Spełnił marzenie, myśli o Brazylii
Łukasz Salamon był wolontariuszem podczas mistrzostw Europy w lekkoatletyce w Barcelonie.
Właściwie jako pasjonat piłki nożnej zamierzał pracować w wolontariacie podczas mistrzostw Europy w Austrii i Szwajcarii w 2008 roku. Na rozgrywki najlepszych drużyn Starego Kontynentu jednak nie pojechał. Pasja pasją, ale kasa kasą. Wyprawa przerosłaby jego możliwości finansowe. W Barcelonie, choć trzy razy dalej, było taniej. Ale po kolei.
Ogłoszenie w internecie
Po rezygnacji z wyjazdu na czempionat piłkarski Łukasz Salamon, 23-letni radlinianin, student ostatniego roku ekonomii Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu i stypendysta Uniwersytetu w Wuppertalu w Niemczech, postanowił załapać się na mistrzostwa w lekkoatletyce. Dlaczego? Bo uwielbia sport, a zawsze marzył o przyjrzeniu się wielkiej imprezie od kuchni. Zawsze to nowe doświadczenie, perspektywa poznania ludzi, możliwość szlifowania języków. Wiedział, że w stolicy Katalonii będzie taniej, bo studiuje tam jego koleżanka. Dziewczyna miała mieszkanie, w którym radlinianin mógł spać. Znalazł ogłoszenie w internecie i jeszcze w grudniu zeszłego roku wysłał aplikację.
Barcelona czeka
W kwietniu dostał odpowiedź. Barcelona była nim zainteresowana. Zadzwonił przedstawiciel organizatora. Rozmawiali po angielsku. – Człowiek pytał, czy możemy rozmawiać po hiszpańsku. Co prawda uczę się tego języka, ale są to podstawy i nie dałbym rady porozumieć się – mówi Łukasz. Katalończyk wypytywał studenta, dlaczego chce być wolontariuszem, czy ma jakieś doświadczenia w tej materii, co chciałby robić. Łukasz odparł, że pracował już w wolontariacie, choć nie sportowym. Przyznał, że chciałby działać na stadionie lub przy akredytacjach ekip sportowych. Usłyszał, że na stadion raczej biorą nastolatków, bo tam i tak jest pełno dorosłej obsługi. Nastolatkowie wystarczają więc do prostych czynności. Studenci, jak Łukasz, przydają się do pracy poza stadionem, bo tam są potrzebni ludzie starsi, bardziej rozgarnięci i mający większą wiedzę. – Dostałem więc propozycję pracy jako asystenta przy akredytacjach – mówi Łukasz. Na tym rozmowa zakończyła się. Dopiero po pewnym czasie przyszły pocztą dokumenty. Do tego Katalończyk był w stałym kontakcie z wolontariuszem. Słał maile, dzwonił.
Na migi
Łukasz wyleciał do Katalonii 21 lipca. Następnego dnia szedł już na spotkanie organizacyjne w Barcelonie. I zaczął pracę na całego. Jego zmiana trwała codziennie od godz. 8.00 do 14.00. Potem miał czas dla siebie. Zajmował się akredytacjami dla sportowców, trenerów, terapeutów. Były to zawieszki z danymi osobowymi, umożliwiające uczestnikom mistrzostw poruszanie się po obiektach. Łukasz zbierał dane od członków ekip, wpisywał je do komputera, drukował, wręczał gotowe akredytacje. – Trzeba było jeszcze ludziom pokazać parę miejsc, wytłumaczyć kilka rzeczy – opowiada radlinianin.
Ze sportowcami z Holandii, Norwegii, Francji czy dowolnego kraju Unii Europejskiej nie było problemów z dogadaniem się. Gorzej było z reprezentantami krajów wschodu kontynentu, jak Azerbejdżan czy Gruzja. – Byli zagubieni. Nie znali języków. Trzeba było porozumiewać się na migi. Także bywało śmiesznie, ale dobrze się kończyło – wspomina Łukasz. Z polskimi sportowcami praktycznie nie miał kontaktu. Dotarli w niedzielę wieczorem, kiedy Łukasz miał wolne.
Nie poznał mistrza
Lekkoatletów niespecjalnie kojarzył. Nie rozpoznał pewnego Francuza, który przyszedł do niego po akredytację. Ucięli sobie sympatyczną pogawędkę. Potem jeszcze minęli się na korytarzu. Gdy trzeci raz zobaczył go na zapleczu, zauważył, że do sportowca biegną z piskiem dziewczyny. Prosiły o zdjęcia, autografy. – Zastanawiałem się, kto to może być. Wieczorem pojechałem na stadion. Był finał biegu na setkę. Patrzę – on. Wygrał – mówi radlinianin. Był to Christophe Lemaitre, najszybszy biały człowiek w historii. Na mistrzostwach w Barcelonie wygrał jeszcze na 200 metrów.
Wścibscy dziennikarze
Czas wolny wykorzystywał na zwiedzanie Barcelony, spotkania z ludźmi. W tygodniu zawodów chodził na stadion. Mając akredytację organizatora mógł być wszędzie. Obserwował. – Bardzo dużo ludzi i bardzo dużo biegania, kierowania sportowców w poszczególne miejsca – opowiada. Nie było ludzi od wszystkiego. Każdy, sam lub w niewielkiej grupie, odpowiedzialny był za niewielką rzecz. I nie powinien wtrącać się do czynności innych. Dużo ochrony kontrolującej, kto gdzie może wchodzić. – Dziennikarze chcieli wchodzić wszędzie, więc trzeba było ich czasem opamiętać – śmieje się Łukasz Salamon.
Kierunek Brazylia
Po ceremonii zamknięcia Łukasz, podobnie jak inni wolontariusze, wziął udział w zamkniętym bankiecie na plaży z udziałem sportowców i działaczy. Wszyscy poubierani w codzienne ciuchy razem się bawili. Złoci medaliści z przegranymi, wolontariusze z przedstawicielami komitetu organizacyjnego. – Żadnego gwiazdorzenia – podkreśla Łukasz.
Wracał pociągami. Podróż zajęła mu 10 dni. Chciał zobaczyć trochę Europy. Wrócił z bagażem wrażeń i doświadczeń zadowolony, że osiągnął to, co chciał. Wie doskonale, że udział w jednej imprezie wielkiego formatu otwiera drzwi do następnych. Za dwa lata igrzyska w Londynie. Za cztery – mistrzostwa świata w piłce nożnej w Brazylii.
Tomasz Raudner