Z Wodzisławia do Betlejem pieszo
Andrzej Sudoł wyszedł z domu w sierpniu ubiegłego roku. Pokonał 4 200 km, by dotrzeć na pasterkę do Betlejem. Marsz trwał 135 dni. – Chciałem w ten sposób podziękować Bogu za wszystko, czym mnie obdarzył – mówi pielgrzym z Wodzisławia.
Andrzej Sudoł po raz kolejny udowodnił, że stać go na wiele. Latem 2005 r. pieszo dotarł do Rzymu. Przeszedł 1700 km. Pierwotnym celem wędrówki planowanej kilka lat wcześniej było spotkanie się z Janem Pawłem II. - Niestety Ojciec Święty zmarł, jednak z pielgrzymki nie zrezygnowałem. Musiałem tam iść, by podziękować Bogu za tego człowieka i modlić się nad jego grobem - mówi wodzisławianin. Minęły trzy lata i wyruszył ponownie. Z listem w ręku
Tym razem celem było miejsce narodzenia Chrystusa. Pan Andrzej wziął niewielki plecak, dwie podkoszulki, gruby sweter, kurtkę, bieliznę i bez butów na zmianę ruszył w drogę. Nie wziął swojego telefonu komórkowego. Miał za to znacznie bardziej przydatny list polecający napisany przez swojego proboszcza Bogusława Płonkę z Parafii Wniebowzięcia NMP w Wodzisławiu. - Dzięki niemu było wiadomo kim jestem i dokąd zmierzam. Listem tym posługiwałem się bardzo często. Miałem także drugi egzemplarz przetłumaczony na język angielski. W wielu sytuacjach okazał się on pomocny - wspomina pielgrzym.
Krok po kroku, państwo za państwem
Do Betlejem Andrzej Sudoł wyszedł 18 sierpnia. Najpierw zatrzymał się w Czechach, potem na terenie Słowacji, by stąd dotrzeć na Węgry. Tutaj spędził dwa dni korzystając z uroków Balatonu. - Zdecydowałem się na dłuższy postój, wykorzystując go na kąpiel i pranie - mówi wodzisławianin. Kolejna baza znajdowała się w Chorwacji. Dalej szedł przez Bośnię, Czarnogórę, Albanię i Macedonię. Tak dotarł do Grecji, a stąd do Turcji, a następnie do Syrii i Jordanii. 22 grudnia wszedł na tereny palestyńskie. Dzień później był już w Jerozolimie, a 24 grudnia w Betlejem. Tutaj uczestniczył w uroczystej pasterce. - To było wspaniałe przeżycie, którego mogłem doświadczyć dzięki siostrom zakonnym z Nowego Domu Polskiego znajdującego się w Ziemi Świętej. To one postarały się o karnet wstępu, dzięki któremu mogłem być w centrum wydarzeń. Nie miałem pojęcia, że obowiązują jakieś wejściówki - relacjonuje pielgrzym.
Podczas wyczerpującego marszu wodzisławianin nieustannie myślał o dotarciu do miejsc historycznych, szczególnie tych znaczących dla Chrześcijan. Odwiedził m.in. Medżugorie, Jerycho, Efez, Damaszek, Nazaret, Kafarnaum i Tars. Był także na Górze Tabor.
Ludzie są dobrzy
W drodze wodzisławianin nie miał większych problemów z noclegiem. - Przyjmowali mnie księża i siostry zakonne. Bardzo ciepło przyjęli mnie także polscy żołnierze w bazie ONZ w Bośni. Najczęściej jednak korzystałem z dobroci zwykłych ludzi. Zapraszali mnie do siebie i częstowali jedzeniem. Porozumiewałem się z nimi po niemiecku i rosyjsku. Także wyznawcy innych religii byli dla mnie dobrzy, choć wiedzieli, że jestem chrześcijaninem. Tak było na przykład w Turcji, gdzie bardzo serdecznie przyjął mnie u siebie jeden z Kurdów. Na początku obawiałem się muzułmanów. Okazało się, że nie patrzyli na mnie wrogo. Zdarzało mi się nawet spać przy meczecie - opowiada Andrzej Sudoł
Czasem rzucili kamieniem…
Wodzisławianin nieczęsto używał własnego namiotu. Przydał się głównie w Grecji, gdzie panowały dogodne warunki atmosferyczne. Pod namiotem pan Andrzej spał także w Turcji. Pewnej nocy miał nieproszonego gościa. - Rano obok mnie przechadzał się skorpion. Miał ok. 10 cm długości. To było niebezpieczne - wspomina pielgrzym.
W drodze do Betlejem nieprzyjemnych zdarzeń było więcej. Głównie w Turcji, gdzie wodzisławianin przebywał blisko 40 dni. - Dwukrotnie obrzucono mnie kamieniami. Najpierw rzucały dzieci, gdy nie dałem im pieniędzy, a potem młodzież, kiedy nie chciałem się zatrzymać - relacjonuje 57-latek, który miał także do czynienia z turecką policją. Funkcjonariusze pojawili się gdy zamierzał rozbić namiot w sadzie. Przewieźli go na komisariat, a gdy zorientowali się, że posiada pieniądze nakazali spędzić noc w hotelu.
Od sierpnia do stycznia
Andrzej Sudoł wrócił do Wodzisławia na początku stycznia po 135 dniach marszu. Witali go księża i przyjaciele z Parafii Wniebowzięcia NMP. - Tym ludziom bardzo wiele zawdzięczam, dzięki nim doszedłem do celu. Gdyby nie ich wsparcie zawróciłbym z drogi, podobnie jak Austriak, który zrezygnował z dalszego marszu w Albanii - kończy pielgrzym z Wodzisławia.
Rafał Jabłoński