Unijna biurokracja na bakier z rozsądkiem
Ta historia to woda na młyn dla wszystkich uważających, że unijna machina biurokratyczna za nic ma zdrowy rozsądek. Od pięciu lat Pszów buduje etapami kanalizację w ciągu ul. Pszowskiej. Jeszcze w 2004 roku władze miasta skompletowały dokumentację – projekt całej inwestycji i pozwolenie na budowę, po to, by stopniowo, w miarę możliwości, kanalizację realizować. Za 2,5 mln zł zbudowały już jeden odcinek.
Trafił na rezerwę
Dwa lata temu samorządowcy wystartowali w konkursie o pieniądze z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Śląskiego na dokończenie kanalizacji. Kasy jednak nie dostali. Nie dlatego, że wniosek był słaby. Był dobry, ale pula do podziału okazała się zamała. Projekt Pszowa trafił na listę rezerwową. Niedawno władze Pszowa dowiedziały się, że jednak mają szansę na pieniądze. Pojawiły się oszczędności przetargowe w RPO, które mogą być rozdzielone przez zarząd województwa na projekty pozytywnie ocenione, ale tkwiące na liście rezerwowej. Co z tego jednak, że pieniądze, w przypadku Pszowa to prawie 4 miliony zł, są niemal pewne, skoro miasto może mieć poważny problem z ich przyjęciem. Na przeszkodzie stanęły wymogi unijne.
Zmienione prawo
Pozwolenie na budowę pochodzi z 2004 roku, zatem zostało wydane przed wejściem Polski do Unii Europejskiej. Wówczas do wydania pozwolenia nie były wymagane ocena oddziaływania na środowisko, ani tak zwane pozwolenie środowiskowe. Te wymogi nie były również konieczne dwa lata temu, kiedy Pszów starał się o pieniądze na drugi etap budowy kanalizacji. Tylko, że w 2008 roku zmieniło się prawo o ochronie środowiska, które już dostosowało nasze przepisy do unijnych. Odtąd inwestycje, które miały być finansowane z pieniędzy unijnych, powinny spełniać wymogi środowiskowe.
– Nasze pozwolenie na budowę musi zostać uzupełnione o ocenę oddziaływania na środowisko i pozwolenie środowiskowe, jeśli chcemy skorzystać z unijnych pieniędzy. Cztery miliony to suma, o którą warto walczyć. Gdybyśmy chcieli budować za swoje, moglibyśmy dalej bazować na pozwoleniu z 2004 roku – mówi Marek Hawel, burmistrz Pszowa.
Druga zgoda na to samo
Tylko, że spełnienie wymogów środowiskowych nie jest bułką z masłem. Władze muszą dotrzeć do blisko setki właścicieli gruntów, przez których działki ma przechodzić kanalizacja, by dostać od nich drugą zgodę. Pięć lat temu właściciele już raz godzili się na wejście budowlańców na ich teren w przypadku, jeśli kiedyś miasto zdobędzie pieniądze i będzie budować kanalizację. Teraz władze będą ich prosiły drugi raz o zgodę w związku ze zmienionymi przepisami. Od tego tygodnia urzędnicy będą wysyłać stosowne pisma. Mają nadzieję, że właściciele gruntów ze zrozumieniem podejdą do tematu i drugi raz zgodzą się na to samo.
Jeśli powiedzą „nie”?
Burmistrz obawia się jednak problemów. – Pięć lat to długi okres. W tym czasie mógł ktoś zmienić pogląd na życie, mógł też zmienić się właściciel działki. A nie mamy za dużo czasu. Musimy się uporać z pozwoleniem na budowę do wiosny, prawdopodobnie do marca – mówi burmistrz. Jeśli któryś z posiadaczy gruntu jednak nie zgodzi się na kopanie w jego ziemi, to będzie klops. Nie można tak po prostu przeprojektować kanalizacji, bo jest ograniczona wybudowanym odcinkiem, a także kolektorem zbiorczym. – Trzeba byłoby burzyć gotową kanalizację – mówi burmistrz. Tego nikt sobie nie wyobraża. Dlatego brak zgody mieszkańców może zablokować unijną kasę.
(tora)