Wiosna średniowiecza
Ireneusz Skupień radny z Wodzisławia Ten felieton miał być łatwy i przyjemny, miał się zalecać zgrabnością bon motów i lekkością tonu. Gdybym tylko puszki pocztowej nie otworzył. Z niej bowiem wypełzła stęchlizna, która piszącemu spokój zmąciła, a pióro miast zdań pełnych szarmu zaczęło kreślić słowa jadowite i nieprzyjemne.
Ten felieton miał być łatwy i przyjemny, miał się zalecać zgrabnością bon motów i lekkością tonu. Gdybym tylko puszki pocztowej nie otworzył. Z niej bowiem wypełzła stęchlizna, która piszącemu spokój zmąciła, a pióro miast zdań pełnych szarmu zaczęło kreślić słowa jadowite i nieprzyjemne.Temat oświadczeń lustracyjnych powrócił. Jeszcze się dobrze nie wybudziliśmy z dwuletniego koszmaru, a „centrala” znów nęka pismami, w których uprzejmie, acz kategorycznie, prosi o składanie autodonosów. Mój stosunek do tego tematu został w całości wyczerpany przez pewnego profesora chemii, który swoje oświadczenie lustracyjne opatrzył jedynym możliwym komentarzem: „pocałujcie mnie w dupę, pajace”. Ale problem zostaje. Dla mnie to problem niezrozumiałej dominacji w naszym dyskursie publicznym pogańskiej idei zemsty i odwetu nad chrześcijańską ideą przebaczenia i pojednania. Opisano już wiele przypadków różnych form donosicielstwa, bo i tych godnych potępienia – konfidentów z niskich pobudek, jak i proszących o usprawiedliwienie, bo wymuszonych szantażem, groźbą krzywd wyrządzonych najbliższym. Przytomni na umyśle opisywali cały absurd sytuacji, w której certyfikaty moralności byłym opozycjonistom wystawiają byli esbecy, i w której – wg oficjalnej wykładni – jedyną sfałszowaną teczką w tym kraju jest teczka prezesa Kaczyńskiego. Ale wciąż czekam na opis stanu ducha historyków z Instytutu Pamięci Narodowej. Chociażby tych przygotowujących wystawę „Twarze bezpieki”.
Otwierające się na działania w konwencji pop wodzisławskie muzeum zaserwowało niedawno hit sezonu i wystawiło na publiczny widok olbrzymie plansze ze zdjęciami funkcjonariuszy PRL-owskiego aparatu represji. Zaznaczam, nie ma we mnie ani krztyny współczucia dla ubeckich drani. Jednakże twarze bezpieki, parciane, pszenno-ziemniaczane oblicza były mało interesujące jako świadectwo czasów, naprawdę ciekawy zaś był mechanizm odbioru tej wystawy. Patrzyłem na te twarze z poczuciem perfekcyjnej moralnej wyższości, z uczuciem dokonującej się na moich oczach historycznej sprawiedliwości. Czułem to samo, co średniowieczna gawiedź gromadząca się wokół płonących na stosach grzesznic i grzeszników, to samo, co chińscy wieśniacy spędzani na place, by kontemplować urodę egzekucji wrogów ustroju. Jeśli jest piekło – myślałem – niech się smażą w jego najgorętszym kręgu. Nie żałowałem tych chwil spędzonych na ulicy Kubsza. Obiecywano mi wprawdzie „historyczne walory poznawcze” i „społeczną doniosłość wydarzenia”, ale w istocie wdzięczny byłem historykom z IPN-u za ich iście mefistofeliczną przewrotność, wdzięczny za ten dreszczyk emocji. Hamburger w McGasiu smakował wybornie.
A tak na marginesie, szanowna „centralo”, w ramach autodonosiku oznajmiam, iż pomazałem szprejem ścianę. Żeby ci nie ułatwiać, nie zdradzę miejsca ani czasu, nie zdradzę też, czy napisałem „Kowalski ma w domu nielegalny powielacz” czy też „Precz z komuną”, a w razie zdemaskowania w ramach okoliczności łagodzących zasłonię się pomrocznością jasną. Ale wierzę, że kiedy już śledztwo to zostanie zakończone, w końcu się dowiem, czy za czyn ten należy mi się kombatancka aureola, konfidencka hańba czy piętno podwórkowego chuligana. W końcu nic nie jest tym, czym się wydaje.