Lekarze potraktowali mojego syna jak śmiecia
Chłopiec wył z bólu, a lekarze wypisali go do domu.
Do szpitala trafił Michał Belkius z Łazisk (gmina Godów). Chłopak jest upośledzony umysłowo, cierpi na niewydolność nerek i jest dializowany. – Syn przegrzał się, kiedy wracaliśmy autem z badań. Dostał napadu padaczki, wtedy złamał szyjkę kości udowej – tłumaczy Antoni Belkius, ojciec chłopca, który trafił do szpitala w Rybniku. Szybko musiał go jednak opuścić. Mimo protestów ojca, lekarze chorego wypisali. – Pacjent został ustabilizowany i bardziej po prostu nie mogliśmy mu już pomóc – tłumaczy Tomasz Zejer, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku.
Przed dwoma tygodniami do szpitala w Rybniku – Orzepowicach trafił 23–letni Michał Belkius. Chłopak jest lekko upośledzony umysłowo, cierpi ponadto na niewydolność nerek, trzy razy w tygodniu jest poddawany dializie. Do szpitala trafił w związku ze złamaną nogą. – Syn przegrzał się, kiedy wracaliśmy autem z badań w Tychach. Dostał napadu padaczki, wtedy złamał szyjkę kości udowej – tłumaczy Antoni Belkius, ojciec chłopca.
Wypisali bez wyjaśnienia
Michał został przyjęty na oddział ortopedyczny, po czym od razu przeniesiono go na oddział wewnętrzny. Jego stan był bardzo ciężki, ale na internie poprawił się na tyle, że po 4 dniach przeniesiono go ponownie na oddział ortopedyczny. Na drugi dzień został wypisany. – Prosiłem, by go jeszcze zostawić w szpitalu, ale mimo że Michał wył z bólu, lekarz który zadecydował o wypisie był nieugięty. A przecież złamanie kości szyjki udowej to bardzo poważny uraz. Chodziło mi tylko o to, by syna bardziej ustabilizować pod kątem bólu – skarży się Antoni Belkius. Na nic zdały się prośby i protesty mężczyzny. Michał dostał wypis i ze złamaną nogą musiał pomaszerować do domu. Zdaniem jego ojca lekarz miał zadecydować o wypisie chłopaka ze względu na to, że choruje on na żółtaczkę. – Usłyszałem, że szpital nie może dopuścić do zarażenia innych pacjentów. Ale to zupełna bzdura. Syn żółtaczkę ma przeleczoną farmakologicznie. Przeszedł całą kurację – podkreśla pan Antoni.
Nic więcej zrobić nie mogli
W szpitalu sprawę widzą inaczej. – Tak się składa, że akurat przyjmowałem Michała na oddział. Jego złamanie kwalifikowało się do leczenia operacyjnego. Niestety w jego stanie operacja była wykluczona ze względu na patologiczne odwapnienia kości. Pacjent został ustabilizowany i bardziej po prostu nie mogliśmy mu już pomóc. Tym bardziej, że pacjentowi nie można było ze względu na hemodializy podawać wszystkich leków przeciwbólowych – wyjaśnia Tomasz Zejer, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku.
Szpital bez bólu?
Antoniego Belkiusa te tłumaczenia nie przekonują. Jego zdaniem lekarze nie wzięli pod uwagę stanu ogólnego jego syna, związanego z koniecznością przeprowadzania dializ. W rybnickim szpitalu stacja dializ znajduje się na miejscu. Dializowanie tam byłoby o wiele prostszym, a przede wszystkim sprawiającym chłopcu mniej cierpienia rozwiązaniem, niż dowożenie Michała na dializy z domu. – Co prawda po Michała przyjeżdża transport, ale nawet jazda w specjalnym aucie człowiekowi z takim niezaleczonym złamaniem przynosi wiele bólu – podkreśla ojciec Michała. Ironią losu pozostaje fakt, że rybnicki szpital posiada certyfikat „Szpital bez bólu. – Bez bólu, bo cierpiących pacjentów odsyła się tu do domu – ironizuje ojciec Michała.
Zabrakło miejsca w Rybniku, przyjęli w Wodzisławiu
Dyrektor placówki powtarza, że nie zawinił. Przypomina, że oddział urazowo–ortopedyczny nie jest oddziałem, na którym przetrzymuje się osoby przewlekle chore, tylko takim gdzie potrzebne jest miejsce dla pacjentów, których życie często jest zagrożone. – Michał nadaje się do przyjęcia do zakładu leczniczo–opiekuńczego, gdzie zapewniono by mu opiekę paliatywną. W naszym szpitalu działa taki zakład, ale tam go umieścić nie mogliśmy, bo mamy już dwóch pacjentów ponad stan – podkreśla dyrektor szpitala.
Michał obył się bez pobytu w zakładzie opiekuńczo–leczniczym. Tuż po wypisaniu z rybnickiego szpitala został bowiem przyjęty na oddział wewnętrzny szpitala w Wodzisławiu. – Całe szczęście, że syna przyjęto tutaj i stąd dowożono na dializy. Inaczej chyba byśmy sobie nie dali rady – mówi ojciec chorego chłopaka.
Artur Marcisz