Niepotrzebne zamieszanie
W poprzednim wydaniu naszej gazety pisaliśmy o sprawie pani Stefanii, której dom odwiedził tajemniczy pracownik spółki Vattenfall. Przyszedł, by sprawdzić stan licznika. Kobieta twierdzi, że mężczyzna był agresywny i ją poturbował, a następnie odjechał prywatnym samochodem. Druga strona utrzymuje, że to kobieta była natrętna i domagała się udostępnienia sprzętu pomiarowego.
Sprzeczne odpowiedzi
Przed tygodniem Łukasz Zimnoch, rzecznik Vattenfall potwierdził, że takowa wizyta miała miejsce i odbyła się za zgodą i wiedzą firmy. Jakież było zdziwienie kobiety, kiedy odebrała przesyłkę zaprzeczającą wypowiedziom przedstawiciela firmy Vattenfall. Czytamy w niej, że w tym konkretnym dniu nikt nie otrzymał upoważnienia do przeprowadzenia kontroli u pani Stefanii. Wizyty więc być nie powinno.
– Nic z tego nie rozumiem. Jak można było najpierw w gazecie mówić, że wszystko jest w porządku a teraz okazuje się, że coś tutaj nie gra. Wszystko wskazuje więc na to, że miałam do czynienia z oszustem – denerwuje się kobieta.
To była pomyłka
Przedsiębiorstwo energetyczne ma jednak na to odpowiedź. – Doszło do banalnej pomyłki. Po prostu, odpowiedź na list tej pani wysłał nie ten dział co trzeba. Otrzymała ona pismo z działu nielegalnego poboru. A ten rzeczywiście nie zlecił u niej żadnej kontroli – wyjaśnia Ewa Pfützner z działu komunikacji zewnętrznej Vattenfall Poland. – Tymczasem nasz pracownik nie został skierowany, żeby skontrolować prawidłowość i legalność poboru, ale żeby spisać stan licznika – dodaje Pfützner.
To nie był nasz pracownik
Ostatecznie okazało się, że mężczyzna, dokonujący spisania licznika w rzeczywistości nie jest pracownikiem Vattenfall. – Do spisywania zużycia energii elektrycznej zatrudniamy podwykonawców. W tym przypadku była to firma Energomoc. I to pracownik tej firmy był w domu tamtej pani – mówi Ewa Pfützner. – Oczywiście dostał od nas wszelkie dokumenty i upoważnienia, zezwalające na dokonywanie spisu stanów liczników u naszych odbiorców. W oświadczeniu, które nam przekazał, napisał, że to on został tam zaatakowany i zelżony.
Artur Marcisz