Uwaga... nadjeżdża Blondi
To najładniejszy pracownik firmy. Tak mówią o niej koledzy z transportu. Przyzwyczaili się, że w swoim gronie mają wodzisławiankę, która za kierownicą radzi sobie doskonale.
Uwielbia jeździć. Dwadzieścia lat temu usiadła za kółkiem i tak zostało do dziś. Wtedy to była prawdziwa sensacja. Na początku lat dziewięćdziesiątych kobiety nie parały się tym fachem zbyt często. Początkowo rozwoziła towar po sklepach starym żukiem z plandeką, potem przyszła pora na nową nyskę. – Prawo jazdy na kategorię C i C + E, czyli na pojazd przekraczający masę całkowitą 3,5 tony zdałam za pierwszym razem – mówi z uśmiechem Wioleta Tomala z wodzisławskiej Zawady.
Hiszpański bakcyl
Pierwsza samodzielna trasa to Hiszpania w 2006 roku. Przed zagranicznym debiutem na miejscu rozwoziła ładunki dla innych kierowców. Jeździła też jako drugi kierowca, w podwójnych obsadach. – Nie bałam się niczego, wręcz przeciwnie – pytałam dlaczego tak długo musiałam czekać – dopowiada mieszkanka Zawady. Wyjazd na Półwysep Iberyjski okazał się miłością od pierwszego wrażenia. Teraz jeździ po całej Europie. Mknie cysterną z chemikaliami. W domu bywa – co dwa, trzy tygodnie, na kilka dni. Mówią na nią Blondi. Tak się przyjęło. Taką też ma tabliczkę. Kiedy inni widzą kto wysiada z cysterny, są bardzo zaskoczeni. – Kiedy szok mija, czują dziwny obowiązek, by mi pomagać i wyręczać, choć tego nie oczekuję. Ciągle gdzieś w głowie pokutuje stereotyp, że baba za kółkiem to dramat – twierdzi pani Wioleta.
Życie w drodze
Córki przyzwyczaiły się już do nieobecności matki w domu. Zrozumiały, że taki ma zawód. Sześcioletnią Sabiną i czternastoletnią Emilią zajmują się dziadkowie bądź ciotka. – Starsza córka jeździ konno. Ma wiele sukcesów na koncie, medale mistrzostw Polski południowej. To drogie hobby – opowiada Blondi. – Jeżdżę też dla dzieci, by miały wszystko i mogły się rozwijać. A po drugie – lubię prowadzić i czuć władzę. Jeśli ktoś jeździ zawodowo, to rozumie, o czym mówię. Trzeba mieć zamiłowanie do kierownicy – przekonuje.
Bezpieczeństwo tak, kultura niekoniecznie
Generalnie na trasie jest bezpiecznie. Zatrzymuje się tylko na dużych stacjach i sprawdzonych parkingach. To podstawa. Nieprzyjemne zdarzenia miały miejsce, były zaczepki i niemoralne propozycje. Interweniowała policja. Ale na szczęście zawsze obok są życzliwi ludzie i na ich pomoc można liczyć. Komicznych sytuacji też nie brakowało. – Jadąc tranzytem przez Węgry, na ogólnym kanale nagle słyszę rozmowę dwóch mężczyzn: Ty, zobacz jaka blondyna, w słonecznych okularach. Gdzie? – pada pytanie. W ciężarówce! – ktoś dopowiada. – Jak w ciężarówce, wyszyta na ręczniku? – dopytuje. – Za kierownicą, człowieku! – odpowiada zdecydowanie mężczyzna – kończy anegdotę Wioleta Tomala.
SMS... i w trasę
Pracuje na telefon. Wraca w piątek. W sobotę zazwyczaj otrzymuje wiadomość sms z namiarami, gdzie ma jechać, po jaki materiał i ile ton załadować. – Na rozładunku dostaję namiary na następny przejazd. I tak w kółko – opowiada. – Wbijam dane w nawigacji i jadę – mówi z pasją. Na miesiąc pokonuje średnio dwanaście tysięcy kilometrów.
– To sumienny pracownik, z którym nie mamy żadnych problemów. Na rozładunkach i załadunkach radzi sobie doskonale. Zresztą sprawdza się nie tylko jako pracownik, ale i jako koleżanka – mówi z przekonaniem Joanna Gola, z bierawskiego działu dyspozycji cystern firmy Rinnen, w której pracuje Wioleta Tomala.
Wodzisławiance często przed drogą łzy napływają do oczu. Ale i tak nad żalem górę bierze rozsądek. Pracować trzeba. Z każdym kolejnym kilometrem emocje opadają. Wraca koncentracja. – Z niecierpliwością czekam na moment, kiedy ponownie uściskam córki. Mimo rozstania, one wiedzą, że robię to dla nich – puentuje ze wzruszeniem.
(mag.)