Autoportret z matką
27-letnia Karolina Jonderko z Rydułtów założyła ubrania swojej zmarłej mamy. Zrobiła sobie w nich zdjęcia. Poczuła spokój i ciepło, które wymieszały się ze łzami.
RYDUŁTOWY Szok i niedowierzanie. Kilka dni przed 21. urodzinami Karoliny u jej mamy zdiagnozowano nowotwór kości. Od tamtej chwili minęło siedem lat. W tym dwa trudne lata choroby. Później okres żałoby. – Przez cały ten czas ludzie nie czuli się komfortowo w moim towarzystwie. Nie wiedzieli, jak się zachować. Nauczyłam się udawać, że wszystko jest dobrze – mówi dzisiaj
Karolina. Ale zdaje sobie sprawę, że nie było dobrze. Jej świat nagle zawalił się. Rzeczywistość dookoła nie krzyczała, ale ona sama spalała się od środka. Wreszcie znalazła sposób na pogodzenie się ze stratą.
Ubrania z RFN
W czwartą rocznicę śmierci mamy pojechała do domu swojej babci, który stoi dziś pusty i zimny, a szkody górnicze powoli zmieniają go w ruinę. To w nim na piętrze znajduje się garderoba mamy Karoliny. – Mówią, że strój jest elementem kreującym tożsamość, a mama całe życie chodziła w ubraniach nie wybranych przez siebie – podkreśla. Wyjaśnia, że stroje pochodziły z paczek, które dostawali od krewnych z RFN (Republika Federalna Niemiec – tzw. zachodnie Niemcy przed połączeniem z Niemiecką Republiką Demokratyczną). – Pamiętam radość wywołaną odkryciem żelek Haribo, Nutelli czy margaryny między kolorowymi ubraniami w dużych piętnastokilowych kartonach. To było święto. Zawsze otwieraliśmy je całą rodziną. Te ubrania wystarczały mamie. Nigdy nie odczuwała potrzeby kupowania nowych. Wolała zaoszczędzić na ważniejsze wydatki. Zawsze wyglądała w nich ładnie, skromnie i schludnie. Nie lubiła koloru czarnego – wspomina. Kiedy Karolina wyciągnęła ubrania z szafy, nagle uświadomiła sobie, że nie pamięta, które mama lubiła najbardziej i przy jakich okazjach po nie sięgała. – Trauma związana z chorobą sprawiła, że umknął mi okres, gdy mama żyła pełnią życia – przyznaje rydułtowianka. Z pomocą przyszła jej siostra. Długie, wspólne rozmowy sprawiły, że obrazy tamtych chwil zaczęły powracać.
Blond włos na płaszczu
Karolina połączyła ubrania w kilka kompletów i zaczęła je przymierzać. Poczuła spokój i ciepło. – To dziwne, że po człowieku zostają tylko przedmioty. Ale mają one niesamowitą wartość – podkreśla. W każdym z kompletów Karolina zrobiła sobie zdjęcie. Do każdego powstał opis. Jeden z nich nawiązuje do granatowej sukienki w kwiaty. To tak zwane ubranie weekendowe. – Słoneczny dzień, całą rodziną siedzimy u babci w ogrodzie, kiełbaski na grillu, świergot ptaków, śmiech, rozmowa. W tej sukience mama była zawsze uśmiechnięta, zrelaksowana. Zakładała ją tylko w słoneczne, wolne od pracy dni – wynika z opisu. Zdjęcia wykonywała w lutym. Było przeraźliwie zimno. Ogrzewała pomieszczenie farelkami, ale i tak temperatura sięgała zaledwie 6 stopni C. Jej ciało stało się sine, co widać na fotografiach.
Szaleństwo po publikacji
Zdjęcia złożyły się na cykl „Autoportret z matką”. Stanowią próbę podsumowania trudnego dla Karoliny okresu, ostatecznego pogodzenia się z rzeczywistością i wyjścia poza to, co „było”. – Zrobiłam to dla siebie. Strasznie mi mamy brakowało... – przyznaje. Wcześniej, przeglądając album rodzinny, doszukała się zaledwie dwudziestu trzech zdjęć z mamą. – Z czego większość jest z okresu mojego dzieciństwa. W czasie choroby zrobiłam jej jedno, jak trzyma w dłoni Maryjkę – dodaje. Cykl stał się częścią wystawy w krakowskim Bunkrze Sztuki. Karolina nie planowała tego. Przypisywała zdjęciom funkcję terapeutyczną, a poza tym miały zapełnić luki w rodzinnym albumie. Wszystko zmieniło się, gdy pokazała je Dominikowi, swojemu koledze z łódzkiej filmówki, gdzie studiuje. – Powiedział, że powinnam zrobić na ich podstawie licencjat, bo są szczere i prawdziwe. Zdziwiona stwiedziłam, że spróbuję, ale musiałam dopisać do nich teorię, a więc uzewnętrznić się, z czym było już trudniej. Później pojawiła się propozycja wystawy. Zobaczyła ją Paulina Reiter z „Wysokich obcasów”. Tydzień później była u mnie dziennikarka z ich redakcji, która opisała moją historię. Trafiłam na okładkę pisma – opowiada Karolina. To, co działo się później, określa mianem „totalnego zaskoczenia”. – Odbiór był bardzo pozytywny. Napisało do mnie mnóstwo ludzi, którzy znali moją mamę. Dziękowali mi, dzielili się ze mną wspomnieniami na jej temat. Przyjaciółka mamy, która chodziła z mamą do liceum i na studia muzyczne, przysłała mi nawet jej zdjęcie. Ma na nim 16 lat – cieszy się Karolina i wyciąga z portfela czarno-białą, niewielką fotografię pogodnej blondynki.
Futrzasta miłość życia
Swoją przygodę z fotografią Karolina rozpoczęła w wieku 16 lat. Dostała psa rasy husky. Nazwała go Tsunami. Chodziła z nim na długie spacery. Zaczynała za Biedronką przy Raciborskiej, docierała do lasu w Czernicy. Husky to była futrzasta miłość jej życia. Z uczuciem wiązała się ogromna potrzeba fotografowania pupila. – Więc tata dał mi swojego zenita. Robiłam bardzo dużo zdjęć. Wywoływanie sporo kosztowało. Dlatego na 18. urodziny dostałam cyfrówkę. Mogłam pstrykać do woli – wspomina Karolina. Mając 20 lat stwierdziła, że chciałaby dowiedzieć się o fotografii czegoś więcej. Zdecydowała się na roczny kurs w Katowicach. Wtedy też wygrała lokalny konkurs fotograficzny i ojciec sprawił jej lepszy sprzęt z wymienną optyką. – No i zamarzyły mi się studia w Łodzi, ale uważałam, że są poza moim zasięgiem. Zdałam do Warszawskiej Szkoły Filmowej. Kiedy mama zachorowała, to właśnie Warszawa była odskocznią od tego, co działo się w domu. Wraz z nastrojem zaczęły się zmieniać moje fotografie – tłumaczy.
Muskularny, a jednak mały
Po śmierci mamy Karolina stworzyła cykl fotografii „Nostalgia”. Zdjęcia można oglądać w Rydułtowskim Centrum Kultury. Przedstawiają umięśnionego mężczyznę na basenie. Niby jest potężny i muskularny, ale ginie w dużej przestrzeni. – To moja osobista interpretacja tego, co działo się we mnie. Nieważne jak byłam silna, to w obliczu tego, co mnie spotkało, stałam malutka i bezsilna – wyjaśnia.
Była tą niewidzialną
Drugi ważny dla niej projekt nosi nazwę „Zaginieni”. Przedstawia pokoje osób, które wyszły ze swoich domów i już do nich nie wróciły. – Jechałam pociągiem i czytałam książkę „Nostalgia anioła”. Narratorką opowieści jest zaginiona dziewczyna. Przynajmniej tak sądzili jej rodzice. W pewnym momencie do pokoju dziewczyny wpada jej brat i zaczyna skakać po łóżku. Ojciec krzyczy na niego, żeby niczego nie ruszał, bo ona może w każdej chwili wrócić. Wtedy dotarło do mnie, że i ja jeszcze przez długi czas po śmierci mamy nic nie ruszałam w jej pokoju. Dopiero siostra powiedziała mi, że dopóki czegoś nie zrobimy, dopóty się z tego nie otrząsnę. Pojechałyśmy do Ikei. Nastąpiło przemeblowanie. Ale tylko połowy pokoju. Druga część pozostała nietknięta. To mi pomogło – podkreśla Karolina. Wtedy zaświtało jej w głowie, że można sportretować zaginionych poprzez ich pokoje. Wyszła z pociągu na dworcu w Katowicach i rzuciły jej się w oczy plakaty z wizerunkami zaginionych. – Ludzie nie reagowali na nie. Kilka minut później na ławce koło mnie usiadła młoda dziewczyna. Rozpaczliwie płakała. Kupiłam w kiosku chusteczki i podałam jej. Była zaskoczona, że ktoś ją zauważył. Uświadomiłam sobie, że ja też byłam tą niewidzialną. Płakałam wszędzie. W autobusach, w pociągach, tylko nie w szkole i nie w domu. I też nikt do mnie nie podszedł, nie zapytał, czy wszystko w porządku – dodaje.
Czują się napiętnowani
Wszystkie te przemyślenia sprawiły, że Karolina poprzez Fundację Itaka dotarła do rodzin zaginionych – do jednej z każdego województwa. Najważniejszym elementem projektu były rozmowy, nie zdjęcia. – Niesamowicie trudne rozmowy i niewyobrażalny ból rodzin. Zaginięcie jest gorsze niż śmierć, bo wierzy się i czeka. Pokoje zaginionych to cierpienie samo w sobie. Nienaruszone przez wiele lat. Rodziny boją się, co będzie, gdy ich zabraknie? Czy znajdą się osoby, które będą dociekać prawdy. Zawsze, jak wchodziłam do tych domów, na początku była niepewność z obu stron. Później uczucie ulgi. Dla mnie, bo nie byłam już bezsilna, a dla nich, bo mieli poczucie, że ktoś chce im pomóc. Niestety ci ludzie, szczególnie w małych miasteczkach, czują się napiętnowani. Pewna kobieta, której mąż zaginął, usłyszała, że pewnie uciekł do innej, bo jest taka i owaka. Inni mówili jej, że widzieli jego ciało – relacjonuje Karolina. Wystawa jej prac miała miejsce w galerii „Skwer” na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.
Fotografia w kontekście
Obecnie Karolina studiuje na łódzkiej filmówce i pracuje w zakładzie fotograficznym w Rybniku. Kiedy mówi o wszystkim, co ją spotkało, jest spokojna, na twarzy widać skupienie i ogromną siłę. Marzy jej się praca związana z fotografowaniem i podróżami po świecie. – Część ludzi uważa, że fotografia mówi sama za siebie, ale nie w przypadku moich dotychczasowych prac. U mnie to fotografia w kontekście ma ogromną siłę i wartość – podkreśla. A ubrań po mamie nigdy nie odda i nie wyrzuci.
Magdalena Sołtys