W krzywym zwierciadle...
...czyli o czym też sobie gwarzą te grzeczne latorośle? Dorota Nowak, reżyser Teatru Wodzisławskiej Ulicy, w 1998 r. otrzymała tytuł Reżysera Roku w Teatrze Amatorskim: Nie tak dawno zebrało się w moim domu grono krewniaków, dla których jestem ciocią. Mają dzieci zaliczane do populacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej.
Bawiliśmy się wspólnie, to znaczy dorośli razem z dziatwą, ale w którymś momencie, gdy rozmowa zeszła na media, znudzone dzieci się wymknęły, żeby pobaraszkować po mojej sypialni. Podążyłam za nimi, bynajmniej nie w celu udaremnienia im zabawy w tatę i mamę. Żadne instynkty pedagogiczne ani tym podobne pobudki mną nie kierowały, bo uważam, że dzieciom należy ufać! Chodziło mi jedynie o pościel! Akurat położyłam świeżutką.
Chciałam w razie czego jakoś odwrócić uwagę dzieciaków od łóżka na wypadek, gdyby przyszło im do głowy tak brutalnie obejść się z moim posłaniem, jak niegdyś my – to znaczy ja z rodzeństwem i kuzynostwem – traktowaliśmy stosy pierzyn i poduch naszych świętej pamięci ciotek. Przez uchylone drzwi sypialni zobaczyłam, że dzieci siedzą sobie grzecznie na podłodze, odbywając jakąś naradę. Żadnego skakania po pościeli. Byłam ciekawa, o czym też sobie gwarzą te grzeczne latorośle nasze kochane.
A że z pokoju obok dobiegało dużo głośniejsze – skądinąd dla mnie interesujące – politykowanie dorosłych, w żaden sposób nie dało się pochwycić jednego bodaj słowa z konspiracyjnej odprawy młodego pokolenia. Stanęłam w obliczu dramatycznego wyboru: uczestniczyć z dorosłymi w rozmowie o telewizji, czy może dowiedzieć się, co aż tak bardzo zajmuje dzieci, że – choć spontanicznie – to jednak w krótkim czasie zdołały się tak świetnie zorganizować. Przymknęłam drzwi od pokoju, w którym debatowali bratanek, bratanice i siostrzeniec ze swoimi połowami, bo coraz bardziej ciekawiło mnie, o czym mówią dzieci.
Przypominały sobie – jedno przez drugie – jak to leci w telewizji o tych zabawkach, o tym jakimś sweterku, jakiejś babie, jakimś Downie… Wspólnymi siłami odtworzyły wszystko słowo w słowo, powtarzając po kilka razy to, czego mówić bynajmniej nie należy, chociaż telewizja ostrzega każdego dnia, że kto tak mówi, uczy pogardy i nienawiści. Pośród radosnych chichotów padały ze słodkich dziecięcych usteczek napiętnowane w telewizji wredne imperatywy ze wszech miar godne zapomnienia.
Jeszcze w uszach mi brzmiało echo jakże słusznego komentarza: „One nie nauczyły się tego same!” Rzeczywiście – nie same. Nauczyły się tego z… telewizji! – szepnęłam odkrywczo. Niechże mi ta relacja nie będzie poczytana za atak na znakomity przecież materiał telewizyjny – jeden z lepszych, jakie w ciągu ostatnich lat widziałam na antenie TVP. To współczesny moralitet, w którym jak w krzywym zwierciadle my – dorośli się sobie przyglądamy – w zachowaniach i wypowiedziach dzieci dostrzegając nasz brak tolerancji oraz pogardę wobec innych.
Chcę tylko powiedzieć, że działa on w dwóch kierunkach: po pierwsze w zgodzie z intencjami nadawcy – trafiając do adresatów, czyli dorosłych, po drugie – wbrew zamierzeniom nadawcy – do dzieci, które – jeśli nawet w rzeczywistości nie spotkały się z postawami, wyrazem których są obraźliwe imperatywy, mają okazję nadrobić zaległości. Jedyny kłopot dzieci, że nie bardzo może jeszcze znają znaczenie wypowiadanych słów… Pożyją, poznają…
Nasza, dorosłych, w tym głowa!