Spółdzielnia straciła 2,66 mln przez plajtę banku, a prokurator mówi o awanturach i problemach alkoholowych prezesa
RYDUŁTOWY Finansowy cios dla Spółdzielni Mieszkaniowej Orłowiec w Rydułtowach. Spółdzielnia straciła ok. 2,66 mln zł, bo ulokowała pieniądze w banku, który zbankrutował.
Sprawa budzi wiele kontrowersji. Jak ustaliśmy, spółdzielnia wystąpiła o wypłatę pieniędzy zgromadzonych na lokacie dopiero 18 grudnia 2015 roku, mimo że już kilka miesięcy wcześniej pojawiły ię niepokojące informacje dotyczące kondycji banku – od sierpnia 2015 roku bank znajdował się pod zarządem komisarycznym, a 23 listopada Komisja Nadzoru Finansowego złożyła wniosek o jego upadłość. Pojawia się więc pytanie, czy straty można było uniknąć?
Lokata na 12 miesięcy
Bank, który splajtował, to Spółdzielczy Bank Rzemiosła i Rolnictwa w Wołominie (SBRzR), znany też jako SK Bank. Spółdzielnia Mieszkaniowa Orłowiec wpłaciła tam ok. 3,09 mln zł. Było to 18 grudnia 2014 roku. Pieniądze miały formę lokaty terminowej, zawartej na 12 miesięcy (termin zakończenia lokaty przypadał więc na 18 grudnia 2015 r.)
Zabezpieczenie pożyczki
Lokata, o której mowa, stanowiła zabezpieczenie pożyczki zaciągniętej przez spółdzielnię w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach (WFOŚiGW). Była to pożyczka na termomodernizację 27 budynków mieszkalnych należących do SM Orłowiec. Bez takiego zabezpieczenia spółdzielnia nie otrzymałaby wsparcia z WFOŚiGW. Fundusz uzależnia bowiem udzielenie pożyczki od zdolności kredytowej wnioskodawcy (w tym wypadku spółdzielni) oraz od właściwego prawnego zabezpieczenia spłaty pożyczki.
Były komunikaty
W czasie, gdy pieniądze spółdzielni znajdowały się na lokacie, sytuacja banku w Wołominie załamała się. Już 11 sierpnia 2015 roku Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) podała komunikat o ustanowieniu w banku zarządu komisarycznego. 21 listopada 2015 roku KNF zawiesiła działalność banku oraz wystąpiła do sądu z wnioskiem o ogłoszenie jego upadłości. 30 grudnia 2015 roku sąd ogłosił upadłość SBRzR w Wołominie.
Wcześniej też był sygnały
Niepokojące sygnały dotyczące kondycji banku pojawiały się jednak jeszcze wcześniej. W sierpniu 2014 roku, a więc jeszcze zanim spółdzielnia założyła w banku lokatę, w KNF zapoczątkowane zostały działania zmierzające do przeprowadzenia kompleksowej inspekcji w SBRzR. Natomiast w listopadzie 2014 roku KNF wystąpiła o przekazywanie w rygorze codziennym (przez jakiś czas) informacji zawierającej dane na temat tzw. pozycji płynnościowej banku. Z kolei 29 grudnia 2014 r. stwierdzono, że ogólna sytuacja Spółdzielczego Banku Rzemiosła i Rolnictwa w Wołominie jest niekorzystna. Zauważono, że "występujące nieprawidłowości są istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa środków zgromadzonych na rachunkach bankowych, a sytuacja banku jest niekorzystna".
Dlaczego tak późno?
W obliczu tych informacji zastanawiający wydaje się więc fakt, że spółdzielnia dopiero 18 grudnia 2015 r. sporządziła pismo o wypłatę środków zgromadzonych na lokacie w banku (pismo to zostało nadane w Urzędzie Pocztowym w Rydułtowach 23 grudnia 2015 roku, natomiast odebrane przez bank 30 grudnia 2015 r.). W tym miejscu przypomnijmy, że już 21 listopada 2015 roku działalność banku została zawieszona!
W konsekwencji spółdzielnia straciła ok. 2,66 mln zł. Część pieniędzy udało się odzyskać. Z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego spółdzielnia otrzymała równowartość 100 tys. euro, czyli 423 950 zł.
Spółdzielnia liczy na odzyskanie wszystkich pieniędzy
Spółdzielnia utrzymuje, że nie można mówić o stracie 2,66 mln zł, bo ani żaden sąd, ani żadna inna instytucja tego nie potwierdziła. – Aktualnie toczy się postępowanie w Sądzie Rejonowym dla miasta stołecznego Warszawy w przedmiocie odzyskania środków od syndyka masy upadłości. Zgłoszenie wierzytelności w powyższej kwestii nastąpiło 2 marca 2016 roku – informuje SM Orłowiec.
Twierdzą, że działali niezwłocznie
Dlaczego spółdzielnia nie wypłaciła pieniędzy wcześniej, skoro już w sierpniu 2015 roku KNF informowała o zarządzie komisarycznym w banku? Spółdzielnia podkreśla, że działała niezwłocznie. – Niezwłocznie po ukazaniu się w sierpniu 2015 roku informacji o sytuacji w SBRzR w Wołominie, spółdzielnia zwróciła się do WFOŚiGW w Katowicach z prośbą o zwolnienie lokaty z zabezpieczenia pożyczki udzielonej przez WFOŚiGW, co w rezultacie podjętych działań (po założeniu nowych lokat na zabezpieczenie pożyczki) nastąpiło dwuetapowo: 24 listopada 2015 roku w stosunku do kwoty 2 mln zł oraz 27 stycznia 2016 roku w stosunku do pozostałej kwoty 1 090 200 zł. Przy czym podkreślić należy, że działalność banku była już wówczas zawieszona od 21 listopada 2015 roku, a zatem nie było fizycznej możliwości wcześniejszego wypłacenia środków z banku – wyjaśnia spółdzielnia Orłowiec.
SM: nie otrzymaliśmy zgody
Spółdzielnia zapewnia, że już 13 sierpnia 2016 roku kontaktowała się telefonicznie z WFOŚiGW w Katowicach z prośbą o wyrażenie zgody na przeniesienie lokaty do innego banku. – Na co nie otrzymaliśmy zgody. Najpierw musieliśmy założyć nową lokatę, na której ustanowiono zabezpieczenie do pożyczki, co z uwagi na konieczność zaoszczędzenia wymaganej kwoty zabezpieczenia w naszym przypadku odbyło się dwuetapowo:
29.09.2015 r. – lokata na 2 000 000,00 zł., cesja 13.10.2015 r., zwolnienie 24.11.2015 r., oraz 01.12.2015 r. – lokata na 1 090 200,00 zł., cesja 16.12.2015 r., zwolnienie 27.01.2016 r. Dopiero gdy nastąpiło zwolnienie zabezpieczenia, moglibyśmy wypłacić środki z lokaty, niestety wówczas było to już niemożliwe. Nadmieniamy, że wszelkie ustalenia w powyższej sprawie posiadają udokumentowanie w formie pisemnej do wglądu w siedzibie spółdzielni – odpowiada nam spółdzielnia.
Fundusz podjął rozmowy
Zupełnie inaczej sprawę przedstawia WFOŚiGW w Katowicach. – Spółdzielnia nie kierowała do Funduszu wniosku o zwolnienie lokaty założonej w SK Banku, stanowiącej zabezpieczenie wierzytelności Funduszu. W związku z zaistniałą sytuacją Fundusz, w trosce o należyte zabezpieczenie środków publicznych, podjął z klientem rozmowy i korespondencję na temat konieczności ustanowienia alternatywnego zabezpieczenia, w innym wybranym przez klienta banku, w wysokości odpowiadającej zablokowanej na rzecz Funduszu lokacie – podkreśla WFOŚiGW.
Fundusz dodaje, że to po stronie spółdzielni było złożenie wniosku o zmianę umowy. – Zgoda Funduszu na zwolnienie przyjętych zabezpieczeń spłaty pożyczki następuje każdorazowo po ustanowieniu przez klienta alternatywnych jego form – dowiadujemy się w WFOŚiGW.
Wybór banku to decyzja spółdzielni
Fundusz podkreśla też, że nie rekomenduje banków, w których zakładane są lokaty. – Fundusz nie ponosi odpowiedzialności za decyzje biznesowe pożyczkobiorców związane z pozyskaniem dofinansowania ze środków Funduszu oraz z ustanowieniem prawnych zabezpieczeń. Przedmiotem uzgodnień są jedynie forma oraz kwota zabezpieczenia – zaznacza WFOŚiGW
Dlaczego więc spółdzielnia zdecydowała się na lokatę w banku w Wołominie? – O wyborze banku zdecydowało najwyższe (4,1 proc.) oprocentowanie środków na lokacie w stosunku do ofert innych banków oraz dotychczasowa nienaganna współpraca z tym bankiem, który, co warto podkreślić, istniał od 1920 roku – tłumaczy spółdzielnia.
Co ciekawe, wcześniej spółdzielnia posiadała lokatę zabezpieczającą pożyczkę z WFOŚiGW, o której cały czas mowa, w ING Banku Śląskim. Początkowo oprocentowanie wynosiło tam 2,04 proc., a następnie już jedynie 1,74 proc. I doszło do zmiany banku.
Mieszkańcy obawiają się o przyszłość
O stracie spółdzielni w wysokości 2,66 mln zł poinformowali nas mieszkańcy Rydułtów, członkowie SM Orłowiec. To najpierw oni drążyli temat. Wystosowali wiele pism, zadawali mnóstwo pytań. – Przecież od końca 2014 r. bank był stale na celowniku KNF. Można było reagować. Dziwne jest, że rada nadzorcza spółdzielni nie wyciągnęła żadnych konsekwencji wobec pana prezesa. Tłumaczą, że chciał dobrze, no ale nie udało się. A przecież konsekwencje tego, co się stało, odczujemy my wszyscy. Chyba po raz pierwszy w historii spółdzielnia jest na minusie. Obawiamy się, że nie będzie pieniędzy na nowe inwestycje – mówi mieszkaniec Rydułtów, Zygmunt Murański.
Telefon od prokuratora, że pan prezes...
W trakcie rozmowy z mieszkańcami na temat sytuacji finansowej spółdzielni pojawił się jeszcze jeden wątek. Jest on bezpośrednio związany z osobą prezesa SM Orłowiec, Mariuszem Ganitą.
Otóż 17 listopada 2015 roku Zygmunt Murański, członek spółdzielni, odebrał zaskakujący telefon. – Anonimowy rozmówca powiedział, że chce przekazać mi informacje, które mogę wykorzystać. Usłyszałem od tej osoby, że prezes SM Orłowiec pije alkohol, że nie chodzi do pracy, a kiedy jest, to że zachowuje się wobec pracowników po chamsku – relacjonuje rozmowę Zygmunt Murański. Mieszkaniec Rydułtów nie ukrywa, że rozmowa zszokowała go. Ponieważ numer anonimowego rozmówcy wyświetlił się na komórce Zygmunta Murańskiego, postanowił tam oddzwonić. Ku jego jeszcze większemu zaskoczeniu odezwała się Prokuratura Rejonowa w Wodzisławiu Śl. – Poszedłem więc do operatora mojej sieci komórkowej. Operator potwierdził, że taka rozmowa miała miejsce. W związku z tym wysłałem zawiadomienie o całym zajściu do Prokuratury Rejonowej w Gliwicach, żeby zbadała sprawę – wyjaśnia nam Zygmunt Murański. Zachowanie mieszkańca Rydułtów miało sens – gdyby zaczął wykorzystywać to, co usłyszał od anonimowego rozmówcy, mógłby narazić się na konsekwencje. – Zastanawiałem się, czy to nie jest jakaś zasadzka. Wolałem, żeby sprawa została wyjaśniona – dodaje mieszkaniec Rydułtów.
Działał jako osoba prywatna
Sprawa została przekazana Prokuraturze Okręgowej w Częstochowie. Ta przeprowadziła postępowanie sprawdzające. Ustaliła, że faktycznie 17 listopada 2015 roku na telefon Zygmunta Murańskiego zadzwonił nieznany mu mężczyzna, który "nie przedstawiając się poinformował go, że prezes Spółdzielni Mieszkaniowej "Orłowiec" w Rydułtowach Mariusz Ganita ma problemy alkoholowe i z tego powodu nie pojawia się w pracy oraz urządza awantury w spółdzielni". Prokuratura w Częstochowie stwierdziła też, że połączenie zostało wykonane z numeru telefonu należącego do Prokuratury Rejonowej w Wodzisławiu Śl., a osobą, która dzwoniła, był... zatrudniony tam prokurator!
W toku postępowania prokurator ten przyznał, że informacje dotyczące prezesa "posiada od żony, która jest zatrudniona w Spółdzielni Mieszkaniowej Orłowiec w Rydułtowach, i jest przekonany, iż są one prawdziwe". – Jednocześnie wyjaśnił, że zatelefonował do Zygmunta Murańskiego, gdyż wiedział od żony, iż w spółdzielni obawiają się działań, podejmowanych przez Zygmunta Murańskiego – brzmi fragment pisma z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie. Uznano jednak, że prokurator dzwonił do mieszkańca jako osoba prywatna i nie działał w ramach uprawnień oraz obowiązków prokuratura. Zapadło postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa.
W świetle wszystkich opisanych w artykule wydarzeń grupa członków spółdzielni zastanawia się, czy miały one ze sobą związek. – Jeśli było tak, jak mówił pan prokurator, to mamy obawy, czy należycie zajmowano się naszymi pieniędzmi – zastanawia się Zygmunt Murański, któremu wtóruje grupa mieszkańców.
Prezes: to są pomówienia
Prezes SM Orłowiec jest zażenowany tym, co dzieje się wokół jego osoby. – Nie mam wpływu na to, co i kto opowiada na mój temat. Nie miałem problemu alkoholowego, nie urządzałem awantur. Są to pomówienia wyssane z palca. Nie wiem nawet jak się do tego odnieść, skoro to w żaden sposób się ze mną nie wiąże – podkreśla M. Ganita.
Prezes SM Orłowiec podkreśla też, że spółdzielni nie przepadła ani jedna złotówka z lokaty, więc nie można mówić o stracie. – Nie ma takiej decyzji ani wydanej przez sąd, ani przez syndyka masy upadłości, ani przez komisarza wyznaczonego przez sąd, ani przez prokuraturę, ani przez żaden inny organ – dodaje.
Sama inwestycja, jaką była termomodernizacja 27 budynków spółdzielni, została wykonana i rozliczona terminowo w ramach ustaleń z WFOŚiGW.
Magdalena Kulok, Adrian Czarnota