Historia jak z filmu. Skromny muzealnik z Żor pomógł uratować Polaka z rąk islamskich porywaczy
Kilka dni temu Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało o uwolnieniu obywatela Polski z rąk porywaczy w Burkinie Faso w Afryce. Choć komunikat MSZ jest bardzo szczątkowy, nieco więcej światła na sprawę rzucił dyrektor Muzeum Miejskiego w Żorach dr Lucjan Buchalik. Był on osobiście zaangażowany w akcję, bo jako wieloletni etnolog i badacz krajów afrykańskich, uruchomił tam swoje kontakty, by pomóc. Sam pojechał też do Burkiny Faso.
W ostatnich dniach uwolniony został obywatel polski uprowadzony w Burkinie Faso pod koniec kwietnia 2022. – Polak odzyskał wolność dzięki doskonałej współpracy MSZ, Ambasady RP w Dakarze i polskich instytucji bezpieczeństwa z władzami Burkiny Faso oraz współpracy ze strony rodziny – wyjaśnia w komunikacie Łukasz Jasina, rzecznik prasowy MSZ, apelując do Polaków o unikanie podróży do krajów i regionów, w których nie jest bezpiecznie, szczególnie ze względu na konflikt zbrojny, sytuację polityczną, liczne rozboje i porwania, zamieszki, epidemie itp.
1993
Choć oficjalne kanały milczą o zaangażowaniu w sprawę Polaków niezwiązanych z instytucjami bezpieczeństwa, trzeba podkreślić, że ogromny udział w powodzeniu tej misji miał skromny dyrektor żorskiego muzeum. Dr Lucjan Buchalik od lat bada Afrykę i tamtejsze kultury. Dzięki swoim pracom pozyskał na miejscu wiele cennych kontaktów, które jak widać przydają się nie tylko w pracy naukowej. Jak sam mówi, przed laty sam był w podobnej sytuacji, więc bez zbytniej zwłoki postanowił pomóc. – W marcu 1993 roku wraz z grupą kolegów wybraliśmy się w wyprawę przez pustynię starymi mercedesami. To był jeden z najlepszych sposobów na zapewnienie transportu po Afryce, a przez pustynię można było przejechać w miarę bezpiecznie. Mieliśmy samochody osobowe, a po starych autach można spodziewać się różnych rzeczy. Stało się tak, że w jednym z aut zepsuła się chłodnica. Udało się ją naprawić domowymi sposobami, ale popełniłem kardynalny błąd. Odcinek, gdzie brakuje asfaltu z Algierii do granicy z Mali to bodajże 648 km. Przejechaliśmy 200 km, a potem zdecydowałem, że zawracamy, choć trzeba było kontynuować drogę. W naszym otoczeniu pojawił się Tuareg, który stwierdził, że pomoże nam kontynuować podróż, a znając drogę, mogłem sam wskazać kierunek. Zgodziłem się na to, aby nam towarzyszył – wspomina Lucjan Buchalik, potwierdzając, że był to błąd, który później kosztował wyprawę wiele strachu i pieniędzy, a wszystko mogło skończyć się tragicznie.
– Wjechaliśmy do ostatniej miejscowości, posterunku granicznego i tam dowiedzieliśmy się, że aby po przekroczeniu granicy w Mali czekała na nas ochrona, trzeba wpłacić pewną sumę pieniędzy. Zrobiliśmy to wpłacając 200 dolarów jako zaliczkę i pojechaliśmy, a zamiast ochrony czekała na nas uzbrojona grupa. Za pomocą pistoletów szybko wytłumaczyli nam, kto tu rządzi. Zabrali nas na pustynię i zbytnio nas nie pilnowali, ale gdzie tam uciekać? Staraliśmy się zabezpieczyć naszą wodę i ukryć alkohol, który mamy, bo miejscowi raczej nie piją, ale gdyby się tak stało, nie wiadomo, co mogłoby się wydarzyć. „Kradliśmy” więc swoje własne sprzęty, ukryli alkohol i schowali wodę, a także „ukradliśmy” swoje własne paszporty. W nocy podjechali samochodami i nakazali wsiadać. Wzięliśmy tylko po omacku to, co było pod ręką, trochę wody i butelkę whisky, która mogła być środkiem płatniczym. Ja sam zostałem w krótkich spodenkach, bo porywaczom najbardziej spodobał się mój nowy plecak. Odwieźli nas na drogę i powiedzieli, że raz dziennie jedzie tędy samochód. Rzeczywiście koło południa przyjechała ciężarówka, do której wsiadłem, a moi koledzy zostali. Trafiłem do posterunku żandarmerii, gdzie wytłumaczyłem zaistniałą sytuację. Pojechali we wskazane miejsce i przywieźli moich kolegów. Oni na słońcu byli dłużej niż ja, więc byli mocno wycieńczeni – relacjonuje swoją wyprawę Lucjan Buchalik.
Później próbowali kontaktować się z MSZ, sprzedali butelkę whisky, aby mieć parę groszy i żebrali, tak o pieniądze (na telefon do ambasady), jak i o jedzenie. Po kontakcie z ambasadą ruszyła akcja pomocy. Dzięki dobrym ludziom na „stopa” pojechali do ambasady Polski w Algierii, gdzie już były zamówione bilety lotnicze. Wszystko skończyło się dobrze, ale cała sytuacja trwała tydzień i wyryła się w pamięci podróżników.
– W wojsku miałem pistolet TT33. Robiliśmy wtedy takie zabawy, że kładliśmy na muszkę monetę 2 zł i spuszczaliśmy cyngiel, aby ćwiczyć rękę. Moneta nie mogła spaść. To była fajna zabawa i ten pistolet, mi się dobrze kojarzył. Bandzior, który nas napadł też miał TT33. Świat widziany z drugiej strony tego pistoletu, był zupełnie inny niż trzymając go w ręce – podkreśla dyrektor żorskiego muzeum.
Pomoc dla Polaka w Burkinie Faso
W tym roku w ręce islamistycznych porywaczy trafił obywatel Polski, pan Rafał. Rodzina i znajomi, którzy szukali informacji o Polaku trafili w końcu do Lucjana Buchalika. – Działo się to dość szybko, bo rodzina była przekonana o porwaniu 27 lub 28 kwietnia, kiedy dziwna informacja pojawiła się na Twitterze. Do mnie dzwonili 30 kwietnia i rozmawiałem z ojcem i narzeczoną porwanego mężczyzny. Pan Rafał podróżował po świecie i odwiedzał różne kultury. Tym razem wybrał się do Afryki. Był w kilku krajach Afryki Zachodniej i codziennie kontaktował się z rodziną. Nagle ten kontakt się urwał – wyjaśnia Buchalik. Po ustaleniach z rodziną porwanego, postanowił działać. – Teraz, po wszystkim, mogę gratulować rodzinie pana Rafała odporności psychicznej. Pan Rafał w sobotę 2 lipca wrócił bezpiecznie do domu – mówi skromnie dyrektor.
Jak jednak do tego doszło? To historia, która mogłaby stanowić scenariusz filmu sensacyjnego. Krótko po ustaleniach z rodziną porwanego, żorski dyrektor wszedł w kontakt ze znajomą osobą pracującą w pomocy humanitarnej i informatorami w Burkinie Faso. Jeden z informatorów potwierdził porwanie, jednak oficjalne źródła milczały, bo za informacje nieprzychylne rządowi można otrzymać nawet 5 lat więzienia. A oficjalny przekaz jest taki, że rząd wygrywa walkę z HANI, czyli z francuska niezidentyfikowanymi uzbrojonymi napastnikami. Porwanie turysty mogłoby być niekorzystną informacją. Możliwość więzienia powoduje także, że w Burkinie Faso o takich sprawach nie rozmawia się przez telefon. Lucjan Buchalik w maju poleciał więc do Afryki, aby działać na miejscu.
Kontakt z instytucjami
– Znaleźliśmy się w Wagadugu, stolicy kraju. Obecnie wyjazd w teren, gdzie doszło do porwania, jest praktycznie niemożliwy. Dlatego wiele osób twierdziło, że biały człowiek nie mógł dostać się na tę trasę, bo to pytanie się o nieszczęście. Z jednym z informatorów pojechaliśmy więc do miejsca, gdzie najdalej może dotrzeć biały. To miejscowość Koupela. Tam zgłosiliśmy sprawę żandarmerii. Nie wiem dlaczego, tamtejsi funkcjonariusze nie potrafili przekazać tych informacji do kolejnego posterunku – do Fada N’Gourma, który był już poza moim zasięgiem. Już dojazd do Koupeli nie był najbezpieczniejszy, co zauważyłem po zachowaniu kierowcy. Zawsze przy tankowaniu auta wlewam paliwo w zależności od trasy. Tym razem kierowca zatankował 5 litrów, a byliśmy w połowie drogi. Powiedział, że kiedy złapią nas terroryści, to nie ukradną auta z prawie pustym bakiem. Co innego, gdyby był bardziej zatankowany – wspomina etnolog. Wtedy zorientował się, że nawet mimo zapewnień, w samym Koupela też nie jest bezpiecznie. Wrócił do stolicy i poprzez informatorów dotarł do osób z kontaktami w rządzie, a także do brygady do cyberprzestępstw oraz, co bardzo ważne na miejscu po oczekiwaniu spotkał się z miejscowym przywódcą religijnym. Będąc w stolicy Lucjan Buchalik kilkakrotnie zmieniał miejsce zamieszkania, bo nawet tam zdarzają się porwania.
Przełom – kontakt z kierowcą
Z przekazów informacyjnych wyłaniała się wizja, że pan Rafał został porwany dla okupu. – Jeśli nie jesteś w „bazie danych” dżihadystów, więc jeśli im nie szkodziłeś lub nie pracowałeś w pomocy humanitarnej, mogą się zemścić i sprawa może skończyć się śmiercią porwanego. Zamiast nazywać porywaczy HANI, nawet przez telefon i w rozmowach prywatnych używaliśmy kryptonimu Haneczka. W końcu znaleziono numer telefonu Rafała, ale nie został on aktywowany. Nie można było się na nim oprzeć. Policja dotarła do hotelu, gdzie był zameldowany, ale według relacji rodziny, Polak nocował gdzie indziej. Tak więc trop prowadzony przez miejscowe instytucje, zupełnie się nie sprawdzał. Dowiedzieliśmy się, że jeśli jest porwany dla okupu, porywacze będą go traktować dobrze i przetrzymają go od 3 do 12 miesięcy. Po kontakcie z przedstawicielem stowarzyszenia muzułmanów w Burkinie Faso, czyli osoby bardzo wysoko postawionej, powiedział on, że roześle informacje do lokalnych przywódców religijnych – emirów. Powiedział też znamienne zdanie, że „porywacze to nie są źli ludzie, nie biją, nie mordują, tylko PROSZĄ o pieniądze”. Potem dotarliśmy do jednego z emirów, który jak się okazuje sam nie może opuścić swojego miejsca zamieszkania, bo zdarzają się także zamachy na przywódców religijnych, jeśli ci nie są dość ortodoksyjni! – zaskakuje Lucjan Buchalik.
Ostatecznie Informator Polaków trafił do kierowcy, który przewoził Rafała. Już wpadł w krąg podejrzanych, bo nie zgłosił nigdzie, że porwano jego pasażera. Kierowca jednak miał duży wpływ na przekazanie do porywaczy informacji, że Polak jest zwykłym turystą, jest jedynym synem swojego ojca (co jest bardzo istotne dla muzułmanów) oraz, że czeka na niego rodzina. – Potem dotarła do nas informacja, że Rafał jest wolny – podkreśla z ulgą nasz rozmówca. Po tej informacji musiał już wyjechać do Polski, natomiast sprawy przejęły miejscowe instytucje, dlatego to one odtrąbiły swój sukces „w negocjacjach w celu uwolnienia turysty” i ostatecznym powodzeniu sprawy. Polak trafił do stolicy drogą powietrzną, a później został przekazany przedstawicielom polskiego MSZ. Po powrocie do Polski miał spotkanie z pracownikami MSZ oraz wykonano szczegółowe badania lekarskie.
Jakich miejsc unikać?
Zdaniem dra Lucjana Buchalika o niebezpieczeństwie danych regionów decyduje obecnie głównie sytuacja polityczna oraz obecność bojówkarzy. Jakie rejony zdecydowanie odradziłby na wyprawy turystyczne? – To przede wszystkim rejon tzw. Sahelu, to np. północne tereny Mali, Nigru, gdzie są np. pokłady uranu, więc jest dość spokojnie, ale nie polecam jeździć tam turystycznie. Zmiany klimatyczne postępują, co spowoduje problemy z wodą, dlatego będą następować tarcia. Tam już obserwujemy wojnę o zasoby, ale nie w rozumieniu złota i diamentów, a wody. Dlatego bardzo odradzam rejon pogranicza pustyni i stepu, czyli obszar Sahelu. To też cała Burkina Faso, Republika Środkowej Afryki, północna część Kamerunu na tzw. „przewężeniach”. To prawie cała Nigeria, Czad, Sudan Południowy. To kraje, w których przebywałem, dlatego gorąco odradzam te tereny. Polecam wchodzić na strony MSZ, gdzie znaleźć można podstawowe informacje, a także słuchanie Radia France International. Trzeba podkreślić, że Polska nie ma w tych krajach swoich przedstawicielstw, konsulat RP jest w Dakarze. Trzeba być ostrożnym, także nad tym, co piszemy w mediach społecznościowych. Słowa „terroryzm”, „dżihad” są bardzo łatwe do wyłapania – podkreśla i ostrzega etnolog.
– Zachęcam do podróżowania po świecie. Zalecam potencjalnym podróżnikom, aby przedkładali zdrowy rozsądek nad rządzę przygody – kończy wypowiedź Buchalik.
(ska)