Zaczynał w Odrze Wodzisław, a niedawno grał... w tajwańskiej ekstraklasie
Pochodzący z Radlina Adam Łupiński występuje w klubie Royal Blues Taipei, z którym nie zdołał utrzymać się w tajwańskiej ekstraklasie.
Chociaż Łupiński nie może pochwalić się bogatą karierą sportową, to pewnie niejeden piłkarz może pozazdrościć mu futbolowej przygody. Jako junior przez moment był w Odrze Wodzisław, ale nie był to udany epizod. - Dowiedziałem się, że szukają golkipera w moim przedziale wiekowym. Od samego początku miałem świadomość, że myśl szkoleniowa w tym klubie kuleje. Już zasada rekrutacji do zespołu była komiczna. Na pierwszy trening przyszedłem ja i inny bramkarz. Potrzebowali tylko jednego, więc po treningu trener powiedział, że odbędą się rzuty karne i kto więcej obroni, ten zostaje. Okazało się, że to ja wybroniłem więcej. Pojechałem z zespołem na obóz treningowy, na którym nikt nie przeprowadził ze mną treningu bramkarskiego. Był trening z drużyną, strzały i tyle. Nie wyglądało to dobrze. Miałem świadomość, że nie nauczę się za wiele i odpuściłem sobie - wspominał w serwisie magazynsportowiec.pl.
Po studiach Łupiński trafił do Australii, a następnie do Chin, gdzie ponownie zaczął grać w piłkę, tyle że jako obrońca. Po 1,5 roku przeprowadził się na Tajwan, skąd pochodzi jego żona. Tam ponownie stanął między słupkami. Dosyć przypadkowo. - W pierwszym meczu sezonu Businessman League nasz bramkarz dostał czerwoną kartkę, a drugi był jeszcze na wakacjach i na następne spotkanie nie mieliśmy nikogo na bramkę. Zatem przyznałem się na treningu, że kiedyś chwytałem piłkę. Okazało się, że pamiętam jeszcze jak broni się i w rezultacie zagrałem więcej meczów niż nominalny pierwszy bramkarz - wspominał swoje początki, jeszcze nie w tajwańskiej ekstraklasie. Do niej klub musiał się zgłosić i przebrnąć przez kwalifikacje. Za pierwszym razem nie udało się, bo na przeszkodzie stanął limit obcokrajowców. Mogło ich być sześciu (trzech na boisku), tymczasem w drużynie Łupińskiego - stworzonej przez innego Polaka, Roberta Iwanickiego - było ich... blisko 30. Rok później, gdy limit zniesiono, zespół awansował.
W tym roku drużyna Łupińskiego ponownie musiała zagrać w podobnym turnieju - ale tym razem w roli broniącego się przed opuszczeniem ligi, bo klub Royal Blues w sezonie 2018 zajął przedostatnie miejsce w tabeli. Zaczęło się dobrze, bo od wygranej w rzutach karnych z Taichung Futuro (1:1, 4:2 k.), ale później przyszły dwie porażki - z EC Desafio (2:3) i z Ming Chuan Univeristy (0:1). Przygoda z tajwańską ekstraklasą - na ten moment - zakończyła się. (adi)