Wyrwała się z piekła
Po nieudanej próbie znalezienia pomocy wraz z pracownikami wodzisławskiego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie zaplanowała ucieczkę z piekła. Przygotowywała się do tego przez kilka tygodni. Codziennie po trochu i niepostrzeżenie wynosiła z domu najpotrzebniejsze dokumenty, rzeczy – syna i swoje.
– Niepozorny. To słowo niemal samo ciśnie się na usta – mówi Aneta, wskazując palcem na kolejną rodzinną fotografię. Szczupły, średniego wzrostu, czule obejmujący swoją dziewczynę. Tak wygląda w kadrze. Na nie zdjęciach lekko się uśmiecha. Fotograf zadbał o to, by powstało niemal doskonałe zdjęcie. – Rzadko przeglądam fotografie. Jakoś wolę do nich nie wracać – tłumaczy, nerwowo przeszukując wypełnione nimi pudełko. Kolejno kładzie na stół pojedyncze, te ze ślubu, wspólnych wyjazdów i te późniejsze, na których siedzą obok teściowej. Wyglądają na zadowolonych, może nawet szczęśliwych. Z mężem poznali się dwa lata przed ślubem. Po miesiącu znajomości nieoczekiwanie wręczył jej pierścionek zaręczynowy. Były kwiaty, wspólne wyjścia, czułe słowa. I odrobina szaleństwa. Znajomość rozkręcała się niemalże z dnia na dzień. Nabierała wyrazistości. Gdy Aneta zaszła w ciążę zapadła decyzja o ślubie. Sielanka skończyła się równie szybko, jak się zaczęła, wraz z pierwszym sińcem na twarzy. Później był już tylko szok i przerażenie, które pojawiały się na przemian z niedowierzaniem i pytaniem: dlaczego?
Błędy młodości
Aneta uciekła z domu. Długo nie zastanawiała się nad podjęciem decyzji. Była młoda, niedoświadczona i zakochana. Przyszły mąż i teściowa właściwie przygarnęli ją do siebie po tym, jak matka wymeldowała ją z mieszkania, by móc wynająć je obcym ludziom. Na dobrą sprawę matki w domu wciąż nie było. Zresztą na ojca też nie mogła liczyć. Obojgu trudno było usiedzieć w domu przez dłuższy czas. Matka ostatecznie wylądowała w Danii. Swoimi dziećmi nie interesowała się szczególnie. Pewnie dlatego, że nie zwykła wylewać za kołnierz, nieraz traciła kontakt z rzeczywistością. Okazji do toastu też zazwyczaj nie brakowało. Zmuszona sytuacją nastoletnia córka musiała szybko dorosnąć. Na swoje barki wzięła obowiązki wychowywania młodszego brata. To był jeden z powodów, dla których przerwała edukację. Wówczas nie sądziła, że tą decyzją zamknie sobie drogę do tak potrzebnej jej po latach niezależności. Braki w wykształceniu nadrabiała zaradnością życiową. W domu nigdy się nie przelewało. Pracowała nieraz na kilka etatów, by mieć co włożyć do garnka. Nierzadko z chłopakiem, Darkiem, chodzili na nieczynną kopalnię po węgiel. On handlował czarnym łupem. Z procederu, owszem, można było się utrzymać, ale zagrożenie ze strony policji było spore. Musieli uważać. W końcu był to zarobek nielegalny. Kiedy matka postanowiła pojawić się w domu, Aneta nie mogła znaleźć sobie w nim miejsca. Matka stała się dla niej zupełnie obcą osobą. Żal, pretensje były zbyt silne. Skutecznie uniemożliwiły znalezienie jakiegokolwiek porozumienia. Nie było mowy o wybaczeniu. – Pewnego dnia wyszłam z domu i po prostu nigdy do niego nie wróciłam – opowiada dwudziestotrzyletnia kobieta.
Był w jej typie
Gdy trafiła do domu swojej teściowej, nadal była aktywna zawodowo, choć już w ciąży. W Darku zakochała się niemal od pierwszego wejrzenia. Był w jej typie. Nie przeszkadzało nawet to, że na skutek wypadku z dzieciństwa, nie widział na jedno oko. Dla niej był przystojny, męski i... nie pił. Łudziła się, że to właśnie z nim uda się zbudować rodzinę z prawdziwego zdarzenia. Opartą na miłości i szacunku, których dotychczas nie doświadczała zbyt często. Miała nadzieję, że teściowa zastąpi jej matkę. Wkrótce po porodzie czar prysł. Zamiast zrozumienia teściowa zaczęła mieć o wszystko pretensje. Zaczęły się wyzwiska, prześladowanie, przemoc, które z czasem przybierały na sile. Co gorsza, do znęcania dołączył się mąż. Kłótnie często dopełniały rękoczyny. W lipcu miała niegroźny wypadek. Zasłabła w czasie jazdy na skuterze i na dwa dni wylądowała w szpitalu. Kiedy wróciła do mieszkania, mąż już czekał. Po raz pierwszy pobił ją tak mocno, że nie obyło się bez interwencji policji. Założyli mu „niebieską kartę”.
Od l października 1998 roku w policji i pomocy społecznej działa procedura interwencji w sprawach przemocy domowej zwana „niebieską kartą”. Ułatwia ona rozpoznawanie przypadków przemocy w rodzinie oraz organizowanie pomocy w środowiskach lokalnych. Dokumentuje sytuację, pokazuje skutki i stanowi ważny dowód w sprawie karnej o znęcanie się. Sprawca przemocy musi zdawać sobie sprawę, że zastraszanie ofiary, zmuszanie jej do wycofania zeznań nie uchroni go przed odpowiedzialnością. Dlatego też nie ma możliwości wycofania ani zmiany informacji zawartych w karcie.
Upokorzenie
Interwencja nie wywarła na sprawcy szczególnego wrażenia. To Aneta musiała przepraszać, Bóg wie za co. Kajać i upokarzać się, nie tyle przed mężem i wtórującą mu matka, ale przede wszystkim przed samą sobą. W jednej chwili straciła coś bardzo cennego. Szacunek do własnej osoby. Każdy kolejny dzień wyglądał podobnie. Tak samo koszmarnie. Nie mogła mieć znajomych i z nikim się spotykać. Żyła w domowym więzieniu, wychodziła jedynie do pracy. Był czas kiedy zarabiała na dwóch etatach. W tygodniu jeździła do Gliwic na Balcarka. Tam, bez względu na pogodę, stała na stoisku z obuwiem. W weekendy dorabiała jako kelnerka. Każdy zarobiony grosz oddawała na ręce teściowej. Ona uzurpowała sobie prawo do gotówki. Anetę i Darka traktowała jak swoją własność. Okaleczyła ich oboje. – Przed wypłatą teściowa była niezwykle miła. Jak tylko oddałam pieniądze zaczynał się horror. Skończyło się na tym, że ubierałam się w sklepach z tanią odzieżą. Nosiłam ciuchy za złotówkę i nie miałam żadnych oszczędności dla siebie – mówi z rozgoryczeniem Aneta. Poza niewybrednymi inwektywami, które kierowała w stronę synowej, zaczęła rościć sobie prawo do czteroletniego wnuka. Kamil był już tak oswojony z wyzwiskami, że na dobranoc do własnej matki mówił: choć spać ty stara k.... Przywykł do złego traktowania matki i nie znał granicy pomiędzy normalną rozmową a jej obrażaniem.
Pięści już nie wystarczały
Małżonek – głowa rodziny, w tym czasie nie pracował. Dom, gotowanie i sprzątanie też należały do jej obowiązków. Każde polecenie, zachcianki wykonywała bez dyskusji, po to, by swoim zachowaniem nie prowokować. Nawet bieliznę po kąpieli podsuwała pod nos. A i tak pretekst do kolejnej gorzkiej scysji znajdywał się na zawołanie. Z tym, że pięści i wrzaski już nie wystarczały. Za którymś razem oprawca sięgnął po nóż. Po tym wydarzeniu kobieta zaczęła szukać pomocy. Poinformowała komisariat policji o stosowanej wobec niej przemocy. Pech chciał, że znajomości męża sięgały także służb mundurowych. Jak się łatwo domyślić, interwencji ze strony policji nie było. Zamiast tego słyszała, że musi wyjść na spacer i się uspokoić. Mówiono też, że każde młode małżeństwo potrzebuje czasu, żeby się dotrzeć. To i docierali się. Coraz mocniej. Po nieudanej próbie znalezienia pomocy wraz z pracownikami Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie zaplanowała ucieczkę z piekła. Przygotowywała się do tego przez kilka tygodni. Codziennie po trochu i niepostrzeżenie wynosiła z domu najpotrzebniejsze dokumenty, rzeczy – Kamila i swoje. W końcu wyrwała się z koszmaru. Zamieszkała w ośrodku.
Pomoc przyszła z zewnątrz
Wodzisławski Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie w Wodzisławiu działa od 2006 roku. Do głównych zadań palcówki należy udzielanie kompleksowej pomocy wszystkim członkom rodziny, zarówno doznającym przemocy, stosującym przemoc, jaki i do świadków takich zdarzeń w rodzinie. Dotychczas ośrodek objął opieką stacjonarną 173 osoby. Odbyły się spotkania z psychologiem, pedagogiem, pracownikiem socjalnym i pracownikiem pierwszego kontaktu. Spotkania ta miały na celu rozpoznanie sytuacji i opracowanie planu wsparcia. Z konsultacji psychologiczno–pedagogicznych skorzystało 961 osób, z prawnych 574. Osoby przyjęte do placówki mają zapewnione pomieszczenia do spania, pokój dzienny, miejsce zabaw dla dzieci i standardowo – kuchnię oraz łazienkę. Otrzymują także wyżywienie, odzież, środki czystości w zależności od potrzeb. Każda osoba przyjęta w trybie stacjonarnym przez trzy miesiące korzysta z bezpłatnego lokum i usług. Priorytetem jest obrona klienta. Czasami ofiary same się zgłaszają. Bywa i tak, że policja przywozi do ośrodka osoby, wobec których stosowana jest przemoc. Z roku na rok współpraca z sądem i prokuraturą rozwija się. Jednak i tak są problemy z postępowaniem administracyjno–prawnym. Są poślizgi w sprawach o alimenty, nawet do półtora roku. Optymistyczne jest to, że 25 procent osób korzystających z pomocy ośrodka usamodzielniło się. Dla niektórych wciąż to tylko jedna czwarta. Część wraca do domowego piekła.
Została bez środków do życia
Aneta założyła sprawę o znęcanie psychiczne i fizyczne. To bezdyskusyjny warunek, aby móc przebywać w ośrodku. Sprawa jest w toku. Przesłuchiwani są pierwsi świadkowie. – Teściowa zadbała o to, by mnie obciążyć winą za tę całą rozpaczliwą sytuację. Zanim sprawa trafiła na wokandę oboje z mężem prosili mnie żebym wróciła. Obiecali, że wszystko będzie dobrze. Kiedy powiedziałam stanowcze nie – zaczęli mi grozić. Wielokrotnie powtarzali, że zrobią wszystko, żeby mnie skompromitować – wyjaśnia. Została bez pracy, środków do życia i z długami. Gdy urządzała mieszkanie, brała rzeczy na kredyt, mając nadzieję, że razem z mężem wszystko spłacą. Sprawy potoczyły się innym torem. Ciężar życia mocno ją przygniótł. Czasami miała myśli samobójcze. Teraz, dzięki pomocy, powoli wychodzi na prostą. Czeka ją jeszcze sprawa rozwodowa i sprawa o ograniczenie praw rodzicielskich ojcu. Ten czasami odwiedza syna, zwykle w soboty. Może z nim przebywać godzinę. Zamiast alimentów przyniósł Kamilowi komórkę do zabawy i słodycze.
– Czeka nas bardzo trudny okres – dodaje rozemocjonowana matka. – Po wszystkim, jeśli starczy mi sił, chciałabym znaleźć pracę i stworzyć synkowi dom z prawdziwego zdarzenia. I spłacić długi.
Jest ciężko. Wspomnienia koszmaru wracają a nadchodzące rozprawy sądowe, zeznania świadków, obelgi jeszcze mocniej spotęgują ich siłę. Wydaję się, że najtrudniejszy krok ma już za sobą. A rany z czasem same się zabliźnią. – Muszę nauczyć się cierpliwości i przekonać siebie, że można żyć inaczej. Nie tracąc zaufania do innych ludzi.
Magdalena Szymańska
Imiona bohaterów zostały zmienione