To był wyjątkowy człowiek
Nikogo nie zbywał, był otwarty i zaprawiony w bojach z komunistyczną władzą. Przed śmiercią strasznie cierpiał, jednak nigdy nie narzekał. Wspominamy ks. kanonika Antoniego Stycha z Radlina II.
Równo traktował wszystkich, biedaka, biznesmena, chorego czy związkowca Solidarności, którą wspierał w najtrudniejszych czasach. Przez wielu uznany za duchownego ojca i przewodnika. Wszystkie trudne sprawy powierzał Bogu, także swoją chorobę i potworne cierpienia ostatnich dni. Z Bogiem rozmawiał bardzo chętnie. W końcu odszedł do niego na początku listopada. Ksiądz kanonik Antoni Stych został pochowany w Radlinie II, gdzie przez 24 lata był proboszczem.
Kim był ks. Antoni? To pytanie zadają sobie wierni w Wodzisławiu. Teraz brzmi wyjątkowo aktualnie. Teraz zadawane jest nad grobem duchownego, który dla wielu był przykładem życia blisko Boga.
– Poznałem księdza Antoniego gdy był jeszcze proboszczem w Radlinie II. Jako rekolekcjonista do Parafii pw. Marii Magdaleny przyjechałem głosić nauki – mówi ks. Leszek Czernecki, obecnie wikary we wspomnianej parafii. – Od razu widziałem w nim farorza pełną gębą w dobrym tego słowa znaczeniu. On nikogo nie pomijał, dla każdego znalazł czas. Porozmawiał, zapytał o męża, syna, ojca. Nikt nie był przez niego zbyty – dodaje ks. Leszek. Sylwetka ks. Antoniego kojarzy mu się również z potężnym głosem. – Kiedy spowiadałem w konfesjonale miałem problem, by dosłyszeć co mówi penitent . Oczywiście tylko wtedy gdy mszę przy ołtarzu odprawiał proboszcz. On jak coś mówił to był słyszany. Miał przebicie, dzięki temu łatwo mu było przekonywać ludzi do konkretnych działań. On był z wiernymi, a oni z nim – wspomina wikary.
Był dla mnie jak ojciec
Bardzo dobrze ks. Stycha znał Krystian Szczotok, prowadzący kronikę parafialną. Poznał duchownego podczas sierpniowych strajków na kopalniach w 1980 r. – Pracowałem na Boryni w Jastrzębiu i on tam przyjechał odprawić mszę. Był zawsze ze związkowcami i nie uginał się mimo represji. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za kilka miesięcy będzie proboszczem w mojej parafii – wspomina pan Krystian z Radlina II. Mówi także o wewnętrznej pustce jaką czuje po odejściu kapłana. – On był dla mnie jak ojciec. To był mój przewodnik duchowy, dzięki któremu zrozumiałem czym jest wyzwolenie człowiek, wolność i poczucie przywiązania do ojczyzny. Do dzisiaj pamiętam jego kazanie o powracaniu do korzeni – mówi Krystian Szczotok. Dodaje, że odwiedził księdza tydzień przed jego śmiercią. Na pamiątkę przyniósł mu fotografię z niedawnych uroczystości. Nie wszedł do środka i przekazał je gospodyni. Kolejnej wizyty już nie było. – Gdybym wiedział, to bym wszedł i się pożegnał – mówi ze łzami w oczach pan Krystian.
Pierwsza go przywitała, ostatnia pożegnała
Pisząc o osobach znających doskonale księdza Stycha nie można pominąć Otylii Gwoździk. Jako pierwsza przywitała go w przedsionku probostwa, gdy jako nowy proboszcz przyjechał tutaj 1 kwietnia 1981 r. To ona obserwowała jego potyczki ze służbami bezpieczeństwa, kilkakrotne przeszukania probostwa. Była także świadkiem pomocy udzielanej przez księdza Stycha związkowcom. Kilku ukrywał na probostwie. To ona także opiekowała się duchownym w jego chorobie. Cierpiał na cukrzycę, potem pojawiały się inne dolegliwości.
Stracił nogę
Trudne chwile ks. Stych przeżywał już dziesięć lat temu. Wylew przykuł go do łóżka na 44 dni. Zaraz potem na nodze pojawił się niewielki punkcik, następnie cieknąca rana. Trzeba było amputować palec, potem kolejne, aż w końcu, w maju 2008 r. nastąpiła amputacja nogi. – Długo wspólnie z lekarzami musieliśmy go do tego przekonywać. Zgodził się na amputację dopiero gdy obiecałam mu, że będę się nim opiekować 24 godziny na dobę – wspomina pani Otylia. Od tego czasu zamieszkała z księdzem w domu należącym do Parafii Marii Magdaleny przy ul. Kosynierów nieopodal kościoła. Ksiądz Antoni mieszkał tutaj od 2005 r., po przejściu na emeryturę.
Urodziny w domu
Kolejny krytyczny moment nastąpił 13 kwietnia tego roku, dzień przed 70–tymi urodzinami kapłana. Z bardzo wysoką gorączką trafił on do szpitala. Uroczystości, podczas których ks. Stych otrzymał tytuł kanonika, wisiały na włosku. On jednak nie rezygnował. Kazał przygotować przyjęcie nawet wtedy, gdy nie otrzyma przepustki ze szpitala. – Zróbcie to teraz, bo potem mogę już nie zdążyć – miał powiedzieć duchowny. Ostatecznie uroczystość odbyła się z jubilatem w roli głównej.
Przyszedł się pożegnać
Niestety ostatnia wizyta w szpitalu zakończyła się śmiercią. Ksiądz trafił tam pod koniec października. – W poniedziałek 2 listopada jeszcze z nim rozmawiałam, jednak już we wtorek było bardzo ciężko. Wybierając się w środę do szpitala przygotowałam białą koszulę i spinki do mankietów. Mogłam się wtedy spodziewać najgorszego. Stanęłam w bibliotece i spojrzałam na jego książki. „Masz ich tyle, obyś mógł je jeszcze przeglądać” – powiedziałam sama do siebie. Nagle otworzyła się jedna szafka i zaraz się zamknęła, potem druga i trzecia. Zeszłam na dół i zadzwonił telefon. Lekarz powiedział, że nastąpił zgon. Wiedziałam już, że przyszedł się ze mną pożegnać – mówi przez łzy pani Otylia.
Kochał rozmawiać z Bogiem
Ksiądz Antoni Stych dużo czasu spędzał na modlitwie. Często powtarzał, że Bóg ma wobec niego konkretny plan i musi przetrwać chorobę. Nigdy się nie przyznawał jak bardzo cierpi. „Idzie wytrzymać” – powtarzał. Codziennie rano modlił się na różańcu. Kiedy zdrowie na to jeszcze pozwało, na mszę świętą chodził do kościoła. Potem odprawiał ją w domu. Najpierw ołtarzem był stół. Potem, gdy wstanie z łóżka było niemożliwe, za ołtarz posłużyły jego piersi. Na nich stawiał kielich. Korzystał także z pomocy innych księży i odprawiał w koncelebrze. Na brak odwiedzin nie narzekał. Bardzo często przychodził jego następca, obecny proboszcz ks. Tadeusz Wciórka, przychodzili górnicy, uczniowie księdza i znajomi. – Drzwi u nas się nie zamykały . Teraz pozostała cisza i wielki smutek – mówi żegnając się z nami pani Otylia.
Rafał Jabłoński
***
Ks. kanonik Antoni Stych
Urodził się 14 kwietnia 1939 r. w Kochłowicach. W 1957 r. wstąpił do Seminarium Duchownego w Krakowie. Świecenia kapłańskie z rąk bp. Herberta Bednorza przyjął w czerwcu 1963 r. Był wikariuszem w parafiach: Św. Barbary w Gorzowie, Św. Apostołów Piotra i Pawła w Tarnowskich Górach, św. Antoniego w Rybniku, Św. Katarzyny w Jastrzębiu Zdroju. Pełniąc posługę wikariusza był jednocześnie współbudowniczym zniszczonego przez pożar kościoła w Chropaczowie, współbudowniczym kościoła NMP Matki Kościoła w Jastrzębiu Zdroju oraz budowniczym probostwa w Rybniku. W Tarnowskich Górach i Rybniku powierzono mu także duszpasterstwo akademickie. Proboszczem w Parafii Św. Marii Magdaleny w Radlinie II był w latach 1981–2005. W tym czasie zdołał wybudować dom parafialny, a także wyremontować kościół i probostwo. W uznaniu zasług dla Kościoła w dniu jego 70–tych urodzin, 14 kwietnia 2009 r. mianowano go kanonikiem honorowym Kapituły Metropolitarnej. Zmarł 4 listopada w Wodzisławiu. Pochowany został w dzielnicy Radlin II.