Nasi pradziadowie pierwsi ruszyli do boju
Zasadnicza część walk w I powstaniu śląskim toczyła się w ówczesnym pasie przygranicznym, w tym na terenach Ziemi Wodzisławskiej. To tutejsi powstańcy, jako jedni z pierwszych ruszyli do walki.
Powstanie rozpoczęło się nocą z 16 na 17 sierpnia. Od początku, działania zaczepne miały nieskoordynowany charakter. Decyzję o wybuchu podjął Maksymilian Iksal z Turzy, który stał na czele oddziału powstańców z obozu w Piotrowicach. Iksal wysłał do innych dowódców rozkazy, w których wyjaśnił, że znakiem do rozpoczęcia walk będzie wybuch dużego ładunku w okolicach Gołkowic lub Godowa około godz. 3.00 w nocy. Nie wszyscy Iksala usłuchali, bowiem rozkaz został wydany z pominięciem formalnego dowództwa. A i ci, którzy usłuchali nie zawsze postępowali zgodnie z wytycznymi. I tak, według zapisków Józefa Grzegorzka, już 16 sierpnia o godz. 23.00 w Urbanowicach na terenie powiatu pszczyńskiego, II kompania Wiktora Szczygła, nie czekając na wspomniany wybuch bomby wtargnęła do miejscowego dworku, biorąc do niewoli dwunastu Niemców. Również w Tychach do pierwszej strzelaniny doszło po godz. 1.00 na zabawie w lokalnym kasynie, gdzie przygrywała kapela Grenzschutzu. W zasadzie zaskoczeni Niemcy wzięli nogi za pas, a według Grzegorzka z odwagą lwa bronił się jeden żandarm.
Sam Iksal ruszył z Piotrowic w kierunku granicy w Skrbeńsku o godz. 2.00. Prowadził grupę około 40 ludzi, w tym grupę bojową pod dowództwem Jana Salamona z Marklowic. Tak więc Iksal ruszył do walki bez formalnego rozkazu któregoś z ośrodków dowódczych, za to mając najpewniej informację o aresztowaniu Grzegorzka. Po latach decyzję o wybuchu powstania z ominięciem formalnego dowództwa, Iksal tłumaczył rozbieżnościami istniejącymi w samym dowództwie, a dotyczącymi konieczności podjęcia walki: „A myśmy nie po to uchodzili z Górnego Śląska, by siedzieć za kordonem bezpiecznie i przysłuchiwać się swarom naszych dowódców i jeszcze groźniejszym plotkom, które się szerzyły (…) Wciąż tylko dowiadywaliśmy się o odkładaniu terminu wybuchu powstania, a nasz gniew, nasze pragnienie zarówno odwetu, jak i powrotu na Górny Śląsk narastało”.
Starcie w Gołkowicach
Oddział Iksala przekroczył granicę w Skrbeńsku, a następnie skierował się na Gołkowice, gdzie w tamtejszym dworze stacjonował oddział Grenzschutzu. Tam wsparcia udzielił 16-osobowy oddział powstańców z Gołkowic dowodzony przez Jana Wawrosza. Wspólnie zaatakowano niemiecką placówkę. Tak doszło do pierwszej regularnej bitwy tego powstania. Bo choć atak był dla Niemców zaskoczeniem, to szybko odpowiedzieli oni ogniem i o bezkrwawym zajęciu Gołkowic powstańcy musieli zapomnieć. Teofil Łaciok ze Skrbeńska, który w czasie I powstania był kurierem, w Kronice Powstań Śląskich, która powstała w Skrbeńsku, wspomina: „Powstaniec Macek wdrapawszy się poprzez przybudówkę na dach, zaczął wrzucać otworem kominowym atakowanego budynku ręczne granaty. Broniący się nie wytrzymali takiego naporu i poddali się”. Niemcy nie byli w stanie wezwać pomocy, bo powstańcy przerwali wcześniej linie telefoniczne. Niemieckie straty wyniosły 6 zabitych, kilkunastu natomiast wzięto do niewoli i odstawiono do jednostki wojskowej w Cieszynie, gdzie stacjonowała 7 Dywizja Piechoty. Po stronie polskiej w potyczce zginęło, według jednych źródeł trzech, według innych pięciu powstańców. Wspomniany Teofil Łaciok wśród poległych wymienia Franciszka Paulusa, Franciszka Syrnika i Pawła Sobika. Z kolei historyk Paweł Porwoł wymienia nazwiska Franciszka Pamesa z Czerwionki, Franciszka Pawlenki i Benedykta Tomanka z Biertułtów oraz Władysława Siwka i Franciszka Syrnika z Pieców. Kilku kolejnych powstańców zostało rannych.
Bitwa o Godów
Grupa Iksala po zdobyciu Gołkowic poszła na Godów, ale zapewne wobec przeważających w tej miejscowości sił niemieckich i perspektywy poniesienia kolejnych strat, wycofała się z powrotem do Piotrowic. Następnej nocy szturm na Godów przypuścili powstańcy z obozu w Strumieniu pod dowództwem Jana Wyglendy i Mikołaja Witczaka, wsparci przez powstańców z obozu w Piotrowicach. Oddział liczył od 60 do 100 ludzi, a został podzielony na trzy grupy. Niemcy okopali się na wzgórzu zwanym godowską golgotą, znajdującym się nieopodal dworca kolejowego. Szturm na wzgórze przeprowadziła najliczniejsza grupa powstańców pod dowództwem Wyglendy, którą wspierał mniejszy oddział Witczaka, ostrzeliwujący wzgórze z karabinu maszynowego. Trzecia grupa pilnowała mostu kolejowego, który miano wysadzić gdyby do stacji w Godowie zbliżał się pociąg pancerny. Atak powstańców Wyglendy zakończył się pełnym sukcesem, w czym jak wspomina Łaciok, spora była zasługa również oddziału Witczaka, którego ogień ciężkiego karabinu maszynowego ulokowanego od strony Skrzyszowa, mocno zaskoczył Niemców i umożliwił w ten sposób grupie Wyglendy podejście na wzgórze. Powstańcy w samej bitwie stracili trzech ludzi, Niemcy do 46 zabitych, rannych i wziętych do niewoli. Kolejnych trzech powstańców zginęło już po bitwie. Godowa nie udało się bowiem utrzymać, jako że nagle na dworzec przyjechał pociąg pancerny, szwadron kawalerii oraz oddział Freikorpsu. Wobec przeważających sił wroga powstańcy musieli ustąpić. A Niemcy w odwecie 28 sierpnia, już po formalnym zakończeniu powstania rozstrzelali trzech powstańców z Godowa: Franciszka Burdzika, Karola Wodeckiego i Józefa Zieleckiego.
Starcia w Łaziskach i Gorzycach
Tej samej nocy kiedy zaatakowano Godów, nie powiodło się opanowanie posterunku Grenzschutzu w Łaziskach. 14-osobowy oddział powstańców godowskich pod dowództwem Józefa Balcara i Karola Wodeckiego, okazał się znacznie słabszy od sił niemieckich i musiał zrezygnować z natarcia. Fiaskiem zakończył się też atak na kompanię Grenzschutzu, rozlokowaną w zabudowaniach gorzyckiej kopalni „Fryderyk”. Niemców nie udało się tam zaskoczyć, a w dodatku wezwali posiłki z Turzy i Wodzisławia, wobec czego powstańcom pozostało się jedynie wycofać. I to na dodatek ze stratami, bo w walce polegli Wawrzyn Staszek i Jan Pietroszek (obaj ze Skrzyszowa), a ośmiu innych powstańców zostało rannych. Po pierwszych sukcesach oddziałów powstańczych, Niemcy zdołali opanować sytuację w pasie nadgranicznym.
Wątpliwy rozkaz
A sytuacja mogła potoczyć się zgoła inaczej. Na przeszkodzie stanął brak koordynacji działań pomiędzy dowództwem a poszczególnymi oddziałami, zarówno tymi znajdującymi się w powiecie rybnickim, jak i tymi które stacjonowały w obozach na terenie Polski. Do miejscowych dowódców POW na terenie Ziemi Wodzisławskiej dotarł co prawda rozkaz z Piotrowic, jednak jak pisze Paweł Porwoł, został on przynajmniej przez niektórych dowódców przyjęty nieufnie, ze względu na to, że to przecież nie w Piotrowicach znajdowało się dowództwo POW. O tej nieufności świadczyć może spisana po latach wypowiedź dowódcy kompanii biertułtowskiej, Jana Skupnia: „Niespodziewanie w sobotę dnia 16 sierpnia 1919 r. otrzymałem małą karteczkę z treścią następującą: »Dziś o godzinie 12 rozpocznie się powstanie. Znak: wystrzał petardy na granicy Godów«. Dwa podpisy: Marszolik Fr. i Iksal. Takiego zawiadomienia o rozpoczęciu powstania poważny dowódca powstańców nie mógł traktować na serio. Nie był to rozkaz jakiegobądź dowództwa powstańczego i brak było podpisów znanych nam z odpraw miarodajnych czynników POW, np. baonu lub pułku, któremu myśmy podlegali. A po drugie, takiego rozkazu nie można było w dwóch lub trzech godzinach wykonać. Nazajutrz wczesnym rankiem, była to niedziela, porozumiałem się z moim przełożonym baonowym, który tak samo otrzymał taką karteczkę jak ja. Dla pewności powiadomiłem przez łączników plutonowych mojej kompanii, jak i ważniejszych organizatorów o sytuacji i by trzymali powstańców w stanie pogotowia. Prawdziwy rozkaz otrzymaliśmy dopiero w poniedziałek godzina 9-ta rano z naszego pułku”. A przecież wtedy część oddziałów już od dawna była w boju.
Zaprzepaszczona szansa
Jeden z oddziałów, i to całkiem znaczny, był jednak gotowy do walki na rozkaz Iksala. To oddział Alojzego Ośliźloka z Marklowic, który liczył aż 800 powstańców. W nocy z 17 na 18 sierpnia zgromadzili się oni na wschód od Wodzisławia i byli zdecydowani uderzyć na to miasto. W ostatniej chwili atak został wstrzymany. Okazało się bowiem, że tuż przed natarciem Ośliźlok otrzymał przez kuriera, przysłanego rzekomo z Piotrowic lub Strumienia, rozkaz wstrzymania ataku. Grzegorzek uważa, że kurier był podstawiony przez Niemców, którzy użyli rozkazu odebranego Józefowi Bule na dworcu w Pawłowicach w dniu 16 sierpnia. Grzegorzek pisał po latach: „Stosownie do uchwały głównego kierownictwa P. O. W. w dniu 16 sierpnia w Strumieniu, rozkazy te, jak wiadomo, zabraniały, rozpoczynać zbrojne powstanie na Śląsku Górnym.” Ośliźlok rozkazu nadesłanego przez fałszywego kuriera usłuchał. Ludzie z jego oddziału zostali rozpuszczeni do domów, a dowódca wraz ze swoim sztabem wycofał się za granicę. Szansa na zdobycie Wodzisławia przepadła. A była spora, bo siły niemieckie w Wodzisławiu były małe, ze względu na to, że zostały rozproszone do innych miejsc zapalnych, np. do Pszowa.
Bitwa o Pszów
To właśnie tam miał miejsce najbardziej dramatyczny akt w powstaniu. Lokalnym dowódcą POW był tu Józef Tytko, który przewodniczył jednocześnie radzie robotniczej kopalni „Anna”. Wieczorem 17 sierpnia otrzymał rozkaz do powstania i natychmiast rozpoczął przygotowania do strajku. 18 sierpnia pierwsza zmiana nie zjechała już na dół, a jeden z oddziałów Józefa Tytko rozbroił straż kopalnianą i stacjonującą na terenie kopalni bojówkę niemiecką, drugi natomiast aresztował żandarmerię oraz miejscowych orgeszowców (członków bojówki Organisation Escherich – od nazwiska założyciela, Georga Eschericha). W ciągu trzech godzin Pszów wraz z kopalnią znalazł się w rękach powstańców, a na budynku urzędu gminnego powiewała biało-czerwona flaga. Radość nie trwała zbyt długo. Już około godz. 9.00 nadjechał od strony Wodzisławia silny oddział Grenzschutzu. Oddział ten w Kokoszycach został zaatakowany i ostrzelany przez tamtejszych powstańców. Wkrótce jednak w Pszowie pojawił się oddział Grenzschutzu z Rybnika, a od Raciborza nadjechała konnica niemiecka, uzbrojona w ciężki karabin maszynowy. Pszowscy powstańcy zostali wzięci w krzyżowy ogień. Jak pisze Paweł Porwoł, na nic zdały się próby przyjścia im z pomocą przez peowiaków z Radlina, Rogowa czy nawet Czyżowic. Niewielka grupa radlinian pod wodzą Wiktora Brachmańskiego przedostała się od strony Głożyn aż w okolice majątku ziemskiego w Pszowie. Tu natknęła się na stanowiska zajęte przez żołnierzy Grenzschutzu i nie mogąc w tej sytuacji posuwać się dalej, zajęła także stanowiska pozycyjne, by po rozegraniu już pszowskiego dramatu wycofać się z powrotem do Radlina. Z kolei grupy z Rogowa i Czyżowic nie zdążyły na czas. Pszowianie zostali bowiem pobici. trzech z nich zginęło podczas prób wycofania się z miejsca walki. Byli to Józef Million, Benedykt Tront i Jan Włoczek. dwóch kolejnych zostało rannych, a dwunastu dostało się do niewoli. Wśród zabitych były również ofiary cywilne: 12-letni syn szewca Emil Kudla oraz 47-letni górnik Franciszek Szewczyk. Wśród rannych znalazł się dowódca Józef Tytko, którego rozstrzelano na oczach mieszkańców Pszowa oraz jego żony Pauliny. „Z okrzykiem Niech żyje Polska runął Tytko, jeden z najlepszych powstańców w Pszowie” – napisał o nim później Józef Grzegorzek.
Tragedia w Moszczenicy
18 sierpnia do tragicznej sytuacji doszło w Moszczenicy, przez którą duża grupa powstańców wycofywała się na Śląsk Cieszyński, po bitwie pod Gotartowicami. Niemcy zorganizowali tam zasadzkę. Z rąk żołnierzy Grenzschutzu zginęło wówczas pięciu powstańców z Jastrzębia: Maksymilian Branny, Konstanty Cnota, Paweł Grzonka, Leon Kubsz, Adolf Wodecki; oraz 2 z Biertułtów: Franciszek Pyszny, Roman Weiner. Dwa dni później powstańcy zdobyli Mszanę.
Przegrana, ale nie klęska
Walki nie naruszyły głównych punktów oporu nieprzyjaciela, zlokalizowanych w trzech miastach powiatu rybnickiego: Rybniku, Wodzisławiu i Żorach. Wydawało się, że oczekiwana zmiana nastąpi po włączeniu się do działań komendy powiatowej Polskiej Organizacji Wojskowej, początkowo bezczynnej, bo zaskoczonej rozwojem wydarzeń i oczekującej wytycznych z Bytomia. Według Porwoła nadeszły one prawdopodobnie 18 sierpnia, a więc wtedy gdy walki trwały na dobre, a niektóre się już zakończyły, bądź w ogóle nie odbyły. Ta zwłoka spowodowała skutki nieodwracalne. Komendant powiatowy rybnickiej POW Ludwik Piechoczek nie był już w stanie zapanować nad całością wydarzeń. W efekcie Niemcy szybko poradzili sobie z głównymi punktami zapalnymi i po 21 sierpnia działania toczyły się już tylko w pasie przygranicznym, poprzez akcje zaczepne prowadzone przez powstańców z obozów z Piotrowicach i Strumieniu. Taktyka ta w rzeczywistości miała nie dopuścić do nagłej, katastroficznej w skutkach klęski, lecz stopniowego wygasania powstania, co formalnie nastąpiło 24 sierpnia. Artur Marcisz, na podstawie opracowań Pawła Porwoła, wspomnień Józefa Grzegorzka, oraz kroniki Teofila Łacioka