To dopiero początek. Zamachów będzie więcej
POŁOMIA Rodzina pochodzącej z Połomi Teresy Joly na stałe mieszka pod Paryżem, w Sevres. Choć z mężem Claude’m od kilku miesięcy przebywa w Polsce, to we Francji pozostał syn Aleksandre. Ten przyjechał do niej w niedzielę wieczorem. Z oddalonego zaledwie o 8 km od centrum Paryża domu wyjechał w czwartek wieczorem, a więc dzień przed zamachami. Rodzina doskonale zna miejsca, w których w piątek wieczorem zginęło 129 osób.
Zachowują spokój
Teresa z domu Zielińska wyjechała z Połomi w 1985 roku i na stałe osiadła we Francji, gdzie wkrótce poślubiła kierownika jednego z działów firmy Telekom – Claude’a Joly, którego korzenie sięgają Martyniki, karaibskiej wyspy, będącej zamorskim departamentem Francji. W 2000 roku małżeństwo rozpoczęło budowę domu w Polsce. Od tamtego czasu raz mieszkają w Sevres, raz w Połomi. We Francji urodził im się syn Alexandre (którego pani Teresa nazywa Olkiem). Chłopak dobrze mówi po Polsku, ma polską narzeczoną Kasię. Mąż Claude również radzi sobie z polszczyzną. Oczywiście dobrze znają francuskie realia. Nie mają wątpliwości, że piątkowy zamach był dopiero początkiem. Ale zachowują spokój.
Zamach spodziewany, jego rozmach nie
Alexandre o zamachu dowiedział się kiedy był w drodze do Polski. U wujka w Niemczech oglądał mecz towarzyski Francja-Niemcy. - Po meczu dotarło do mnie co tak naprawdę się wydarzyło – opowiada 28-letni syn Teresy Joly. Jak dodaje Francuzi przeczuwali, że w końcu staną się ofiarami terrorystów. - Od 2001 roku wiedzieliśmy, że jest zagrożenie. Można powiedzieć, że od tego czasu jesteśmy na wojnie. Nie spodziewaliśmy się jedynie tego, że terroryści będą tak dobrze zorganizowani. Ten zamach wyglądał jak świetnie przygotowana operacja wojskowa. I to jest na pewno zaskoczenie – mówi Alexandre Joly.
Teresa Joly uważa, że Francja zrobiła się śmietnikiem różnej maści fanatyków. - Dlatego będzie coraz gorzej – podkreśla. I tłumaczy dlaczego tak się dzieje. - Francja zawsze była otwarta. Ale nie było kłopotu dopóki ludzie przyjeżdżali tu pracować i akceptowali francuskie prawa i zwyczaje. Ale teraz coraz więcej ludzi nie przyjeżdża tu za pracą, a za socjalem, w dodatku nie chcą szanować prawa. Są rozczarowani, mają wiele pretensji – wyjaśnia.
Nie czują się Francuzami
Nieco inne zdanie ma jej syn, który widzi więcej przyczyn rodzącego się wśród młodych potomków muzułmańskich imigrantów ekstremizmu. - Oni nie odczuwają identyfikacji z Francją. Nie czują się Francuzami, ale też nie czują się Algierczykami czy Marokańczykami. Do tego dochodzi bezrobocie, próby narzucania przez francuski system wychowania wedle jednego wzoru. I też niestety francuski miękki rasizm – uważa młodszy Joly. Jak tłumaczy z tym rasizmem to nie jest tak, że ktoś kogoś od razu bije. - To wygląda tak, że stosuje się jakieś drobne uszczypliwości, co z kolei rodzi frustrację wśród muzułmanów, którzy są bardzo wyczuleni na punkcie honoru. Później trafiają do nich ekstremiści, którzy są taką zapalną iskrą. Niekoniecznie muszą przyjeżdżać z Bliskiego Wschodu. Często kontaktują się przez internet – wyjaśnia Alexandre.
Zamachy staną się częścią rzeczywistości
Jak będzie teraz wyglądać życie we Francji? Claude uważa, że zamach będzie skutkował dalszym ograniczaniem praw i swobód obywatelskich i większą kontrolą. - To nie będzie sprzyjać rozwojowi Francji. To nie jest dobre rozwiązanie. Musi być więcej prób zrozumienia między Francuzami i imigrantami. Oczywiście te osoby, które już poddały się radykalizmowi są stracone, z nimi nie da się porozumieć. Dlatego trzeba być gotowym na dalsze zamachy – mówi Claude. Jego syn podkreśla, że choć rzeczywiście trzeba liczyć się z tym, że to nie koniec zamachów to nie należy panikować. - Wydaje mi się, że większe jest prawdopodobieństwo tego, że ulegnę wypadkowi na drodze z Paryża do Sevres niż tego, że zostaną ofiarą zamachu. Paryż to ogromne miasto. Grunt to nie dać się zwariować. I starać się tłumaczyć młodym muzułmanom, że Państwo Islamskie, które tak ich kusi wcale takie dobre nie jest. Trzeba starać się docierać do nich z prawdą o tym tworze – kończy naszą rozmowę.
Artur Marcisz