Nie taka Rosja straszna, jak ją malowano
Przed wyjazdem na mundial w Rosji było wiele obaw. Mówiono o bójkach kiboli, ostrzegano przed miejscowymi chuliganami i straszono wojennymi scenariuszami. Jak się okazało Rosja nie była taka straszna jak ją malowali.
Reprezentacja Polski w piłce nożnej awansowała na mistrzostwa świata po 12 latach przerwy. Tuż po losowaniu grup mistrzostw, jakie miało miejsce pod koniec 2017 roku nasza grupa kibiców zaczęła się rozglądać za biletami, hotelami i transportem do Rosji, aby podobnie jak podczas meczów eliminacyjnych być z biało–czerwonymi i wspierać ich z trybun rosyjskich stadionów. Z uwagi na bezpieczeństwo Rosjanie wprowadzili dla kibiców obowiązek wyrobienia FAN ID, czyli wizy dla kibica. Okazało się, że wejście w posiadanie takiego dokumentu nie było trudne. Trudniej za to było dostać bilety. Najpierw nasze aplikacje zostały odrzucone w drodze losowania, później w kolejnej turze udało się bilety zakupić. Wejściówki w cenie 105, 165 i 210 dolarów, więc już wtedy wiedzieliśmy, że wyjazd nie będzie należał do najtańszych. Czym prędzej przystąpiliśmy również do wykupienia lotu z Pragi do Moskwy (najtańsza wówczas opcja) i rezerwowaniu miejsc noclegowych. Przed mundialem co rusz było słychać o tym, że Rosja jest bardzo droga, a hotelarze odwołują bądź podnoszą nieoczekiwanie ceny za noclegi. Jak się później okazało były to kolejne straszaki.
Oczekiwanie na mundial
Nasza grupa stałych kibiców, czyli Waltera z Pietraszyna, Andrzeja z Raciborza, Artura z Kuźni Raciborskiej i mojej osoby, zasilona została podczas tego wyjazdu o dwóch kibiców z Kuźni – Mateusza i Tomka. I tak w szóstkę postanowiliśmy, że wybierzemy się na dwa pierwsze mecze Polaków – z Senegalem w Moskwie i Kolumbią w Kazaniu. Podróż między Moskwą, a Kazaniem chcieliśmy spędzić w wypożyczonym na miejscu samochodzie, tak żeby Rosję poznać jeszcze bliżej. Długie oczekiwanie na mundial, ale w końcu nadszedł ten czas – 18 czerwca. To właśnie tego dnia tuż przed północą wyruszyliśmy w trasę, aby przekonać się jak Rosjanie przygotowali się do mundialu, poczuć atmosferę wielkiej piłkarskiej imprezy i z bliska zobaczyć poczynania naszych piłkarzy.
Tania taksówka
Ruszyliśmy samochodem do Pragi, bo już o poranku mieliśmy lot do Moskwy. Wypożyczone auto zostawiliśmy na jednym z prywatnych parkingów nieopodal lotniska i wsiedliśmy do samolotu. W Moskwie było już po godzinie 12. Na zegarkach ustawiliśmy godzinę do przodu i zaraz po wylądowaniu zaczęliśmy załatwiać niezbędne rzeczy od zakupu rosyjskiej karty do telefonu po dostanie się na miejsca noclegowe w celu zakwaterowania. Z lotniska Szeremietiewo do centrum udaliśmy się aeroexpressem, lokalnym przewoźnikiem kolejowym. W związku z tym, że czas naglił, bo mecz już o godzinie 18.00 miejscowego czasu, postanowiliśmy przekonać się ile za kurs biorą taksówkarze. Wszakże słyszeliśmy, że podczas mundialu Moskwa będzie kilkukrotnie droższa, a my zbankrutujemy. Jeden z kierowców zabrał naszą sześcioosobową grupę, zawiózł na miejsce noclegowe i nawet był skłonny poczekać pół godziny, aby zabrać nas prosto na stadion. Koszt nieco ponad 100 złotych, co daje skromną kwotę, gdy rozdzieliło się to na uczestników wyprawy. Wracając jeszcze do miejsc noclegowych – był z nimi pewien problem przy rezerwacjach. Niezwykle trudno było dostać dobre miejsce dla sześciu osób, więc byliśmy zmuszeni do rozdzielania się na dwie mniejsze grupki.
Jaki tu spokój
Dotarliśmy na stadion Spartaka w Moskwie, gdzie Polacy mierzyli się z Senegalem. Atmosfera przed stadionem fantastyczna, głośni kibice z Afryki, z drugiej strony co rusz było słychać „Polska! Polska!”. Na stadionie nie było już tak pięknie. Znów powtórzył się scenariusz z wyprawy do Kopenhagi, gdzie Polska podczas eliminacji mierzyła się z Danią. Zarówno tam, jak i tu na stadionie Spartaka polskich kibiców reprezentowali tzw. „Janusze”. To dosyć popularne określenie opisuje kibica, który jedzie na mecze reprezentacji Polski, aby zrobić sobie „selfie”, oznaczyć się na fejsbuku i posiedzieć niczym w teatrze, nie kwapiąc się do głośnego wspierania piłkarzy. Na nic się zdawały nasze głośne krzyki, żeby wspólnie podnieść stadion wrzawą, która poniosłaby biało–czerwonych. Z drugiej strony sami piłkarze nie porwali też polskiej publiki, bo jak wszyscy wiemy mecz zakończył się porażką Polaków 1:2. Słychać było za to przebranych kolorowo kibiców z Senegalu. Po dniu pełnym wrażeń w końcu rozlokowaliśmy się po naszych miejscach noclegowych, a mieszkaliśmy od skromnych hosteli po trzygwiazdkowe hotele.
Sympatyczni Rosjanie
Następnego dnia już na spokojnie mogliśmy pozwiedzać największe miasto Europy – dwunastomilionową Moskwę. Do przemieszczania się po ogromnym służy świetnie rozbudowane metro, posiadające aż 14 linii. Dopiero po wejściu do pociągów można było dostrzec jakie to miasto jest ogromne. W niektórych przypadkach ze stacji do stacji jechało się pięć minut, a ruchomymi schodami między liniami wjeżdżało bądź zjeżdżało się czasem nawet dwie minuty. Wewnątrz część stacji ozdobiona była pięknymi rzeźbami, składy wjeżdżały z dokładnością co do jednej minuty i każdy wagon był wypełniony po brzegi nie tylko mieszkańcami Moskwy, turystami, ale przede wszystkim kibicami z całego świata. Wielkim, ale jakże przyjemnym zaskoczeniem byli niezwykle mili ludzie. Poza wolontariuszami, których można było spotkać na każdym kroku pomocni byli także zwykli obywatele, którzy entuzjastycznie reagowali na kibiców. Z miejscowymi bez problemu można było porozmawiać zarówno po rosyjsku jak i angielsku. Rosjanie byli do tego stopnia uprzejmi, że sami podchodzili i pytali w czym mogą pomóc, a także zaprowadzili na konkretne miejsce gdy taka była potrzeba. Porządku pilnowała także policja i wojsko, które można było spotkać niemalże na każdym rogu. Trzy dni w Moskwie upłynęły szybko, a my zwiedzaliśmy kolejne miejsca takie jak Plac Czerwony czy Kreml. Ulubionym miejscem na posiłki był tani bar z jedzeniem na wagę „Mu Mu”. Był czas na zakup rozmaitych pamiątek – a jedną z nich matrioszki z wymalowanymi twarzami polskich piłkarzy. Na pierwszym planie Lewandowski, po otwarciu był Błaszczykowski, Milik, Krychowiak i Piszczek. Kolejne godziny spędzone w Moskwie utwierdzały nas w tym, że jest tu bezpiecznie, a ceny nie są tak wysokie jakimi straszono. Po ciepłych i słonecznych dniach przyszedł czwartkowy wieczór. Właśnie wtedy byliśmy umówieni na wypożyczenie samochodu, by następnego dnia wyruszyć w podróż do Kazania. Był to najmniej pewny punkt wyjazdu, bo rezerwację auta mieliśmy tylko telefoniczną. Stąd też odbiór auta dzień przed wyjazdem, w razie gdyby coś nie poszło po naszej myśli. I tu znów obawy okazały się niesłuszne. Auto dostaliśmy wręcz w śmiesznej cenie zakładając, że to stolica i czas mundialu. W internecie na oficjalnych stronach z wypożyczalniami widzieliśmy ceny od 2500 do ponad 4000 złotych za kilka dni. A w wypożyczali przy ulicy Nagatinskaja dostaliśmy forda galaxy z automatyczną skrzynią biegów z rocznika 2015 za… niespełna 900 złotych! Uśmiech pojawił się na naszych twarzach, bo daleką podróż mogliśmy spędzić w bardzo komfortowych warunkach. Pani w wypożyczalni po naszej prośbie dopisała także pięciu kierowców, którzy mogli prowadzić pojazd, choć najpierw stwierdziła, że auto może prowadzić tylko jeden kierowca. Z uwagi na to, że łącznie było do pokonania blisko 2000 kilometrów w dwie strony, trasa dla jednego kierowcy mogłaby być niezwykle męcząca, a co za tym idzie bardziej niebezpieczna dla nas wszystkich.
Tanie paliwo
Następnego dnia wyruszyliśmy w podróż do Kazania z zakładanym wcześniej postojem w Niżnym Nowogrodzie – mieście znajdującym się w połowie drogi do naszego celu. Nim jednak udało się wyrwać z Moskwy spędziliśmy dwie godziny w korku. Pozostało nam cierpliwie w ślimaczym tempie opuszczać stolicę. Poznaliśmy także reguły, a raczej brak reguł w poruszaniu się po rosyjskich drogach. Sposób poruszania się niektórych kierowców był absolutnie niedopuszczalny na drogach zachodniej Europy. Stąd też co rusz widzieliśmy zarówno drobne stłuczki, jak i poważniejsze wypadki. Nas to na szczęście ominęło i spokojnie dojechaliśmy do Niżnego Nowogrodu, miasta które również jest jednym z organizatorów mundialu. Nim dotarliśmy do ponad milionowego Niżnego zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej oraz w jednym z barów, aby zjeść dobry rosyjski obiad. Paliwo jak i obiad były w bardzo przystępnej cenie. Tankowanie wyniosło nas nieco ponad 2,5 złotego za litr, a obiad w normalnej cenie jak to bywa przy ulicznych barach. W Niżnym Nowogrodzie zatrzymaliśmy się w sześć osób w jednym miejscu noclegowym – ładnie nazwanym apartamentem. Ostatecznie okazało się, że było to urządzone mieszkanie w rozsypującym się bloku pamiętającym jeszcze czasy ZSRR. Z drugiej strony nie mogliśmy narzekać, bo rezerwację tego miejsca noclegowego załatwiliśmy dopiero na kilka dni przed wyjazdem, bowiem jeden z hoteli odmówił nam rezerwację tuż przed podróżą do Rosji. Nocleg w tymże apartamencie wyszedł wyjątkowo tanio, bo zaledwie 65 złotych na osobę. W pozostałych miejscach noclegowych płaciliśmy od 90 do 130 złotych za dobę. Po przybyciu do Niżnego Nowogrodu udaliśmy się do sklepów. Chcieliśmy się zaopatrzyć w napoje dla kibiców, ale tu problem. Okazuje się, że po godzinie 22.00 na czas mundialu w sklepach jest zakaz handlu alkoholem. Mimo zakazów jeden z miejscowych mieszkańców nie miał problemu z tym, żeby zakupić „dla siebie”, czyli dla nas, owych napojów. Nim wybiła północ dotarliśmy do jednej z restauracji dużych sieciówek. Ubrani w barwy biało–czerwone przyciągnęliśmy wzrok przebywających w restauracji ludzi. Pomyśleliśmy – chyba będzie dym. I tu znów nasze obawy były tylko obawami.
Trójka Rosjan podeszła do nas i poczęstowała nas złocistym trunkiem, a my oczywiście nie pozostawaliśmy dłużni. Z przemiłymi Rosjanami spędziliśmy kolejne minuty rozmawiając na różne tematy. Byliśmy nieco w szoku – przecież w Rosji miało być tak strasznie, a w rzeczywistości okazało się zupełnie odwrotnie. Można sobie zadawać pytanie, czy tak miło jest tam zawsze, czy też władca Rosji pozamykał wszystkich zbirów na czas mundialu? Jedyna rzecz na minus jaką usłyszeliśmy to przekleństwo w kierunku Polaków, z jednego z aut przejeżdżających przez ulicę.
Cudowny Kazań
Kolejny dzień rozpoczęliśmy od zobaczenia Niżnego Nowogrodu. Obejrzeliśmy stadion, na którym dwa dni wcześniej Chorwacja pokonała Argentynę i potężną rzekę Wołgę, która z niektórych miejsc wyglądała jak morze. Trafiliśmy tam także do strefy kibica, gdy jeszcze nie był transmitowany żaden z meczów. Niestety nie mogliśmy tam zostać dłużej, bo przed nami były kolejne godziny w samochodzie do Kazania. Jeśli chodzi o drogi, to odbiegają od stanu, do którego jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce. Autostrad praktycznie brak, a podróżowaliśmy głównie trasami przypominającymi nasze drogi ekspresowe bądź krajowe, co wydłużało czas podróży. Do Kazania dotarliśmy wieczorem, dzień przed meczem Polski z Kolumbią. Na pierwszy rzut oka ujrzeliśmy wspaniałe, pięknie oświetlone miasto. Kazań podobnie jak Niżny Nowogród, jest milionowym miastem, ale dużo piękniejszym. Nim dotarliśmy do centrum, na przedmieściach tuż przed ogromnym mostem na Wołdze zatrzymała nas do kontroli policja. Jakież było zdziwienie rosyjskich służb, że to Polacy podróżują samochodem na miejscowych blachach. Dzień zakończyliśmy zakwaterowaniem się w kolejnym hotelu i wybraniem się do strefy kibica. Tam zobaczyliśmy mecz Niemców ze Szwedami i wspólnie bawiliśmy się z Kolumbijczykami, którzy wręcz zalali całe miasto. Po zakończeniu meczu w strefie wciąż trwała zabawa przy muzyce klubowej.
Żółta fala
Kolejny dzień to dzień meczowy. Polska wieczorem mierzyła się z Kolumbią, a my spędziliśmy noc poznając zakamarki Kazania odwiedzając lokalne restauracje opanowane przez Kolumbijczyków. Siedząc przy stole jeden z Kolumbijczyków zaczął śpiewać dobrze nam znane „Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało”. Od razu przykuł naszą uwagę. Okazało się, że przybysz z Ameryki Południowej mieszka w Zakopanem ze swoją dziewczyną z Polski już od trzech lat. Z restauracji wychodziliśmy, gdy było jasno, co wcale nie oznacza, że było wczesne rano. W Kazaniu jest ta sama strefa czasowa co w Moskwie, a w związku z tym, że miasto jest o blisko 1000 kilometrów na wschód to jasno robiło się już o godzinie 1:30. W końcu trzeba było pójść spać, bo przed nami mecz, a zaraz po nim bardzo trudny i długi powrót. Fantastyczne miasto opanowane było przez Kolumbijczyków. Fanów w żółtych barwach była przytłaczająca ilość, a kibiców z Polski spotykało się sporadycznie. Jeszcze raz warto podkreślić bezpieczeństwo. Na stadion wchodziło się przez bramki niczym na lotnisku, a służby pytały nawet o herb znajdujący się na naszych koszulkach, aby ten w przypadku wrogiego znaczenia nie wywołał bójek na stadionie. Po wytłumaczeniu służbom, że to herb Kuźni Raciborskiej zostaliśmy przepuszczeni na stadion. Tam wokół nas pojawiły się piękne kobiety z Kolumbii, jak z południowoamerykańskich telenowel. Co ciekawe z Kolumbijczykami bez problemu można było porozmawiać po angielsku. Walter, który na mecze jeździ od wielu lat wszedł z jednym z Kolumbijczyków w długą rozmowę wypytując m.in. o koszt zabrania czteroosobowej rodziny na mundial. Kolumbijczyk wytłumaczył mu, że wybrali się na dwa mecze w Kazaniu i Samarze, a łączny koszt z przelotami, noclegami i biletami na mecze wyniósł… 15 tysięcy dolarów na cztery osoby. Nasze przeszło cztery tysiące złotych na osobę mogło się przy tej kwocie schować. Pokazuje to też, jak bardzo w Ameryce Południowej jest ważny futbol. Otoczeni fanami z Kolumbii próbowaliśmy podnieść doping dla biało-czerwownych. Niestety bezskutecznie, bo i tutaj wspomniani wyżej „Janusze” mieli ochotę tylko popatrzeć na mecz zamiast wesprzeć dopingiem. Zostaliśmy tym samym stłamszeni przez Kolumbijczyków nie tylko na trybunach, ale także na boisku. Polacy przegrali 0:3 będąc drużyną dużo gorszą. Smutek, ból, żal i rozgoryczenie w naszych sercach. Tuż po meczu wsiedliśmy w auto i czekały nas prawie dwie doby bez snu. Kierowcy zmieniali się co kilka godzin, a reszta odpoczywała na swój sposób. W Moskwie ponownie pojawiliśmy się zaskakująco szybko. Na drogach ruch był mały, a jeśli się zwiększał to na trasie spotykać można było głównie ciężki transport. W stolicy byliśmy tuż przed południem. Korzystając z możliwości czasowych i tego, że połączenie lotnicze do Pragi mamy dopiero po 22.00, postanowiliśmy nacieszyć się jeszcze Moskwą i pozwiedzać. Wieczorem oddaliśmy świetnie spisujące się auto, a następnie pociągiem udaliśmy się na lotnisko. Godzinne opóźnienie lotu wydłużyło naszą podróż. Po przylocie do Pragi kontynuowaliśmy jazdę samochodem i nad rankiem wróciliśmy do Raciborza.
Koszt imprezy
Podsumowując było jak w tytule artykułu. Ostrzegali przed wyprawą do Rosji, a okazało się, że gospodarz turnieju postarał się na każdym kroku, aby nic nikomu się nie stało. Mimo porażek polskich piłkarzy przeżyliśmy wspaniały tydzień wchłaniając fantastyczną atmosferę mundialu. Na koniec krótko o kosztach. Dwa bilety na mundial to koszt około 1200 złotych, podróż samolotem to 1100 złotych, noclegi ok. 500 złotych, natomiast cała reszta, jak wypożyczenie auta, paliwo, wyżywienie i pamiątki to koszt przeszło 1000 złotych. Wyjazd wyszedł nie najdrożej, biorąc pod uwagę fakt, że miało być bardzo drogo. Maciej Kozina