FELIETON NOWIN – Po co komu rozmowy u rzeźnika?
Rozmawiać z Putinem czy nie? Czy przywódcę Rosji należy traktować jeszcze jak normalnego polityka, czy raczej jak „rzeźnika”, jak określił go Joe Biden? Ważniejsze wydaje się jednak inne pytanie – czy rozmowy, które co jakiś czas próbują z nim podejmować politycy zachodniej Europy mają w ogóle jakikolwiek sens?
Zostawmy na boku głośną już opinię premiera Mateusza Morawieckiego na temat rozmów prezydenta Francji Emmanuela Macrona z Putinem. Macron nie jest bowiem ani pierwszym, ani ostatnim politykiem europejskim, który próbuje rozmów z władcą Rosji. Choć wydawało się, że po obrazach, które Europa zobaczyła w Buczy, gdzie wyszły na jak – nie brak opinii, że ostentacja Rosji w tej materii była celowa – zbrodnie rosyjskich żołnierzy, ostygnie zapał do kontaktów z głównym lokatorem Kremla. A jednak nie. Do Moskwy na rozmowy z Putinem poleciał kanclerz Austrii Karl Nehhamer. A może do obrazów z Buczy, my maluczcy, przywiązujemy zbyt wielką wagę? Przecież i przed Buczą wiadomo było dokładnie, że rosyjskie wojska, ostrzeliwujące rakietami i artylerią całe kwartały miast, za nic mają życie cywilów. A i tak co jakiś czas do Putina wydzwaniał czy to Olaf Scholz, czy też wspomniany Macron. Decyzja Kurta Nehhamera, to jednak krok dalej – kanclerz Austrii do Moskwy nie dzowni, on tam pojechał.
Ktoś może się na decyzje zachodnich polityków, próbujących rozmawiać Putinem denerwować, ktoś inny stwierdzi, że rozmowy mimo wszystko muszą trwać, choćby po to, by zostawić sobie furtkę dla możliwości osiągnięcia w przyszłości jakiegoś kompromisu. Z jednej strony należy sobie zadać pytanie: czy Putin to jeszcze normalny władca państwa, czy może jednak krwawy dyktator, który za nic ma ludzkie życie? Odpowiedź wydaje się oczywista. Czy zatem z rzeźnikiem należy rozmawiać? Na to pytanie odpowiedź nie jest już taka oczywista. Jedni stwierdzą, że absolutnie nie, inni, że tak, choćby po to, by przynajmniej ograniczyć rozlew krwi.
Najważniejsze pytanie brzmi jednak: czy te rozmowy mają jakikolwiek sens? Wątpliwe. Dlaczego? Putin do realnych rozmów pokojowych siądzie, albo wtedy kiedy osiągnie swoje cele, a przynajmniej część z nich (a na Ukrainie nie osiągnął trwale niczego), albo kiedy zmusi go do tego sytuacja wewnętrzna (opór oligarchów, ewentualnie tzw. „siłowników”, bo na pewno nie społeczeństwa, które generalnie jest proputinowskie). Liczenie na to, że Putin siądzie do rozmów, by oszczędzić ludzkiej krwi, jest naiwnością. W Rosji życie nigdy nie było w przesadnej cenie. A już na pewno nie tych, którzy nie są Rosjanami. Putinowi nie żal życia swoich żołnierzy wysyłanych często do tzw. „rozpoznania bojem”, zwłaszcza poborowych z Kałmucji, Buriacji czy Dagestanu, (według niektórych źródeł 1/4 poległych na Ukrainie pochodzi właśnie z tych trzech azjatyckich republik Federacji Rosyjskiej), tym bardziej nie jest mu i jego podwładnym żal życia Ukraińców czy jakichkolwiek innych nie-Rosjan. Tego Europa nie chce, albo nie potrafi zrozumieć. Albo też doskonale o tym wie, a na rozmowy jeździ, bo liczy, że do Putina bardziej przemówią finansowe straty – rosyjskie i europejskie.
P.S. Tu i ówdzie można znaleźć opinie, że celem wizyty Kurta Nehhamera i poprzednich rozmów europejskich polityków z Putinem nie jest wcale wynegocjowanie pokoju, a załatwienie... posady, w którejś z rosyjskich spółek. No cóż... pamiętamy byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera, byłego kanclerza Austrii Wolfganga Schüssela czy byłego premiera Francji François Fillona. Wszyscy trzej – oraz wielu innych polityków z zachodniej Europy – po zakończeniu politycznej kariery znalazło pracę w rosyjskich spółkach sektora naftowego i gazowego.