Maluchem z SWD na podbój Eurazji
Artur Grutz z Pszowa planuje wsiąść do zabytkowego małego fiata i wyruszyć w okresie wakacyjnym w podróż po krajach Europy i Azji
PSZÓW, WODZISŁAW Nazwa wyprawy brzmi dość tajemniczo, bo „E40 na 40–lecie PF126p, czyli starym fiatem po Eurazji”. Oznacza tyle, że jej celem będzie uczczenie czterdziestej rocznicy produkcji poczciwego małego fiata. Z kolei E40 to nazwa drogi międzynarodowej. – Podróż tą trasą symbolicznie nawiąże do urodzin malucha – mówi Artur Grutz, nauczyciel przedmiotów zawodowych w Zespole Szkół Technicznych w Wodzisławiu i miłośnik starej motoryzacji. Jego plan jest ambitny. Wraz z innym śmiałkiem zamierza łącznie pokonać popularnym niegdyś samochodem około 20 tys. km, czyli dojechać nim aż do granicy z Chinami. Na trasie przejazdu znajdą się takie miasta jak Lwów, Kijów, Wołgograd, Samarkanda, Taszkent, Ałma Ata czy Ridder (część trasy przebiega dawnym Jedwabnym Szlakiem). Droga powrotna będzie zmodyfikowana po to, by dotrzeć do Polaków w Kazachstanie i na Ukrainie. – Chcemy dostarczyć im materiały edukacyjne umożliwiające krzewienie kultury polskiej i polskiego języka – tłumaczy Grutz.
Asfalt – przerwa – asfalt
Chociaż E40 to najdłuższa droga Europy i Azji, łącząca wiele krajów, charakteryzuje ją zaskakujący fragment. – W pewnym momencie kończy się asfalt i zaczyna droga szutrowa. Tak jest na długości około 500 do 1000 km, wzdłuż linii kolejowej, a później wszystko wraca do normy. To newralgiczny punkt wyprawy, niebezpieczny dla zawieszenia. Nie będziemy mogli poruszać się szybciej, niż jakieś 20 km/h – mówi Artur Grutz. Niewielka prędkość oznacza większe spalanie benzyny, a ponieważ teren jest pustynny, trzeba zabrać zapas paliwa i wody.
Nie jest Cejrowskim
Sam pomysł niezwykłej wyprawy na Wschód zrodził się w głowie Artura Grutza już kilka lat temu. – Zawsze podobały mi się filmy drogi. Kocham otwarte przestrzenie, odwiedzanie różnych miejsc i poznawanie nowych ludzi. W zeszłym roku objechałem swoim maluchem z przyczepą namiotową Polskę dookoła – podkreśla. Zainspirowały go również historie innych pasjonatów, na przykład załogi podróżującej po świecie fiatem cinquecento albo ekipy mającej na koncie wyprawę maluchami do Mongolii. – Postanowiłem zrobić wszystko, by mój „staruszek” poczuł na masce pył wschodnich dróg. Dla mnie będzie to na pewno przygoda życia, bo Cejrowskim nie jestem – uśmiecha się.
Magdalena Sołtys
Sponsorzy na wagę złota
Podróż na Wschód dla dwóch osób to wydatek prawie 20 tys. zł. – Najdroższa jest benzyna. Do tego wizy, ubezpieczenie i wreszcie wyżywienie. Kosztów noclegów nie wliczam, bo będą to noclegi pod namiotem, przy drodze i u spotkanych miejscowych ludzi – podkreśla Artur Grutz i dodaje, że szuka sponsorów, którzy pomogą mu zrealizować wyprawę. – Oferuję też możliwość wykupienia „biletu” pokrywającego koszty realizacji wyprawy dla osoby, która chciałaby przeżyć niezwykłą przygodę. Cena będzie zależeć od uzbieranych środków. Jeśli znajdą się zainteresowani, którzy chcą jechać swoim samochodem, również zapraszam. To naprawdę niepowtarzalne wydarzenie, które zapisze się na kartach polskiej motoryzacji – zapewnia Grutz.
Stary, ale jary
Mały fiat Artura Grutza to 37–letni zabytek, jeden z egzemplarzy pierwszej serii produkcyjnej. – Kupiłem go w 2005 roku. Był w stanie agonalnym. Podwozie praktycznie nie istniało. Sam zakładałem, że pojeżdżę nim kilkanaście miesięcy i oddam na złom – wspomina. Stało się inaczej, bo trudno rozstać się z samochodem, który jest niezawodny i który w dodatku darzy się ogromnym sentymentem. – Pod względem mechanicznym był i jest bez zarzutu. Wymagał jednak naprawy blacharsko–lakierniczej, co wiązało się z dużym nakładem finansowym – zaznacza i dodaje, że maluch osiąga gwarantowaną fabrycznie prędkość 105 km/h.