Sztygar z żelaza, który chce dobić do setki
Zwykłe bieganie jest dla niego po prostu nudne. Co innego, jeśli przy okazji trzeba się podciągać, czołgać i skakać. O przewadze biegów przeszkodowych nad piłką nożną, treningach na hałdzie i poszukiwaniu czasu rozmawiamy z legendą polskich biegów OCR Tomaszem Oślizłą.
– Ktoś zbiera znaczki, ktoś inny układa puzzle, a Ty... Ty wylewasz siódme poty biegając, taplając się w błocie, podciągając się na różnych przeszkodach. Coś pominąłem?
– Zgadza się. Biegi przeszkodowe to nie tylko biegi, ale też wymyślne konstrukcje, różnice wzniesień, przeprawy wodne, tunele.
– Czyli czołgać się też trzeba.
– Tak. Od początku kariery wystartowałem w 90 biegach przeszkodowych i spotkałem się z naprawdę rozmaitymi przeszkodami.
– Czy była jakaś nietypowa, która szczególnie zapadła ci w pamięci?
– Był taki bieg w Piekarach Śląskich. W pewnym miejscu na trasie trzeba było zdjąć jeden but i przebiec po szyszkach. Wszyscy mieli buty powiązane, trochę problemu z tym było. Nie podobało nam się to, bo my chcemy się ścigać i pokonywać trudne przeszkody. Dla zupełnych amatorów to mogło być zabawne, dla nas już nie.
– No właśnie. Tysiące osób trenuje OCR, setki osób biorą udział w biegach, ale przeważnie wygrywa Tomasz Oślizło. Co jest w tym wszystkim najważniejsze? Nogi? Ręce? A może... głowa?
– Głowa w tym sporcie jest bardzo ważna. Ja z reguły mam początki biegu wolne, a dopiero później się rozkręcam. Robię to inaczej niż wszyscy, bo większość biegnie na „hura”. Start, sprint i po dwustu metrach już nie mają sił. Ja zaczynam spokojnie i dopiero później doganiam resztę, a na koniec.. to oni oglądają moje plecy.
– No właśnie, wolisz gonić czy być ściganym?
– Wolę gonić. Lubię mieć kogoś przed sobą. Nie muszą się zanadto forsować. Po co robić dużą przewagę w trakcie biegu, skoro koniec końców i tak najważniejszy jest wynik. Start jest nieważny, ważny jest koniec. Nikt nie będzie pamiętać, że ktoś prowadził prawie przez cały bieg, liczy się tylko wynik, bo on zostaje na lata.
– No i jak się goni, to nie trzeba oglądać się za siebie.
– Tak, patrzę tylko przed siebie. Znam dystans i wiem, kiedy przyspieszyć. Zresztą to jest ciekawe, obserwować tych, którzy są przed tobą. Czasem biegnę i widzę, że ten zawodnik przede mną słabnie, to się daje poznać po ruchach. Wtedy wiem, że to jest dobry moment, aby zaatakować.
– Kiedy najczęściej atakujesz (Tomasz Oślizło specjalizuje się na dystansie około 7 km)?
– Zaczynam powolutku, a później przesuwam się do przodu, do przodu i gdzieś w okolicach trzeciego kilometra staram się wyjść na prowadzenie. To zależy od rywali. Jeśli są mocniejsi, trzeba zaatakować szybciej. Z drugiej strony nie czekam na ostatni kilometr, bo to byłoby zbyt duże ryzyko. Zwykły, głupi błąd może wtedy przekreślić szansę na zwycięstwo.
– Jakie są kary za popełnienie błędu na przeszkodzie?
– Zazwyczaj trzeba wykonać rundę karną, czyli np. przebiec 300-metrową pętlę z workiem piasku na plecach. Dlatego jak ktoś myśli o czołowych miejscach, to nie może się mylić.
– Zwycięstwo w Runmageddonie na Hałdzie Sośnica w Gliwicach było 50-tym w twojej karierze. A pamiętasz pierwszą wygraną?
– Pierwsze zwycięstwo to był Barbarian Race w Ustroniu. Bieg, przeszkody, a na koniec trzeba byłoby wbiec na Czantorię.
– Czy gdy jechałeś do Ustronia, myślałeś o tym, że masz szanse na wygraną?
– Nie, to nadal były początki mojego biegania. Zacząłem w 2016 roku w Tychach i udało się od razu stanąć na podium. Zwycięstwo w Ustroniu to był ten sam rok, tyle że jesień.
– A trzy lata później było już Mistrzostwo Europy. Od czego to się zaczęło? Kiedy uznałeś, że zwykłe bieganie czy siłownia to dla ciebie za mało?
– Faktycznie, zwykłe bieganie jest trochę nudne, monotonne. Zaczęło się od tego, że grałem w piłkę. Dwa razy miałem nogę złamaną. W końcu rzuciłem piłkę, bo nic z tego nie było. Czasem człowiek się starał, ale inni zawodnicy nie dali z siebie wszystkiego i wynik był słaby. A w biegach sam pracujesz na swój sukces i nie jesteś od nikogo zależny.
– Gdzie grałeś w piłkę?
– Najpierw w Gwieździe Skrzyszów, później na chwilę w Odrze Wodzisław i znowu w Skrzyszowie. Wtedy złamali mi nogę i zrezygnowałem z gry w piłkę. Zacząłem biegać, ćwiczyć na siłowni. W Gorzycach, gdzie wtedy mieszkałem, zbudowałem drążek, poręcze i zacząłem ćwiczyć kalistenikę. Pewnego dnia trafiłem w internecie na reklamę biegu Barbarian Race. Pomyślałem: spróbuję, zobaczymy jak wyjdzie. Zapisałem się, opłaciłem start i od razu trzecie miejsce zdobyłem. No i wszedłem w to. Wziąłem udział w kolejnych biegach, wkrótce dołączyłem do drużyny, co było fajne, bo opłacali mi starty.
– Ile kosztuje udział w takim biegu?
– Ceny mogą być kosmiczne. To może być 200 – 400 złotych. Jeśli biega się dużo, może się z tego uzbierać naprawdę duża kwota.
– Sprawność i siła przydają się w pracy? Jeden z twoich znajomych napisał, że jedną ręką się podciągasz, a drugą wymieniasz przewody.
– Może gdzieś kiedyś była taka sytuacja, ale nie pamiętam dokładnie.
– Pracujesz w Chwałowicach. Koledzy wiedzą, że robisz coś takiego?
– Tak, wszyscy o tym wiedzą. Kibicują, gratulują.
– Powiedz teraz, jak wygląda twój trening.
– Ogólnie siłę rąk, górne partie ciała, ćwiczę na drążkach. Do tego trochę przysiadów. Reszta to bieganie, głównie na hałdzie. Ta obok mojego domu ma 100 metrów wysokości. Nie trzeba w góry jeździć. Można tu na miejscu zbudować dobrą siłę biegową. Dzisiaj rano zrobiłem 10 kilometrów, w tym 500 metrów przewyższeń. Tyle wystarczy.
– I tak codziennie?
– Nie, średnio raz w tygodniu odpoczywam – nie biegam i nie ćwiczę.
– A jest tak, że jednego dnia biegasz, a drugiego dnia ćwiczysz na drążkach, czy zdarza się, że jednego dnia robisz to i to?
– Zdarza mi się tak, że z rana pobiegam, a potem poćwiczę 30 – 40 minut na drążkach. To jest ciężki sport, bo trzeba mieć i chwyt dobry, i być szybkim, a to nie idzie w parze, bo przy bieganiu spalają się mięśnie, których się nie używa.
– A im więcej mięśni na górnych partiach ciała...
– Tym gorzej się biega.
– Ale dzięki temu sylwetka jest uniwersalna. Mógłbyś być modelem dla jakiegoś greckiego rzeźbiarza.
– Ciekawe, że o tym wspominasz, bo jest bardzo popularny na całym świecie bieg OCR Spartan Race.
– Praca, dom, rodzina, treningi, biegi. Jak znajdujesz na to wszystko czas?
– Czasem trzeba rezygnować ze spania, żeby to wszystko ogarnąć. Przy domu zawsze jest co robić. Praca zajmuje mi dziesięć godzin dziennie razem z dojazdem i powrotem. Zdarzało mi się, że spałem przez cały tydzień po cztery godziny dziennie, a potem weekend, dwa biegi jednego dnia – z dobrym wynikiem! Ale na dłuższą metę tak się nie da.
– Czy myślisz, że bieg OCR mogłyby stać się twoim głównym źródłem utrzymania? Czy to jeszcze zbyt młoda dyscyplina?
– Ten sport rozwija się bardzo szybko, ale to wciąż nie jest ten poziom, aby można było z tego żyć. Prędzej można byłoby iść w kierunku tego, co się z tym wiąże, czyli na przykład treningów personalnych. Ale takie coś łatwiej jest robić w dużym mieście. Na wiosce nie zbierze się aż tyle osób chętnych na takie usługi. Swoją drogą są starania, żeby biegi przeszkodowe zaliczyć w poczet dyscyplin olimpijskich. Skoro taniec na rurze jest sportem olimpijskim, to czemu nie biegi OCR? Ja raczej nie doczekam czasu, żeby z biegów można było się utrzymać. PESEL leci. Już teraz jestem jednym ze starszych zawodników w polskiej czołówce OCR. Reszta to młodzież.
– No i ta młodzież jeszcze musi poczekać na swój czas...
– Tak, jeszcze wygrywam. Marzy mi się, żeby sto razy stanąć na podium. Dotychczas udało mi się to 77 razy, więc trochę jeszcze przede mną.
– Powodzenia.
– Dzięki.
Rozmawiał Wojciech Żołneczko
Tomasz Oślizło ma 35 lat. Pochodzi ze Skrzyszowa w gminie Godów (pow. wodzisławski). Przez jakiś czas mieszkał w Gorzycach, a obecnie jego domem są Świerklany w powiecie rybnickim. Biegami OCR zainteresował się sześć lat temu. Od tego czasu wziął już udział w ponad 90 takich imprezach, 77 razy stanął na podium, a 50 razy wygrał. Zawodowo jest związany z kopalnią w Chwałowicach. Ma żonę i dwójkę dzieci.