Co w szpitalach ginie najczęściej?
Co roku szpitale w Wodzisławiu i Rydułtowach liczą straty z powodu kradzieży. Ginie wszystko od plastikowych koszulek na regulaminy po muszle klozetowe. Pacjenci kradną także sztućce, termometry, piżamy i koce. Nie pogardzą kinkietami czy zegarem ściennym ze szpitalnej stołówki.
Lista rzeczy, które zginęły ze szpitalnych sal, korytarzy czy przychodni jest długa. Złodzieje kradną nie tylko torebki czy telefony komórkowe. To, można powiedzieć, standard. Są jednak tacy, którzy skuszą się na deskę klozetową, dozownik na mydło, krzesła czy cały sedes. – Dlatego teraz toalety są zamykane na klucz, który znajduje się w rejestracji poszczególnych przychodni – mówi Dorota Romańczu-Pazdyga, naczelna pielęgniarka z ZOZ-u w Wodzisławiu.
Stołową zastawą też nie pogardzą
Na oddziałach szpitalnych wzięciem cieszą się z kolei sztućce i kubki. Liczba zaginionych naczyń szła w setki, dlatego teraz pacjenci muszą na okres leczenia przynieść na oddział własne. Okazuje się, że nowych właścicieli znajdują także termometry, piżamy i koce. Przydać się może bateria do umywalki, wieszaki z łazienek na oddziałach, kinkiety czy zegar ścienny ze stołówki szpitalnej.
Lubią kwiaty
Złodzieje nie odpuścili nawet doniczkom z kwiatami. – Na internie I szpitala w Wodzisławiu siostry chciały upiększyć oddział, żeby nie kojarzył się wyłącznie ze szpitalem, cierpieniem i chorobami. – Każda przyniosła z domu jakieś kwiaty w doniczkach. Długo oka nie cieszyły. Wszystkie zginęły – opowiada Dorota Romańczuk-Pazdyga.
Interna I w ogóle chyba jest pechowa, bo ktoś ukradł nawet ławkę, stojącą przed wejściem do budynku. Nowa jest teraz przytwierdzona do ściany łańcuchem. W szpitalu w Rydułtowach nagminnie ginęły wózki do transportu np. jedzenia. Branie miały żarówki energooszczędne. Bywało, że na oddziałach pacjenci robili awantury, bo ktoś im zabrał ich jedzenie z oddziałowej lodówki. Popularnością cieszyły się także gumowe węże przy hydrantach.
– Podobno wykorzystują je tapicerzy do wzmocnień brzegów foteli czy kanap – mówi Barbara Matuszek, naczelna pielęgniarka z Rydułtów. Kosztowne i kłopotliwe były kradzieże węgla spod kotłowni. Teraz jest monitoring, więc być może proceder się ukróci. Podobnie jak w Wodzisławiu ginęły sztućce, kubki, koce. Niedawno na oddziale położniczo – ginekologicznym ktoś z pustej sali, ledwo co przygotowanej na przyjęcie nowych pacjentek ukradł cały zapas ręczników papierowych. – Ludzi odwiedzających jest tak dużo, że trudno złapać kogoś za rękę – dodaje Barbara Matuszek.
Wystarczy chwila nieuwagi
Złodzieje grasują także w przychodniach wchodzących w skład rydułtowskiego ZOZ-u. W ubiegłym roku z jednej z poradni wyniesiono laptopa, w którym siostra wpisywała dane pacjentów.
– Weszła tylko do gabinetu z kartą i kolejną pacjentką. Kiedy wróciła komputera już nie było – opowiada naczelna pielęgniarka.
Złodzieje grasują także w przychodniach wchodzących w skład rydułtowskiego ZOZ-u. W ubiegłym roku z jednej z poradni wyniesiono laptopa, w którym siostra wpisywała dane pacjentów.
– Weszła tylko do gabinetu z kartą i kolejną pacjentką. Kiedy wróciła komputera już nie było – opowiada naczelna pielęgniarka.
Kradzież może kosztować życie
Złodziejowi przyda się wszystko. Czasem jednak przedmiot, który weźmie może komuś uratować życie. – Ludzie zabierają gaśnice czy węże do hydrantów. Co by się stało, gdyby akurat wtedy wybuchł pożar? Czy ktoś zdaje sobie sprawę, że naraża innych na niebezpieczeństwo? – pyta Barbara Matuszek.
Kradzieże są zgłaszane na policję. Sprawców najczęściej trudno znaleźć. Szpitale nawet nie prowadzą odrębnego rejestru rzeczy zaginionych, żeby dokładnie oszacować straty.
– To są na pewno duże pieniądze i wolelibyśmy je przeznaczyć na inne, służące dobru pacjenta cele – kwitują pracownicy szpitala.
( j.sp)