Blanik chce szukać następcy
Rozmowa z Leszkiem Blanikiem, złotym medalistą olimpijskim w Pekinie, najbardziej utytułowanym zawodnikiem wywodzącym się z Klubu Gimnastycznego Radlin.
Tomasz Raudner: Na spotkaniu jubileuszowym burmistrz wspominała, że zmienia pan branżę. Co miała na myśli?
Leszek Blanik: Miała na myśli to, że 29 maja w Gdańsku odbędzie się moje pożegnanie, gala gimnastyczna, na którą zjadą się moi przyjaciele. Wśród nich mój odwieczny rywal Marian Dragulescu. Zawody będą transmitowane przez TVP Sport i myślę, że będzie to pożegnanie na dobre ze sportem i będę szedł w innym kierunku.
– Jakie ma pan plany?
– Planów jest kilka. Powstawały od pół roku, kiedy ogłosiłem, że będę kończył. Są propozycje bardziej i mniej komercyjne. Mnie interesują te mniej komercyjne, gdzie będę mógł się realizować na niwie sportowej. Są propozycje od prowadzenia wykładów dla firm po prowadzenie kadry narodowej gimnastycznej. To będę rozważał, natomiast na pewno ruszy, być może jeszcze w tym roku, mój indywidualny projekt dla kadry juniorów młodszych z całej Polski. Ma poparcie ministerstwa sportu. Będzie polegał na sześciu obozach – zgrupowaniach i mam nadzieję, pozwoli w roku 2016, a najpóźniej 2020 zdobyć medal olimpijski.
– Czyli będziemy mieć godnego następcę Leszka Blanika.
– Musimy mieć. Widzę grono kilkunastu chłopaczków, których dobrze byłoby przytrzymać przy tej dyscyplinie, którzy mają szansę zdobywać medale na arenie międzynarodowej. Gdybym nie widział takiej perspektywy, w ogóle bym się za to nie brał.
– Kiedy trenował pan ostatni raz wyczynowo?
– Półtora roku temu, przed igrzyskami. Natomiast od pół roku jestem w tygodniu dwa, trzy razy na sali, przygotowując się do gali. Mam też dużo biegania, załatwiania pieniążków, sponsorów.
– Na spotkaniu byliśmy podjęci śląskim obiadem z roladą, kluskami polanymi gęstym sosem. W czasach zawodniczych mógł pan sobie pozwolić na takie jedzenie?
– Rzeczywiście w okresie startowym, BPS – bezpośrednim przygotowaniu startowym, czyli w okresie miesiąca, sześciu tygodniu przed startem najgorsze były weekendy. Obiad niedzielny czy ciasto – nie można było jeść. Ale w tygodniu też miałem reżim związany z dietą, także nie było za wesoło.
– Jest pan zagorzałym kibicem żużla. Będzie pan miał teraz więcej czasu na chodzenie na mecze?
– Tak, czasu jest więcej, choć ostatnio dużo pochłaniała mi organizacja gali. To jest naprawdę szaleństwo. Zderzyłem się z wieloma wyzwaniami, ale bardzo się cieszę, bo to są dla mnie doświadczenia. Natomiast na żużel jeżdżę bardzo często. W Rybniku niestety nie byłem w tym roku ani razu. Pierwszy mecz został przełożony z powodu warunków atmosferycznych. Teraz będę się starał jeździć, chociaż powiem szczerze – pierwsze kolejki nie napawają optymizmem.