). Taki już jestem. Nie możemy mnożyć bytów. Nie stać nas na to. Cud zarządzania dotyczy też kontroli finansów.
– Skoro Pan twierdzi, że dobrze Pan tu wszystkim zarządza, to może czas przenieść to wyżej. Widzi Pan taką opcję: Poseł na Sejm RP dr Czesław Burek?
– Nie widzę takiej opcji. Były takie propozycję w przeszłości, ale odmówiłem. Nie jestem figurantem i uważam, że świat nie jest czarno-biały. Nie jest tak, że jedna to jest partia aniołów, a druga diabłów. Czasem ta prawda jest pośrodku i jako poseł musiałbym zagłosować wiele razy wbrew swojemu obozowi. A w polityce krajowej to jest niedopuszczalne. Wzajemne plucie na siebie wiedząc, że druga strona ma rację, to nie jest dla mnie. Ja lubię pracować. Wyrzuciliby mnie z Sejmu za łamanie dyscypliny. Nie rozumiem też kolegialnego zarządzania.
– To skoro nie parlament to może opcja: starosta wodzisławski dr Czesław Burek? Albo członek zarządu powiatu?
– Ta opcja również nie wchodzi w grę. Uważam, że starosta jest dobry. Nie wiem jeszcze czy będę startował w wyborach samorządowych. Zawsze mówiłem, że będę. Teraz mówię: nie wiem. Jeżeli zdecyduję się nie startować, to wracam do biznesu. Ja jestem raczej samorządowcem, a nie samorządowcem-politykiem. Nie podoba mi się też zbytnie zaangażowanie niektórych samorządowców w politykę krajową. Uważam, że nie powinno tak być. Musimy współpracować z każdym.
– A patrzy Pan czasem na miasto Wodzisław? Tam nie można mówić o spokoju. Może jakieś rady dałby Pan radnym i prezydentowi?
– Absolutnie nie. Każdy samorząd ma swoją specyfikę. „Jo nie styrkom się do inkszych”– mówiąc po śląsku. Taką mam zasadę.
– Czyli wchodzi w grę tylko opcja: Wójt dr Czesław Burek?
– Jeżeli już to wójt i to jest ta moja rola życia.