Jak nie dać się zjeść kiczowi
Jak skutecznie zepsuć święta? Jest jeden prosty, powszechnie praktykowany sposób. Najlepiej zacząć je na miesiąc przed. Rzecz sprawdzona. Skutek – gwarantowany. O ile pierwszy charakterystyczny dźwięk dzwonków, symptomu nadchodzących świąt, nawet z połowy listopada – to nie uszczypliwość, a jedynie fakt zasłyszany – nikomu większej krzywdy nie zrobi, to już pseudokolędowe hity, zapodawane w liczbie większej niż przeciętny zjadacz pierników znieść może, powalają na kolana najbardziej odpornych. Potrafią smak świąt zepsuć, obrzydzić jeszcze przed podaniem. Pominę inwazję drabinkowych Mikołajów na co drugi dom. Nie wspomnę o porażających wielkością, jak i wykonaniem, betlejemskich gwiazdach – neonówkach, zwiastujących raczej narodziny kiczu, niż kogokolwiek, bądź czegokolwiek innego. Wiem – o gustach się nie dyskutuje. Nie dyskutuję zatem. Nieśmiało zauważam. Jeśli ktoś ubóstwia pławić się w świątecznym asortymencie – ma prawo. Oj ma! Okazji nie brakuje. Nawet z pozoru niewinna wizyta w trzeciorzędnym supermarkecie zwykle kończy się wypełnionym po brzegi koszykiem, wypisaną na twarzy dziką euforią i głową pękającą od powtarzanego do znudzenia Last Christmas. Sporadycznie w rajdzie pomiędzy sklepowymi półkami, przez myśl przemknie krótka refleksja. Obietnica, że to po raz ostatni. Próba oszukania samego siebie w finale jednak spełza na niczym. Dla spokoju sumienia myśl ta znika równie szybko, jak się pojawia. Wszystko po to, by skutecznie unikając lustra, za rok zachować się dokładnie tak samo. Świąteczne błędne koło. Cykliczność w przyrodzie to podstawa. Powtarzalność w życiu to przekleństwo. Zapach cynamonu, migdałów, wanilii rozpływa się w świąteczno–konsumpcyjnym szaleństwie. Ginie. Z amoku budzimy się dopiero po świętach. Dziwna prawidłowość. Z uporem maniaka, rok w rok powtarza się identyczny schemat. Święta zaczynamy z niezrozumiałym wyprzedzeniem, a gdy nadejdzie właściwy czas – padamy zmęczeni, znużeni. Ładnych kilka lat temu, niejaki bluesman Riedel całkiem słusznie wyśpiewał, że w życiu piękne są tylko chwile. I niech sobie to brzmi banalnie! Kto powiedział, że banał nie może być prawdą? Nie wiem czy to nie przypadkiem w tych chwilach tkwi sedno świątecznego uroku. Sęk w tym, by w porę je dostrzec i uchwycić. I w skondensowanej formie pochłonąć. To porada czysto prozdrowotna. Pochłonąć, zamiast kolejnej porcji świątecznych smakołyków, co bokiem wychodzą po świętach. Czasem dosłownie.