Przed sądem wygramy
Podczas kolejnego spotkania z władzami miasta prezydentowi solidnie się oberwało. Ludzie mają pretensje, że wydzierżawił teren firmie Zielony Śląsk, używającej fluorku wapnia. Pod jego adresem padły konkretne zarzuty. Jedna z kobiet twierdzi, że jeśli nie przepędzi Zielonego Śląska, odpowie za utratę zdrowia a może nawet życie wielu ludzi.
Mieszkańcy nie chcieli słuchać wyjaśnień, że procedura skomplikowana, że nie można było wszystkiego przewidzieć. Jakby tego było mało, zaczęli się kłócić między sobą. Domagali się jednego - wypowiedzenia przedsiębiorstwu umowy dzierżawy. Prezydent twierdził, że póki co jest to niemożliwe. Że przegrana w sądzie jest niemal pewna. Na drugi dzień zmienił zdanie. - Pojawiły się dodatkowe materiały. Mamy wystarczające dowody, aby przekonać sąd do naszych racji - mówi Kieca. Mieszkańcy zapewniają, że jak jeden mąż staną przed sądem i go poprą.
Zielony Śląsk zajmuje się mieszaniem fluorku wapnia z pyłem dymnicowym. W ten sposób związek chemiczny jest neutralizowany i wykorzystywany do rekultywacji terenu po byłej cegielni w Rydułtowach. Teren na Wilchwach przedsiębiorstwu wydzierżawiło miasto. Zielony Śląsk posiada szereg opinii prawnych jakoby działalność nie była szkodliwa dla zdrowia i życia mieszkańców. Ci mówią krótko: To bzdura!
- Śmierdzi strasznie, szczypią oczy, oddychać nie można - mówiła podczas ostatniego spotkania na Wilchwach mieszkanka Alfreda Chłapek. - Świat o nas zapomniał. To jest dla nas eutanazja. Jeśli prezydent nie zrobi z tym porządku, to podpisze się pod śmiercią wielu ludzi - nie przebierała w słowach kobieta.
Nasmrodził i milczy
Już latem firma miała opuścić Wilchwy i przenieść się na teren przy ul. Marklowickiej. Taką lokalizację zaproponowało miasto. Prezydent obiecał, że sprawa zostanie bardzo szybko załatwiona. Tak się nie stało. Na przeszkodzie stanęły przepisy. Nowa lokalizacja niesie za sobą konieczność wydania nowego zezwolenia starosty. W międzyczasie pojawiło się orzeczenie Samorządowego Kolegium Odwoławczego komplikujące całą procedurę. Przedsiębiorca musi m.in. dokonać zmiany użytkowania terenu, na którym zamierza prowadzić działalność. Przy dobrej woli firmy sprawa może być załatwiona najszybciej za cztery miesiące. Współpracy jednak brakuje. Przedstawiciel Zielonego Śląska nie pojawia się na zebraniach z mieszkańcami i nie wywiązuje się z wcześniejszych ustaleń z władzami miasta. Tak więc na pytanie, kiedy na Wilchwach przestanie śmierdzieć, odpowiedzi nie ma.
Konkrety panie prezydencie
Mieszkańcy winą za bałagan obarczają prezydenta. - Dzisiaj chcemy znać ostateczny termin, do którego zrobi pan z tym porządek, jeśli nie, to my wyznaczymy termin - mówił podczas ostatniego zebrania Tadeusz Tyc, mieszkaniec Wilchw. Mężczyzna próbował nawet rozpocząć procedurę głosowania mieszkańców nad owym terminem. Ostatecznie do tego nie doszło.
- Kolejnego terminu nie podam, ponieważ nie jestem pewien, kiedy będzie to możliwe - mówił Mieczysław Kieca. - Raz, w dobrej wierze, państwu obiecałem, że sprawa zostanie załatwiona i tak się nie stało. Nie przewidziałem, że zmieni się orzecznictwo SKO - dodał prezydent. Nie ukrywa on, że wydzierżawienie terenu to wielki błąd.
Ruch po stronie firmy
Ostatecznie władze miasta zdecydowały się na wypowiedzenie umowy dzierżawy firmie Zielony Śląsk. Miała ona zdać teren do końca grudnia. Teraz ruch po stronie Zielonego Śląska. Przedsiębiorstwo może się zwrócić do miasta o przedłużenie wyznaczonego terminu lub uznać, że wypowiedzenie umowy jest złamaniem prawa i problem przeniesie się na salę sądową. - Nie obawiamy się procesu. Mamy szereg dowodów na to, że działalność Zielonego Śląska jest szkodliwa - mówi Mieczysław Kieca.
Rafał Jabłoński