Wspomnienie o kokoszyckim misjonarzu Janie Resiu cz. 2
Dalszy ciąg historii ks. Jana Resia SVD, spisanej ręką Władysława Szymury po wymianie korespondencji z misjonarzem w latach 1989 – 2001.
Otrzymałem z dalekich Filipin kolejny list od księdza misjonarza Jana Resia. List pełen wrażeń, życia w świecie dla nas egzotycznym, a zarazem bardzo niebezpiecznym. Człowiek zmaga się na co dzień z dziką przyrodą, zwierzętami i ludźmi o odrębnych zwyczajach i kulturze. Oto jego treść:
Sablayan (Filipiny), 12.03.2000 r.
Drogi panie Władku,
Dziękuję za listy i biuletyny. Było co czytać. Ciekawe, budujące relacje z życia Kokoszyc. Tyle bohaterów znanych tylko Bogu. Ale dzięki Panu postacie te – ich życie, odwaga, są nam po części udostępnione, pobudzając do refleksji. Wzruszający list pana Karola Zbieszczyka, który umieścił pan w ostatnim biuletynie. Spojrzeć w oblicze śmierci ze spokojem, skąd ta siła? (list również ukazał się ostatnio w Nowinach Wodzisławskich nr 21 z dnia 2 sierpnia 2022r. ). Ewangelia mówi nam, że ten, kto znalazł Go w tym życiu, nie boi się rozstać z życiem, ponieważ On sam jest życiem. Ciekawe są kawały Masztalskiego. Filipińczycy nie mają konceptu do kawałów, co nie znaczy, że ich nie lubią. Pyta Pan co nowego u mnie? Codziennie coś się przytrafia. Ostatnio mam „śliską wizytę”. Po ulewnych deszczach spłynęło z gór w rzekach i strumykach dużo gadów, które wślizgują się do domostw. Lubią bardzo plebanię, może dlatego, że nie przyjmuję ich z kijem. Pouczony doświadczeniem, jak również kierowany przeświadczeniem, pozwalam im na spokojny oddech u mnie. Wąż to też stworzenie boże, cząstka Boga. Można je znaleźć czy pod schodami, czy w małym kącie. Nie na długo, ale zawsze coś się tu przewija. Nie powiem, że jestem z nimi za pan brat, bo ich widok ciągle przyprawia mnie o gęsią skórę, ale też nie chcę ich unicestwiać. Z doświadczenia powiem, że wąż nie atakuje bez potrzeby. Dodam też, że jakoby wyczuwa, kto jest przyjacielem, czy też jego wrogiem. Nie czyń nikomu, co tobie niemiłe. Odpukać, ale do tej pory nie miałem jeszcze z nimi przykrego zajścia, czego nie powiem o sąsiadach, którzy ganiają w rozpaczy po znachora. Przyglądałem się kiedyś zabiegowi ratowania życia ukąszonego. To specjaliści, ci ich znachorzy od tych spraw. Po ukąszeniu jad dostaje się do obiegu krwi, razem z którą wędruje w kierunku serca-pompy. Żeby temu zapobiec, robią od miejsca ukąszenia nacięcia na ciele, zazwyczaj na nodze, potem smarują je octem i przykładają do tego miejsca róg kozy (a może innego zwierzęcia), który to oczyszcza jad. Liczba nacięć zależy od długości czasu, jaki upłynął od ukąszenia. Przypomina mi się tutaj operacja ratowania ukąszonego w górach. Nieśliśmy na zmianę kawał chłopa w hamaku 4 godziny. Byłem wykończony, ale uratowaliśmy mu życie. Potrzebował gdzieś 9 nacięć, zanim zniknął brązowy kolor krwi, wysysany przez róg. Ale co ja to Panu piszę tylko o tych wężach? W poprzednim liście również robiłem jakąś wzmiankę. Po prostu odpisując na pytanie – co dzieje się u mnie. Daleko jestem od cywilizacji, zaś natura jest mi bardzo blisko.
Proszę księdza Jana, czy może być coś ciekawszego dla nas od tego epizodu z filipińskiej dżungli, w której żyje ktoś tak bliski nam, mieszkańcom naszej kokoszyckiej „małej ojczyzny”. Wdzięczni jesteśmy księdzu za przekazanie nam tak ciekawych wiadomości. Przecież obcowanie na co dzień z wężami, to dla nas egzotyka, którą czyta się jednym tchem.
Opowiadania z dżungli
A teraz dalszy ciąg listu:
Kontynuuję podbudowę pod nową parafię. Tym razem nie robię tego w stylu, jak poprzednio, troszcząc się o cement i żelazo. Koncentruję się przede wszystkim na duchowej potrzebie ludzi. Przedsięwzięcie to nie jest aż tak łatwe, bo polega nie tyle na akcji w pojęciu szeroko znanym, lecz jest to wschodzenie w głębię, co też jest akcją i to najbardziej istotną, ale niedostrzeganą i niezrozumiałą. Tu na owoce trzeba czekać z niecierpliwością. Po prostu przyjąć, że ktoś inny będzie podlewać. Człowiek w gonitwie za chlebem nie zdaje sobie sprawy z własnej głupoty. Kiedyś opowiedziałem im taką małą historyjkę.
Pewnego razu młoda królowa poszła do pobliskiej rzeki, by się w niej ochłodzić. Zanim do niej weszła, zdjęła drogocenny naszyjnik, który otrzymała w podarunku od króla i powiesiła go na gałęzi dużego drzewa, rosnącego tuż nad wodą. W międzyczasie, kiedy zażywała kąpieli, nadleciał duży czarny ptak, który to widząc w naszyjniku jadło dla siebie, porwał go i uniósł na szczyt drzewa. Zauważył jednak za to coś w rodzaju kamieni, a nie ziarna i zawiedziony odleciał. Po kąpieli królowa się ubrała i chciała założyć naszyjnik, ale ku jej wielkiemu smutkowi, naszyjnik zniknął. Szukała go wszędzie w pobliżu drzewa, lecz bezskutecznie. Zrozpaczona pobiegła do króla, by opowiedzieć mu historię zniknięcia naszyjnika. Król ogłosił w swoim królestwie, że temu, kto znajdzie ten drogocenny naszyjnik, odda część jego królestwa. Wiadomo, ludzie rzucili się na poszukiwania. Ktoś z nich przechodził opodal rzeki, w której kąpała się królowa i zauważył naszyjnik na dnie rzeki. Uradowany ze znalezienia wskoczył nawet w ubraniu, by wyciągnąć naszyjnik, ale… naszyjnik zniknął. – Czyżby był to sen?- spytał sam siebie, wychodząc z rzeki. Ale ponownie patrząc na rzekę na brzegu widzi ten sam naszyjnik. – To przecież ten sam! – mówi sobie samemu i znów rzuca się do wody, by go wyciągnąć. Ale historia się powtarza – będąc w wodzie, naszyjnik znika. Poleciał więc do króla i opowiedział mu całą historię. Król zawołał pośpiesznie swoich służących i biegną do rzeki. Rzeczywiście, naszyjnik leży na dnie rzeki. Uradowany rozkazuje sługom wydobyć naszyjnik. Brać rzuca się do rzeki i co? Naszyjnik znika. W tym czasie przechodził tamtędy pustelnik. Zdziwiony zbiorowiskiem ludzi i osobą króla, pyta o przyczynę. Odpowiadają mu więc historię o znikającym naszyjniku, a on słysząc to śmieje się.
– Z czego się śmiejesz człowieku? – pytają zirytowani słudzy.
– Nie obrażaj króla! – dodają.
– Wy głupcy! Szukacie czegoś, czego tam nie ma. – mówi do nich pustelnik. – Popatrzcie tylko w górę, a znajdziecie to, czego szukacie.
Spojrzeli w górę i… zobaczyli naszyjnik wiszący na wysokiej gałęzi drzewa. To czego szukali w rzece, było tylko odbiciem (bo rzeka jak lustro) prawdziwego naszyjnika, wiszącego na gałęzi na szczycie drzewa. Tak, ludzie po wysłuchaniu tej historii mówią – to prawda i nawet śmieją się z samych siebie, ale szybko o tym zapominają. Pismo Święte mówi – patrzą i patrzą, ale nie widzą… Myślą i myślą, ale nie rozumieją. Dlaczego? Po prostu nie uświadamiają sobie prawdy. Bez sensu jest walka z głupotą i grzechem, dopóki człowiek nie uświadomi sobie tego głupstwa czy grzechu. Zaś do uświadomienia sobie tego potrzebne jest pójście na osobne miejsce, by tam w ciszy i spokoju rozważać tajemnice swojego życia. To jednak strata czasu. Wolimy życie w ciągłym niedosycie, zadowalają nas rozkosze życia ziemskiego. Wolimy deptać po obrzeżach życia, zamiast rozkoszować się jego głębią. Przytoczę tu przypowieść ewangeliczną o zaproszonych na ucztę. Chodźcie, stół zastawiony, ale oni woleli kupować woły, potem je liczyć, przyglądać się im i głaskać. Pod tym względem niewiele zmieniliśmy się. To nie jest kazanie, po prostu dzielę się moimi refleksjami. Bracia z gór Mangyans nadal mnie odwiedzają, nawet po zmianie mojego miejsca. Człowiek chciałby napełnić ich puste koszyki, ale po pierwsze jest ograniczony, po drugie nie o to tylko chodzi w chrześcijaństwie – „nie samym chlebem człowiek żyje”.
Zbliżają się dni, w których ponownie (posane przed Wielkanocą) uświadamiamy sobie, że cierpienie, śmierć, zmartwychwstanie są nierozdzielne. Są czymś jednym. Niech ta prawda zawsze wszystkim towarzyszy, szczególnie w dniach próby. Z doświadczenia Panu powiem, że im więcej tak zwanych przykrych doświadczeń w życiu, tym jaśniej na widnokręgu.
Pozdrowienia dla członków Rady Dzielnicy, Pozdrowienia dla kokoszyczan
Szczęść Boże, ks. Jan Reś SVD
Dziękuję bardzo księdzu za otrzymany list, który sprawił mi wielką radość. Dzięki temu mogłem jeszcze bardziej przybliżyć codzienne życie misjonarza, kokoszyczanina, nawiązać kontakt duchowy, którego do tej pory brakowało. Podane przykłady w treści tego listu pozwoliły popatrzeć na życie z innej strony. Przykłady ewangeliczne, połączone z codziennymi przykładami życia, skłaniają do refleksji. Posłużę się użytymi słowami, które ksiądz użył w treści listu „Nie samym chlebem człowiek żyje”. Są jeszcze przecież inne wartości, a tymi są wartości duchowe.
Z egzotyki w zimne strony
W imieniu własnym, Rady Dzielnicy oraz mieszkańców Kokoszyc przesyłam za pomocą tego biuletynu życzenia zdrowia, pogody ducha, wytrwania w tej tak trudnej misji, jaką ksiądz ma do spełnienia. Dziękuję również za przesłane zdjęcia mieszkańców z gór Mangyan, które zamieściłem w biuletynie.
Przez 12 lat do roku 2012 przebywał na misjach na Białorusi oraz w Rosji (zachodnia Syberia). W tym czasie również utrzymywałem z nim kontakt. W czasie urlopu w Polsce odwiedził mnie w moim rodzinnym domu w Kokoszycach. Skarżył się na zdrowie, ale był pełen optymizmu, co do dalszych misji na dalekiej Syberii. Rozmawialiśmy o udzieleniu pomocy dla jego planów (rozpoczęcie budowy kościoła). Chciałem zorganizować w Kokoszycach zbiórkę pieniężną, ale jak oświadczył mi, sposób przekazania tych pieniędzy do Rosji był niemożliwy. Jak się jednak później okazało, choroba nie ustępowała. Zmarł w dniu 24.01.2013 roku po ciężkiej chorobie w wodzisławskim szpitalu. Dwa dni przed jego śmiercią byłem go odwiedzić w szpitalu. Pożegnał mnie niestety tylko wzrokiem. Miał jeszcze wiele pomysłów do zrealizowania. Niestety będzie już je realizował w innym świecie. Dlatego „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Został pochowany na rybnickim cmentarzu, w miejscu swoich współbraci misjonarzy w dniu 26.01.2012 r. Uczestniczyłem w jego ostatniej drodze.
Nie tylko zasługuje na pamięć, ale również na modlitwę w kokoszyckim i pszowskim kościele, z którymi był tak związany od urodzenia.
Oryginały listów znajdują się w moim rodzinnym archiwum.
Władysław Szymura