424 strony żywiołu historii ognia i wody, cz.1
WODZISŁAW ŚL. Już 11 marca o godz. 10.30 w auli I Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Szkolnej odbędzie się prezentacja najnowszej publikacji albumowej dyrektora wodzisławskiego muzeum Sławomira Kulpy. Praca „Wodzisław Śląski w obliczu ognia” to prawdziwe kompendium historii pożarnictwa w mieście, ale nie tylko.
Szymon Kamczyk. – 13 rozdziałów na ponad 420 stronach z licznymi fotografiami i rycinami. Najnowsza publikacja Muzeum w Wodzisławiu Śląskim to fascynująca lektura. Już sama okładka wzbudza ciekawość. Co przedstawia?
Sławomir Kulpa. – Na okładce mamy obraz olejny autorstwa Marcina Uliarczyka, który ukazuje wielką tragedię, jaka wydarzyła się w Wodzisławiu 12 czerwca 1822 roku. Spaliło się wówczas niemal całe miasto, które liczyło około 1350 mieszkańców. W tym roku mija okrągła, dwusetna rocznica od tej zagłady.
– Z czym był największy problem w powstawaniu publikacji?
– Niewątpliwie najwięcej problemów było ze źródłami. Dlatego prace nad książką trwały niemal dwa lata. Niestety, Wodzisław na przestrzeni dziejów utracił większość dokumentów. Część z nich strawił ogień, a to co nie spłonęło, zostało świadomie zniszczone. W przenośni wygląda to tak, jakby ktoś rozbił wielkie lustro historii i je posprzątał, a na podłodze w dalekim kącie pozostawił drobne fragmenty. Z nich to właśnie powstała ta praca. Proszę sobie wyobrazić, że w wodzisławskim ratuszu jeszcze w latach 30 – XX wieku było 27 tomów akt policji ogniowej, które pochodziły z lat 1765 – 1922. Nie wiadomo co się stało z tym dziedzictwem? Można się tylko domyślać, że wszystko to przepadło najpewniej w pożodze roku 1945. Tak to właśnie jest z wodzisławskimi dokumentami. Ich strzępy odnaleźć można jedynie w archiwach państwowych w Cieszynie, Raciborzu, Opolu, Wrocławiu, czy odległej Pradze i Berlinie. Oprócz tego przejrzanych zostało tysiące gazet i czasopism, aby odnaleźć informacje o pożarach i wydarzeniach z pamiętnego roku 1822 oraz późniejszych tragediach. Przy okazji, przy kompletowaniu źródeł bardzo pomocni byli Roman Cop oraz mł.bryg. Stanisław Tkocz, za co jestem im niezwykle wdzięczny.
– Odkrywa pan przed czytelnikiem nie tylko czasy najnowsze, ale nawet te najbardziej zamierzchłe. W książce znajdziemy informacje nawet o czasach prehistorycznych.
– Starałem się wszystko usystematyzować. Chciałbym, abyśmy na straż spojrzeli trochę inaczej. Podstawą wyjścia jest niezmienny fakt, że ogień jest jednym z żywiołów, od którego człowiek jest uzależniony. Nie kontrolowany może doprowadzić do wielkich tragedii. Przekonali się o tym wielokrotnie ludzie żyjący już w czasach prehistorycznych. Nawet nasze miasto, wznoszone od połowy XIII wieku doświadczyło rozległej pożogi i to na wczesnym etapie swego istnienia, bo około 1300 roku. A wynikało to z prostego faktu, że zwarta zabudowa była łatwopalna, gdyż wzniesiono ją z drewna. W dodatku budynki kryto gontem lub strzechą. Prewencja lub szybka, ale wczesna akcja gaśnicza mogły jedynie zapobiec nieszczęściu. Ale gdy wybuchał pożar, płonęło najczęściej całe miasto lub jego znaczna część. Jednym z najwcześniejszych źródeł jest zachowany odpis średniowiecznego dokumentu z 1324 roku, który wspomina, że, w odległym czasie, Wodzisław spłonął. Na przestrzeni dziejów takich pożarów było zapewne kilkadziesiąt. W latach 1459-1460, kiedy grasowały tu bandy rabusiów, wiemy, że Wodzisław był również podpalany. W czasie wojny trzydziestoletniej wojska szwedzkie na czele których stał Arvid Wittenberg von Debern spaliły miasto i zamek w Wodzisławiu w 1646 roku. Doprowadziło to do wielkich nieszczęść i wielkiego głodu. Świadectwa pożarów dokumentują również odkrycia archeologiczne.
Druga część wywiadu z dyrektorem Muzeum w Wodzisławiu Śląskim na temat historii pożarnictwa już w kolejnym wydaniu Nowin Wodzisławskich. W niej m.in. o zalążkach sformalizowanej straży pożarnej w mieście, wielkim pożarze w 1822 roku, historiach ludzi – strażaków oraz pierwszej remizie.