Plaga pożarów sadzy. Idziemy na rekord
Pożary sadzy w kominach to istna plaga. Od początku tego sezonu grzewczego wodzisławscy strażacy wyjeżdżali do tego typu zdarzeń już ponad 50 razy! Jeśli prześledzi się statystyki, to gołym okiem widać, że wcześniej takich wezwań było mniej. Pytamy ekspertów, co stoi za lawinowym wzrostem.
POWIAT Pożary sadzy to poważny problem. Prawdziwa zmora sezonu grzewczego. - W tym roku mamy prawdziwą plagę pożarów sadzy - napisał do naszej redakcji pan Piotr z Wodzisławia, który co rusz styka się z informacjami, że „gdzieś się zapaliła sadza”. - Najpierw przeczytałem, że w nocy w powiecie był kolejny pożar sadzy w Radlinie, a później wychodząc do pracy widziałem samochody Państwowej Straży Pożarnej na sygnale, gdzieś za Karuzelą - podaje przykłady mężczyzna. I pyta o przyczynę. Postanowiliśmy to sprawdzić.
Dane ze straży
Ze strażackich statystyk wynika, że w poprzednim sezonie grzewczym nastąpił lawinowy wzrost liczby pożarów sadzy. Ilustrują to poniższe dane, które otrzymaliśmy z Państwowej Straży Pożarnej w Wodzisławiu (pokazujemy dane za okres od 1 października do 30 kwietnia danego sezonu grzewczego):
sezon grzewczy 2015/2016 – 22 pożary sadzy,
sezon grzewczy 2016/2017 – 34 pożary sadzy,
sezon 2017/2018 – 96 pożarów sadzy,
sezon 2018/2019 (jeszcze trwa, więc mamy dane od 1 października do 13 lutego) – 53 pożary sadzy.
Gdyby wziąć pod uwagę sezon grzewczy 2017/2018, ale od 1 października do 13 lutego, to strażacy musieli gasić niekontrolowany ogień w kominach dokładnie 50 razy. A więc ten i poprzedni sezon są bardzo podobne pod kątem częstotliwości zjawiska.
A trzeba mieć świadomość, że nie każdy zgłasza problem straży pożarnej. Niektórzy wzywają tylko kominiarza.
Pełne ręce roboty
– Trudno podać jedną przyczynę tak lawinowego wzrostu. Nakłada się na to kilka czynników - mówi o pożarach sadzy w kominach st. asp. Czesław Honisz z Państwowej Straży Pożarnej w Wodzisławiu. Są dni, że wodzisławscy strażacy pędzą kilka razy do tego rodzaju zdarzeń. Na miejscu spędzają nawet kilka godzin! A już półtorej godziny to minimum. Ale wszystko zależy od skali pożaru. W pomoc jest zaangażowanych kilka zastępów i sprzęt wysokościowy. - Część strażaków pracuje na górze, część na dole. Trzeba wykorzystać sito kominowe, sprawdzić kamerami termowizyjnym m.in. cały przewód kominowy. Są sytuacje, że trzeba odsuwać meble, zrywać boazerie czy inne elementy. Pracy jest dużo - podkreśla Czesław Honisz z PSP. A do dalej? - Po zakończeniu naszych działań wzywany jest mistrz kominiarski, który ocenia sytuacje. Jeśli szkody są duże, wydaje zakaz użytkowania komina. A trzeba wziąć pod uwagę, że pożary wybuchają w sezonie grzewczym, kiedy temperatura na zewnątrz jest niska. Powstaje problem, bo mieszkańcy danego obiektu pozostają bez ogrzewania - zaznacza Czesław Honisz. A do tego rzecz jasna koszty naprawy.
Paląca się w wysokich temperaturach sadza może spowodować pęknięcia i nieszczelności w przewodzie kominowym. Strażacy uczulają, by nie gasić pożarów sadzy na własną rękę, tylko zaczekać na ich przyjazd. Oni wiedzą, jak w takich sytuacjach pomagać. Niestety zdarzało się, że niektórzy mieszkańcy próbowali gasić samodzielnie - wodą. Nie dość, że wtedy można narazić swoje zdrowie, to jeszcze gwałtownie wzrasta ciśnienie w kominie i efekt stanie się opłakany - komin popęka, ulegnie większemu uszkodzeniu.
Strażacy doradzają też, by w domostwach - gdzie doszło do pożaru sadzy - koniecznie instalować czujniki tlenku węgla.
Kominiarz o powodach
Często pożary sadzy spowodowane są zwykłymi ludzkimi zaniedbaniami. Podstawowym błędem jest brak czyszczenia przewodów dymowych. Komin sam się nie wyczyści. Zawczasu należy wezwać kominiarza. Jednak to nie wszystko. Powodów jest więcej. - Problem jest dość złożony. Składa się na niego kilka czynników, takich jak pogoda, sposób palenia oraz sposób eksploatacji urządzeń grzewczych - mówi Rafał Badura z zakładu kominiarskiego w Marklowicach. On sam kilka razy w tygodniu jest wzywany do oceny stanu kominów po pożarach.
Pogoda za oknem
Łagodne zimy nie są sprzymierzeńcem. - Mieliśmy ciepły październik, podobnie wyglądała połówka listopada. Siłą rzeczy wiele kotłów było eksploatowanych na niskich temperaturach. A to niedobrze - stawia sprawę jasno kominiarz Rafał Badura. Dlaczego? - Węgiel jest paliwem, które lubi wyższą temperaturę. Osadzanie substancji smolistych jest wtedy mniejsze - wyjaśnia. Dodaje, że głównym zagrożeniem nie jest sama sadza, ale dosłownie „smoła”, która osadza się w kominie.
Po ciepłym październiku i części listopada przyszły chłody. Ludzie zaczęli mocniej palić. - Zwiększyło się zapotrzebowanie na energię, ogień jest większy. Wszystkie te osady smolne, które wytworzyły się wcześniej, zapalają się - tłumaczy łańcuch zależności.
Palcie „od góry”
Kolejny wątek to eksploatacja urządzeń grzewczych. Schemat jest często podobny. W kotłowni stoi przestarzały piec, użytkownik załaduje komorę węglem i idzie na kilka godzin do pracy. I całe to paliwo jest nieustannie podgrzewane, ale w taki sposób, że wytrącają się substancje smoliste. - Dlatego zalecam palenie „od góry”. To naprawdę pomaga. Paliwo nie jest podgrzewane w całości. Płomień przemieszcza się od góry w dół, nie wytrącają się dzięki temu substancje smoliste. Taki sposób palenia jest też bardziej ekonomiczny - podkreśla kominiarz.
Jest też kwestia samych urządzeń grzewczych. Nasz rozmówca otwarcie przyznaje, że jeszcze nigdy nie wezwano go do pożaru sadzy tam, gdzie jest kocioł z automatycznym podajnikiem paliwa. - Szczerze namawiam do tego, by wymieniać kotły na te, które mają automatyczny podajnik paliwa. To oznacza nie tylko wygodę, ale i bezpieczeństwo. Stosunek paliwa do ilości powietrza dobierany jest zdecydowanie bardziej optymalnie - podkreśla Rafał Badura.
Kontrole, kontrole
Bardzo ważny jest regularny serwis. Przepisy stanowią jasno - komin dymowy musi być czyszczony przynajmniej 4 razy w roku. - Sugeruję, by nie wzywać kominiarza co kwartał, ale przed samym sezonem grzewczym i w jego trakcie - mówi kominiarz. Co ważne, czyszczenie przewodu kominowego nigdy nie da 100-procentowej gwarancji, że do pożaru sadzy nie dojdzie. Takiej gwarancji nie da nikt. Natomiast nawet, jeśli sadza w kominie się zapali, to skutki będą dużo mniej groźne, niż by doszło do tego w zaniedbanym przewodzie. A to oznacza, że tańsza będzie ewentualna naprawa komina. Lub że naprawa wcale nie będzie konieczna.
Serwis to nie wszystko. Nie można też palić w kominie czymkolwiek. Palenie w piecu śmieciami czy mokrym drewnem również prowadzi do osadzania się cząsteczek smolistych i zatkania się komina.
Ile kosztuje naprawa?
Wszystko zależy od tego, jak długo trwał pożar i w jakim stanie był wcześniej komin. Ale szacuje się, że od 2,5 tys. zł do nawet 7-8 tys. zł. - Nie zawsze w wyniku pożaru komin ulega uszkodzeniu, jednak dochodzi do tego dość często. Co innego, gdy pożar trwał pół godziny, a co innego gdy sześć godzin. W tym drugim przypadku szkody zwykle są poważne - zaznacza Rafał Badura.
– Reasumując, najlepiej zapobiegać pożarom sadzy poprzez regularne kontrole kominiarskie i palenie „od góry”. Zalecam też możliwie szybką wymianę pieca na ten z automatycznym podajnikiem. Proszę mi wierzyć, że kiedy rozmawiam z osobami, które zdecydowały się na ten ruch, to jedyne czego żałują, to że tak późno - puentuje kominiarz z Marklowic. (mak)
Udało nam się porozmawiać z jeszcze jednym ekspertem branży kominiarskiej, ale ze względu na to, że temat należy do tych „kontrowersyjnych”, prosi on o anonimowość. Chodzi o uchwałę antysmogową, a dokładnie o kwestię zakazu palenia flotem i mułem. Sam zakaz kominiarz jak najbardziej popiera. Ale jego zdaniem uchwała będzie miała sens tylko wówczas, gdy w ślad za nią z użytkowania zostaną wycofane przestarzałe, prymitywne piece. A na to - wedle przyjętych zapisów - jest jeszcze czas. W przypadku kotłów eksploatowanych powyżej 10 lat od daty produkcji trzeba będzie je wymienić na klasę 5 do końca 2021 roku. Ci, którzy użytkują kotły od 5-10 lat, powinni wymienić je do końca 2023 roku, a użytkownicy najmłodszych kotłów mają czas do końca 2025 roku. Sęk w tym, że według naszego eksperta palenie węglem w prymitywnych kotłach skutkuje właśnie tym, że mamy zwiększenie liczby pożarów sadzy. W przypadku flotów i mułów - które same w sobie są rzecz jasna fatalnym paliwem - nie wydzielało się tyle substancji smolistych (tylko groźne lotne). Dlatego według eksperta tylko wycofanie najgorszych paliw, ale w połączeniu z koniecznością wymiany pieców - będzie miało sens. Bo sam początek obostrzeń na razie nie wpłynął na poprawę jakości powietrza.