List do redakcji
Piszę do państwa, ponieważ zaskoczyła mnie znieczulica wodzisławian. Pragnę podkreślić fakt, że zdarzenie miało miejsce 22 grudnia w Wodzisławiu i wielkimi krokami zbliżały się święta.
Około godz. 16.00 wracając do domu ul. 26 Marca i XXX–Lecia, nagle zauważyłam, że idący z naprzeciwka mężczyzna zaczyna się telepać. Byłam niedaleko od niego, jednak z każdym bliższym krokiem widziałam, iż człowiek ten zaczyna słabnąć, aż w końcu łapie się pobliskiej ławki. Podeszłam do niego bliżej, bo choć w pierwszym momencie zawahałam się, nie wyobrażam sobie nie udzielić mu pierwszej pomocy. Leżał już przy ławce (z której się osunął) i potocznym językiem mówiąc – trzepał się. Pomyślałam, że to atak padaczki lub alkoholowej „delirki”. Nie zastanawiając się zadzwoniłam pod alarmowy numer 112. Drgań nie tłumiłam, ponieważ uczono mnie, że nie wolno, a sam mężczyzna zdążył zaasekurować swoją głowę czapką.
Po krótkim sygnale odezwała się policja. Wyjaśniłam sprawę, a pan uprzejmie odrzekł, że połączy mnie z pogotowiem. Na moje nieszczęście nie odezwało się pogotowie, a straż pożarna, więc znów czekałam na kolejne połączenie. W międzyczasie atak padaczki powoli ustępował.
– Pogotowie ratunkowe, słucham.
– Dzień dobry, chciałam zgłosić atak padaczki na osiedlu XXX–Lecia – zaczęłam rozmowę z dyspozytorką wodzisławskiego pogotowia. Wytłumaczyłam, gdzie leży poszkodowany oraz zgłosiłam, że podejrzewam, że to padaczka. Uprzejma dyspozytorka najpierw starała się określić nasze dokładne położenie, choć wydawało mi się, że mówiłam dosyć klarownie o tym, że jestem już na XXX–leciu, koło podjazdu do sklepu Spar i koło boiska Szkoły Podstawowej nr 10. Niestety tylko mi się wydawało. Po tym musiałam się przedstawić i podać numer telefonu, który powtarzałam chyba 3 razy, ponieważ za każdym razem kobieta nie usłyszała jakieś cyfry (odnoszę wrażenie, że mój nr nie był tu najważniejszy). I nadeszła seria pytań: czy aby na pewno jest to padaczka, bo być może człowiek ten jest pijany i mimo moich zapewnień spotkałam się z niedowierzaniem z jej strony i pytaniami dotyczącymi np. Co mu jest prócz drgawek? W międzyczasie cały czas starałam się nawiązać rozmowę z nieznajomym. On sam zdążył już (z moją pomocą) podnieść się i usiąść na ławce. Gdy powiedziałam to dyspozytorce, zapytała, czy jest dalsza potrzeba wzywania tej karetki i czy mam pewność, że człowiek ten nie odejdzie, nim oni przyjadą (na moją prośbę o ponaglenie funkcjonariuszy). Powiedziałam, że nie wiem, bo nie biorę odpowiedzialności za czyny obcych ludzi, a sam chory powiedział, że żadnej karetki nie potrzebuje. Powtórzyłam to pani z pogotowia, dodając, że nie musi jej wysyłać, jednak, gdy człowiek ten przewróci się kawałek dalej, nie wiem czy ktoś udzieli mu pomocy i wezwie karetkę.
Pan poprosił jeszcze o chusteczkę (leciała mu krew znad brwi), podziękował i odszedł. Ja sama odeszłam, oglądając się jeszcze za tym panem, jednakże moje zdziwienie pomieszane ze złością nie minęło do teraz. Nie chodzi mi już nawet o nieprofesjonalną dyspozytornię, ale przede wszystkim o znieczulicę ludzi!
Jak powszechnie wiadomo, godz. 16.00 to godzina, o której wszyscy wracają z pracy (w każdym razie większość). Całą sytuację było widać z ulicy Radlińskiej, więc mijało nas wiele aut, a także ludzie wracający do domu czy idący z zakupów. Nikt się nie zatrzymał – najpierw, by udzielić mu pomocy, potem, by choć zapytać czy przydałaby mi się jakaś pomoc.
Wiem, możemy się bać, bo każdy z nas zdaje sobie sprawę, że za niepotrzebne wezwanie karetki grozi grzywna, ale czy warto ryzykować życie ludzkie, tylko dlatego, że boimy się podejść?
Nie wiem czy był to zwykły atak padaczki czy po prostu „delirka”, ale jedno jest pewne – każdego kto wtedy przechodził obok nas powinny zjeść wyrzuty sumienia.
Czytelniczka