Leczyli Indian w Paragwaju
REGION – Trzech lekarzy, ksiądz i licealista, to grupa wolontariuszy, którzy przez pięć tygodni pomagali Indianom w Paragwaju. Poświęcili swój czas i pieniądze, by leczyć i uczyć tubylców. Nie poddawali się przeciwnościom. Nawet wtedy gdy zawodzili inni. Przez opieszałość firmy kurierskiej zostali bez leków.
Przygotowania do wyprawy trwały prawie pół roku. Jeszcze w Polsce grupa śmiałków poznawała m.in. zwyczaje panujące w Paragwaju, kulturę, a także potencjalne zagrożenia. Trwała także zbiórka lekarstw niezbędnych w leczeniu miejscowej ludności. Zebrano także fundusze bardzo potrzebne w pracy misjonarzy pracujących w Paragwaju. Lekarzy zaprosił do siebie jeden z nich – o. Grzegorz Adamczyk, franciszkanin z Guarambare. – Odwiedził mnie kiedyś i w luźnej koleżeńskiej rozmowie wspomniał bym przyjechał do niego z lekarzami. Nie krył, że ich pomoc byłaby dla wielu tubylców zbawienna – mówi ks. Wojciech Grzesiak, kapelan Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 2 w Jastrzębiu–Zdroju. Pomysłem wyjazdu zaraził znajomych lekarzy. Ci odpowiedzieli pozytywnie i lawina przygotowań ruszyła.
Oprócz księdza Wojciecha do Paragwaju, 20 lutego, wyleciała Iwona Ptasiński, pediatra z Wodzisławia i Grażyna Adamek, internista–kardiolog z Jastrzębia–Zdroju, Tomasz Pohaba, anestezjolog z Cieszyna i Bartek Fojcik, licealista z Knurowa, który paragwajskie dzieci uczył języka angielskiego i pełnił funkcję tłumacza.
Początki pełne niepokoju
Pierwsze dwa tygodnie lekarze mieszkali w klasztorze w Lomai, dzielnicy miasteczka Guarambare, położonego 80 km od stolicy Asunción. Pracują tutaj trzy elżbietanki z Polski. Jedna z nich jest pielęgniarką. Wolontariusze przebadali ok. tysiąc dzieci w miejscowej szkole. – Wykonywaliśmy głównie badania przesiewowe, sporządzaliśmy swoiste bilanse zdrowia dziecka. Wykryliśmy głównie szmery niewinne w sercu i wady postawy – opowiada Iwona Ptasiński. Przebadanych zostało wiele dorosłych i dzieci w miejscowych slumsach, w razie potrzeby włączono również konieczne leczenie. Początki były pełne niepokoju. Ciągle nie docierały leki wysłane z Polski tydzień przed odlotem całej piątki do Paragwaju. Dzięki sponsorom i innym ludziom dobrej woli udało się zgromadzić 470 kg medykamentów (63 pełne kartony). Niestety zadaniu nie sprostała firma kurierska UPS. Leki na miejsce dotarły… trzy dni przed końcem misji! – Ciągle słyszeliśmy, że będą. Oczekiwaliśmy na transport co poniedziałek, ponieważ tylko w tym dniu lądowały samoloty, z których korzystała wspomniana firma. Niestety lądowały bez naszych lekarstw. Mieliśmy przy sobie jedynie stetoskopy, aparat UKG i USG, kilka opakowań lekarstw z bagażu podręcznego i swoją wiedzę medyczną – mówi pani Iwona. W międzyczasie udało się kupić partię lekarstw w miejscowej hurtowni. Dzięki temu zamierzona podróż do indiańskiej wioski w Chaco (700 km od bazy w Guarambare) w trzecim tygodniu pobytu stała się możliwa.
Od wioski do wioski
Chaco to już nieco inna rzeczywistość. W niewielkiej, biednej wiosce istnieje przychodnia. Pracują tutaj dwie siostry zakonne. Ludzi leczy młoda paragwajska lekarka. Warunki nie pozwalają objąć opieką medyczną wszystkich. Brakuje nie tylko wykształconych ludzi do pomocy, ale także sprzętu i zaplecza. Pomoc naszych lekarzy była zbawienna. Przez tydzień pracowali głównie w terenie. Leczyli całe rodziny rozsiane w kilkudziesięciu maleńkich wioseczkach Chaco, w promieniu ok. 50 km od pueblo Pedro P.Pena. Dzięki sprawnym akumulatorom udało się uruchomić sprzęt. W Chaco prąd jest dostępny jedynie 3 godziny dziennie.
Potrafili dziękować
Po powrocie do Guarambare lekarze nie odpuszczali. Szczególnie intensywne były ostatnie trzy dni pobytu, kiedy dotarły leki zebrane w Polsce. Codziennie przychodzili ludzie. Mogli liczyć nie tylko na opiekę medyczną, ale także na wsparcie duchowe. Dbał o to ks. Wojciech Grzesiak wspólnie z miejscowymi kapłanami i siostrami zakonnymi. Ludzie potrafili wyrazić wdzięczność. – Zapraszali nas na wszelkie uroczystości. Dzieci rysowały plakaty i laurki na naszą cześć, a nieco starsi serdecznie nas ściskali, szczerze, naturalnie, z sympatią. Wystarczyło dobre słowo, uśmiech, a nierzadko tabletka paracetamolu. To były naprawdę piękne i niesamowite chwile – opowiada Iwona Ptasiński.
To nie koniec
Po powrocie do Polski, 6 kwietnia z wolontariuszami spotkał się metropolita katowicki ks. abp Damian Zimoń. Pobłogosławił im na kolejną wyprawę. – Byłoby niedorzeczne, gdyby to był koniec – mówi Iwona Ptasiński. – Tam zostali ludzie, którzy potrzebują naszej pomocy. Jestem przekonana, że misja będzie kontynuowana, może pojadą inni lekarze, ale na pewno na tym nie poprzestaniemy – zapewnia wodzisławianka.
Rafał Jabłoński
---
Uczestnicy wyprawy prowadzili na bieżąco dziennik internetowy dostępny na stronie: www.to-misja.pl.
Poniżej wybrane ich wypowiedzi.
Bartosz Fojcik (nazywany przez miejscowych Bartolomeo)
wpis z 5 kwietnia
Cała wyprawa zmieniła mnie i, w jakimś sensie, mój sposób patrzenia na świat. Myślę, że na lepsze. Jakiś taki kawałeczek mnie pozostał w Paragwaju i jestem w stu procentach przekonany, że już do mnie nie wróci sam. Jeśli chcę go odzyskać, to muszę sam po niego przyjechać, więc teraz mogę powiedzieć tylko jedno: do zobaczenia w przyszłości!
Ks. Wojciech Grzesiak (dla miejscowych Padre Adalberto)
wpis z 1 kwietnia
Zakochałem się…
A jakże… Kto powiedział, że Księdzu nie wolno się zakochać. Zakochałem się czyli pozostawiłem cząstkę swojego serca w naszej misji, w ludziach, którzy ją tworzyli w Polsce i na miejscu, w naszym Paragwaju, w naszych lekarstwach, w naszych zmaganiach, w naszych podróżach misyjnych, w biednych ale ufnych sercach naszych podopiecznych, pacjentów, w naszej nieraz bezradności, w naszym przeżywaniu czasu Mszy Świętej, w naszym byciu razem w Guarambare, Lomai i innych miejscach gdzie wyruszaliśmy – „wiem — to banał, lecz w banale nie banał się kryje” /ks. Twardowski/
Iwona Ptasiński (Doktora Isia)
wpis z 31 marca
5 tygodni nauczyło mnie cierpliwości, stępiło chęć poganiania czasu, bo skoro wszystko co ma się wydarzyć i tak się wydarzy…. Pomogło zrozumieć dokładniej, że czasem pomoc niematerialna i zwykłe zainteresowanie może być ważniejsze niż rzeczowe darowizny. Utwierdziło mnie w przekonaniu, że „dobro jest, kiedy je czynisz”.
Grażyna Adamek (Doktora Ingrid)
wpis z 2 kwietnia
Kochani! Ciężko mi pisać …, ponieważ od powrotu do Polski myśli kotłują się w głowie. Czuję ogromną radość, szczęście, zadowolenie, w które wkrada się tęsknota. Powrót do pracy bezbolesny – 2 dyżury marcowe upłynęły jakoś po paragwajsku. Różnica czasowa 5 godzin ciągle mąci mój sen. Misja mnie jakoś odmieniła – sama to czuję, zauważyli to też moi koledzy i przyjaciele. Jako lekarka jestem spełniona.
Tomasz Pohaba (Tomaso)
wpis z 26 lutego
Obmyśleliśmy dalszą strategię w dotarciu do pacjentów. Plan jest ambitny. Z racji braku odpowiednika naszego pogotowia, przejęliśmy w miarę możliwości jego obowiązki, mamy za sobą pierwsze nocne wizyty. Przekonaliśmy się, jak wiele może zdziałać tutaj tabletka amoksycykliny, lecząca nawet wstrząs septyczny. Następnego dnia, podczas wizyty, pacjentka czuła się znacznie lepiej, to cieszy, gdyż przed naszą interwencją kolejne szpitale odmawiały przyjęcia a na prywatnego lekarza rodziny nie było stać. W dowód wdzięczności dostaliśmy pomarańcze, karambole i zapewnienie, że pierwszy wnuczek płci męskiej będzie nosił imię Tomaso.