Był wielopokoleniowy dom. Została rodzina w ruinie
Matka mieszkała na parterze, córka z mężem na piętrze. Konflikt między małżeństwem a starszą kobietą trwał wiele lat, w końcu małżonkowie się wyprowadzili. Osamotniona babcia przepisała dom na wnuka. Gdy kobieta ciężko zachorowała, trafiła do domu pomocy społecznej. W rodzinie rozgorzał nowy konflikt. Tym razem o to, kto ma łożyć na utrzymanie schorowanej babci.
LUBOMIA, GORZYCZKI Alicja i Damian Katryniokowie przez wiele lat mieszkali w Gorzyczkach, u matki pani Alicji. Kilka lat temu wyprowadzili się do Lubomi. Zgłosili się do naszej redakcji, bo Ośrodek Pomocy Społecznej w Gorzycach obciążył ich częścią kosztów utrzymania sparaliżowanej matki w Domu Pomocy Społecznej w Gorzycach. Uważają, że niesłusznie. Starsza kobieta przepisała wcześniej dom na swojego wnuka, syna Katrynioków i jego żonę. W tej sytuacji małżeństwo uważa, że utrzymaniem babci, powinni zająć się właśnie oni.
Myśleli, że dom będzie ich
Dom w Gorzyczkach, w którym mieszkali Alicja i Damian Katryniokowie, początkowo należał do rodziców pani Alicji. Rodzice mieszkali na dole, a pani Alicja z mężem na górze. - Mieszkaliśmy tam dokładnie 35 lat, 2 miesiące i 4 dni. Mamy to wszystko policzone. Sentyment do tamtego miejsca pozostał. To był mój rodzinny dom. Nie był nasz, ale dbaliśmy jak o swój. Człowiek robił wszystko, co było trzeba - zapewnia Alicja Katryniok. Jej mąż dodaje: - Zrobiliśmy centralne, otynkowaliśmy dom z zewnątrz, okna wymienialiśmy, wykafelkowaliśmy schody, położyliśmy panele. Można tak wymieniać. Włożyliśmy w ten dom i pieniądze i serce - wylicza Damian Katryniok.
Małżonkowie przyznają: „myśleliśmy, że będziemy mieszkać w Gorzyczkach zawsze”. Tym bardziej że pani Alicja była jedynaczką, a jej ojciec zapewniał, że kiedyś dom będzie ich. - Powtarzał, że komu ma to dać, jak nie własnej córce - wspomina pan Damian.
Problemy rozpoczęły się, kiedy zmarł ojciec pani Alicji, a jedyną właścicielką domu stała się jej matka.
Wszystko „źle”
Pani Alicja opowiada, że życie z matką pod jednym dachem było bardzo trudne. - Wszystko mojej mamie przeszkadzało. Wszystko było źle. Za głośno radio, za głośno psy szczekają, za głośno deszcz pada. Wszystko to było „naszą winą”. Mama miała napalone, pozamiatane, wykoszone, wszystko miała zrobione. A i tak z każdej strony pretensje i uwagi. I obgadywanie za plecami. Ja wiem, że to matka, ale psychika mi wysiadała. Nie mogłam już dłużej tego wytrzymać - nie kryje łez Alicja Katryniok. Małżeństwo postanowiło, że musi się wyprowadzić. - Chcieliśmy wreszcie żyć normalnie, bez poniżania - mówią.
Jeden z sąsiadów seniorki przyznaje: - Starsza pani miała ciężki charakter. Ze wszystkim była na „nie”. Niby zawsze uśmiechnięta, grzeczna, ale przy bliższym poznaniu była ciężka w kontakcie. Młodzi chcieli wybudować się na tyłach jej domu. Nie pozwoliła – mówi.
Katryniokowie powiedzieli „dość” trzy lata temu. Nie mogli dłużej wytrzymać trudnej sytuacji. Przeprowadzili się do Lubomi. Razem z córką kupili tam dom na kredyt, który nadal spłacają. - Tu jest spokojnie. Sąsiedzi są bardzo mili. Z córką mieszka się dobrze - mówi pani Alicja. Po wyprowadzce do Lubomi Alicja i Damian Katryniokowie właściwie urwali kontakt z matką pani Alicji. Praktycznie doszło do rozpadu więzi rodzinnych.
Wielopokoleniowy dom...
Jeszcze, kiedy Alicja i Damian Katryniokowie mieszkali w Gorzyczkach, ich najstarszy syn się ożenił i wraz z żoną zamieszkał w tym samym domu co rodzice i babcia. Dzielił mieszkanie na parterze ze swoją babcią. - Dochodziło jednak do spięć między moją matką a moją synową - twierdzi pani Alicja. Jak dodaje, w ich efekcie młodzi od babci się wynieśli.
Rok temu matka pani Alicji postanowiła jednak przepisać swój dom na najstarszego syna państwa Katrynioków i jego żonę. W księgach wieczystych nieruchomości, do których dotarli Katryniokowie, widnieje zapis o umowie dożywocia. Z tego wnioskują, że syn i jego żona powinni zapewnić babci opiekę. - Syn mieszka z żoną w Uchylsku, nie wprowadzili się do przepisanego domu. Mama mieszkała tam sama - zaznacza pani Alicja.
24 lutego tego roku matka pani Alicji miała wylew. Pogotowie zabrało ją do wodzisławskiego szpitala. - Odwiedziłem wtedy teściową w szpitalu. Byłem u niej z córką. Poszedłem do ordynatorki popytać, co jest potrzebne. Syn stwierdził, że jego żona wszystkim się zajmie - mówi pan Damian.
Po hospitalizacji w Wodzisławiu starsza kobieta została przeniesiona do ośrodka rehabilitacyjnego na Wilchwach. Ostatecznie - jak się okazało - kobieta trafiła do Domu Pomocy Społecznej w Gorzycach. - Nic o tym nie wiedzieliśmy - mówią Katryniokowie.
Dowiedzieli się z pisma
13 lipca tego roku Katryniokowie otrzymali z Ośrodka Pomocy Społecznej w Gorzycach zawiadomienie o wszczęciu postępowania administracyjnego. Dopiero wtedy dowiedzieli się, że matka pani Alicji przebywa w Domu Pomocy Społecznej w Gorzycach. Postępowanie administracyjne dotyczyło „ustalenia odpłatności za pobyt” matki w DPS-ie. Katryniokowie postanowili wyjaśnić sprawę. Chcieli dowiedzieć się, kto w ogóle zadecydował, że starsza pani znalazła się w DPS-ie. - Powiedzieli nam, że nie udzielą informacji, bo nie jesteśmy upoważnieni, a jest klauzula poufności. Nic nie możemy wiedzieć, mamy tylko płacić - kręcą z niedowierzaniem głową małżonkowie. OPS w Gorzycach uważa, że jest inaczej. - To oni tak twierdzą. Być może to, co im oferujemy, jeśli chodzi o dostęp do dokumentów, to dla nich za mało. Przypomnę, że byli stroną postępowania. Dlatego mieli możliwość odwołania się od decyzji, zostali o tym pouczeni - mówi Janina Dąbrowa, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Gorzycach. Wyjaśnia, że umieszczenie w DPS-ie jest traktowane jako przyznanie świadczenia. - A świadczenie przyznaje się na wniosek strony - wyjaśnia Dąbrowa. W tym przypadku na wniosek matki Alicji Katryniok.
Odwołanie
– To był cios! OPS zdecydował, że mamy płacić co miesiąc 225,41 zł za pobyt matki. Byliśmy wstrząśnięci - mówią małżonkowie. - Mojej żony nikt nawet nie zapytał, czy chce wziąć matkę do domu - dodaje pan Damian.
OPS w Gorzycach w swojej decyzji napisał, że 23 marca tego roku zwrócił się do OPS-u w Lubomi, by pracownicy tamtejszego ośrodka przeprowadzili wywiad środowiskowy dotyczący rodziny Katrynioków pod kątem dobrowolnej alimentacji. OPS dodaje, że Katryniokowie nie zgodzili się na przeprowadzenie wywiadu alimentacyjnego.
Katryniokowie odwołali się od decyzji OPS w Gorzycach do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Katowicach. SKO postanowiło uchylić decyzję OPS-u i nakazało ponowne rozpatrzenie sprawy. - Zbieramy dokumentację, na jej podstawie wydamy decyzję, w oparciu o ustawę o opiece społecznej. W ustawie jasno jest zaznaczone, kto jest wyznaczony do dokonywania odpłatności za pobyt w DPS. W pierwszej kolejności jest to osoba skierowana do pobytu, w drugiej kolejności małżonek, w trzeciej kolejności zstępni przed wstępnymi. My naprawdę działamy na podstawie ustawy, a nie na podstawie własnego widzimisię - podkreśla Janina Dąbrowa.
Trudne relacje rodzinne
Małżonkowie z Lubomi udali się również po poradę do prawnika. - Prawnik powiedział nam, że po pierwsze trzeba wyjaśnić, kto zdecydował, dlaczego teściowa jest w DPS-ie. Poprosiliśmy już OPS w Gorzycach o taką informację na piśmie. Po drugie prawnik przypomniał, że teściowa przepisała dom na naszego syna i że jest tak zwana umowa o dożywocie, więc to nasz syn powinien zapewnić babci opiekę, a nie my - mówi pan Damian. Katryniokowie uważają, że w tej sytuacji do syna i synowej należy opieka nad seniorką. – Synowa powiedziała, że oni nie mogą opiekować się babcią, bo oboje pracują. Dom chcieli, ale opiekować się nie mogą – nie kryją żalu Katryniokowie. Przyznają, że z synem, a zwłaszcza z synową łączą ich trudne relacje. – Mimo wszystko poręczyliśmy synowi kredyt na dom, przecież to nasze dziecko. Dzieciom się nie odmawia. Pomagaliśmy im nie raz, w przeprowadzce, w opiece nad wnukiem, w różnych pracach – mówią.
Jedno „ale”...
O wspomnianej przez Katrynioków umowie dożywocia mówi art. 908 § 1 kodeksu cywilnego. Zgodnie z nim „jeżeli w zamian za przeniesienie własności nieruchomości nabywca zobowiązał się zapewnić zbywcy dożywotnie utrzymanie (umowa o dożywocie), powinien on przyjąć zbywcę jako domownika, dostarczać mu wyżywienia, ubrania, mieszkania, światła i opału, zapewnić mu odpowiednią pomoc i pielęgnowanie w chorobie oraz sprawić mu własnym kosztem pogrzeb odpowiadający zwyczajom miejscowym”. Jednak zdaniem prawników umowa dożywocia nie zawsze oznacza konieczność zapewnienia opieki ze strony obdarowanego. - Zgodnie z art. 908 Kodeksu cywilnego treść umowy dożywocia może mieć różny zakres i nie zawsze polega na obowiązku zapewnienia pomocy i pielęgnowania w czasie choroby – zaznacza adwokat Patrycja Niepelt, z Kancelarii Prawa Rodzinnego w Wodzisławiu Śl. Jak dodaje, ustawodawca dał w tym zakresie dużą swobodę, posługując się zwrotem „w braku odmiennej umowy”. - Często spotykam się w praktyce zawodowej z sytuacją, w której osoba starsza przekazuje dom lub mieszkanie tylko za prawo dożywotniego zamieszkiwania na tej nieruchomości. W takich przypadkach nabywca nie ma innych obowiązków w stosunku do darczyńcy. Z czego wynika taki ograniczony zakres obowiązków, to trudno ocenić. Można się tylko domyślać, że z braku wiedzy prawniczej w tym zakresie – mówi Niepelt.
Katryniokowie wierzą, że cała sprawa zostanie dla nich pomyślnie zakończona. - Wyprowadziliśmy się od mamy, żeby mieć spokój. Mieliśmy dość krzywd i upokorzeń. Dom w Gorzyczkach został przepisany na syna. To on i jego żona powinni zapewnić babci opiekę. Zobowiązali się. Nie może być tak, że od nas się wymaga, a nie daje się nam żadnych praw - uważają Katryniokowie.
Mieli dość kłótni
Zupełnie inaczej sprawę przedstawia najstarszy syn Katrynioków oraz jego małżonka (imiona i nazwisko małżonków do wiadomości redakcji). Przyznają, że przez jakiś czas mieszkali w Gorzyczkach z rodzicami i babcią. Ale ze względu na to, że często byli świadkami nieprzyjemnych kłótni, podjęli decyzję o wyprowadzce. - Nie ukrywam, że było ciężko. Babcia nie raz zakręcała nam wodę, miała różne pretensje. No cóż. Nie było łatwo. Ale z drugiej strony rozumieliśmy, że jest starszą osobą. Najtrudniejsze były jednak kłótnie między babcią a teściami. Wyzywania, krzyki. Nie chcieliśmy, żeby nasze dzieci dorastały w takiej atmosferze. Dlatego wyprowadziliśmy się do mojej mamy i w międzyczasie zaczęliśmy budować swój dom - twierdzi synowa Katrynioków.
„Robiliśmy zakupy, sprzątaliśmy”
Syn Katrynioków i jego żona zapewniają, że kiedy wyprowadzili się z Gorzyczek, systematycznie odwiedzali babcię. - Była nawet sytuacja, że babcia trafiła do szpitala. Wtedy to my przy niej czuwaliśmy, mimo że teściowie jeszcze z nią mieszkali. Figurujemy nawet w dokumentach medycznych jako osoby do kontaktu. Można to sprawdzić - podkreśla synowa Katrynioków. Syn Katrynioków dodaje, że po wyprowadzce rodziców do Lubomi, praktycznie wraz ze swoją żoną przejęli opiekę nad babcią. Zapewnia, że wozili ją do lekarzy, robili zakupy, sprzątali, zabierali ją do siebie na wszystkie święta. - Przecież moi rodzice też mogli to robić, a nie robili - mówi gorzko syn Katrynioków.
Twierdzi, że zanim babcia miała wylew, proponował jej razem z żoną, by się do nich przeprowadziła. Ale nie chciała. - Babcia mieszkała sama, bo taka była jej wola. Proponowaliśmy, by przeprowadziła się do nas, ale odmówiła. Mówiła, że chce być u siebie, że jak czegoś potrzebuje, to przecież ma telefon i zadzwoni. Natomiast my zapewnialiśmy jej stałą opiekę – mówią zgodnie.
Gdy babcia podjęła decyzję, by przepisać na nich swój dom, początkowo reagowali sceptycznie. - Spodziewaliśmy się, że jeśli babcia przepisze na nas dom, to będzie kłótnia. Ale babcia stwierdziła, że skoro córka jej nie odwiedza, że nie opiekuje się nią, do lekarza nie zawiezie, to chce przepisać dom na nas - mówią małżonkowie.
Trudna decyzja
Synowa Katynioków mówi, że stan starszej kobiety tuż po wylewie był bardzo ciężki. - Poprosiłam męża, by zadzwonił do swojej matki i powiadomił ją o stanie babci. Bo nie wiadomo jak to się skończy. Z tego, co nam wiadomo, nie pojawiła się, był tylko mój teść – opowiada. - To był ostatni raz, kiedy rozmawiałem z mamą - dodaje jej mąż.
Po pobycie w szpitalu starsza pani została przeniesiona do ośrodka rehabilitacyjnego na Wilchwach. Jej wnuk z żoną uznali, że to będzie najkorzystniejsze rozwiązanie. - W tym samym czasie ja miałam operację. Nie mogliśmy zabrać babci do domu. Mój mąż jest kierowcą, jeździ za granicę i w tygodniu go nie ma. Poza tym lekarz powiedział, że babcia potrzebuje specjalistycznej opieki, 24-godzinnej. Pielęgniarka na kilka godzin to za mało. Zdecydowaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie pobyt babci w Domu Bez Barier Maja na Wilchwach - mówi synowa Katrynioków. Razem z mężem wyjaśnia, że koszty pobytu w tym ośrodku były pokrywane z emerytury babci oraz z ich środków. Jak mówią płacili 1,5 tys. zł co miesiąc. Do tego pampersy, lekarstwa inne potrzebne środki. Razem około 2 tys. zł. Taki wydatek stanowił dla małżeństwa duże obciążenie. Zwrócili się więc do Ośrodka Pomocy Społecznej w Gorzycach z pytaniem, czy mogą uzyskać w tej sytuacji pomoc. - Wtedy dowiedzieliśmy się, że możemy postarać się o miejsce w Domu Pomocy Społecznej i jednocześnie starać się o wsparcie. Rozważyliśmy to. Wiedzieliśmy, że sami nie jesteśmy w stanie zapewnić babci tak profesjonalnej opieki, obecności lekarza, pielęgniarek, a do tego rehabilitacji i terapii, jak w DPS-ie. Broń Boże nie chcieliśmy pozbyć się babci z domu. Naszym zdaniem to jest dla niej najlepsze wyjście. Wierzymy, że dzięki temu babcia zacznie odzyskiwać, chociaż częściowo sprawność - dodają małżonkowie.
Dobrowolnie płacą
Wnuk i jego żona zapewniają, że poczuwają się do opieki nad babcią. Twierdzą, że odkąd przebywa w DPS-ie, co miesiąc dobrowolnie wpłacają pewną kwotę na jej utrzymanie. Nie chcą zdradzić ile. Ponadto na opłatę za pobyt składa się emerytura babci (70% jej wysokości), pieniądze, które dopłaca opieka społeczna i pieniądze pobierane od Katrynioków.
Syn Katrynioków podkreśla, że to OPS zadecydował o tym, że jego rodzice mają płacić na rzecz babci. - Nie my decydowaliśmy o tym, że moi rodzice mają cokolwiek płacić - zaznacza. I dodaje: - W OPS-ie nie udzielono mam informacji, czy rodzice będą płacić alimenty. Chodzi o ochronę danych osobowych. Widocznie uznali, że tak powinno być. Takie mamy w Polsce prawo. Jedyne, co my zrobiliśmy, to poprosiliśmy opiekę społeczną o jakąkolwiek pomoc dla babci.
Mieszkający w Uchylsku małżonkowie zapewniają, że systematycznie zajmują się babcią. - Opiekujemy się babcią nie dlatego, że przepisała nam dom. Zanim przepisała nam dom, też się nią zajmowaliśmy. Dla nas to bez znaczenia. Przyznajemy, że babcia jest trudną osobą, ale to nie znaczy, że może zostać bez opieki - opowiadają. - Możemy udowodnić, że to my sprawujemy realną opiekę nad babcią, kto babci załatwiał wózek, cewniki, pampersy itp. zaraz po szpitalu. Kto przywozi soczki, owoce, jogurty, środki higieniczne, kto spędza z babcią czas. Nawet nie liczymy, jakie to są koszty i ile czasu poświęcamy - mówi syn Katrynioków. I dodaje: - Prawda jest taka, że gdyby moi rodzice, chociaż od czasu do czasu odwiedzili babcię i wzięli jej jakiś smakołyk czy owoc, to też razem z dojazdem mieliby koszty. O tym nie pomyślą. Im chodzi jedynie o dom i to jest powód całej awantury.
Pojednania nie będzie?
Damian Katryniok mówi, że niedawno odwiedził swoją teściową w DPS-ie. - Leży, rozumie, ale kiedy chce coś powiedzieć, to nie potrafi. Płakała, dotykała mnie, ale powiedzieć nic nie umiała - mówi mężczyzna.
Zarówno Katryniokowie z Lubomi, jak i ich syn z synową twierdzą, że nie ma możliwości pojednania. Jak mówią, „nie można się dogadać”.
Według dawnych sąsiadów Katrynioków obecnie dom na Raciborskiej jest przez kogoś wynajmowany. - Dom jest częściowo wynajmowany, pieniądze są przeznaczane na wydatki z nim związane - mówi syn Katrynioków. Magdalena Kulok współpraca Artur Marcisz