Kto powinien się wstydzić?
Sąsiedzi interweniują, strażacy przyjeżdżają, a ognia nie ma. Lokatorzy bloku przy ul. 26 Marca w Wodzisławiu boją się, że rzekome zabawy z ogniem skończą się tragedią. Jan Bałuszyński to dla nich realne zagrożenie.
Do bloku trudno wejść. Już przy drzwiach klatki schodowej odpycha smród. Najgorzej jest jednak po zrobieniu kilku kroków. Nie poddajemy się. Pukamy do drzwi. Nikt nie odpowiada. – On panu nie otworzy. To dziwak – mówi wchodząca do windy kobieta. Jednak się udało. Na drugi dzień. – Wejdź, chodź, szybko – szepce Jan Bałuszyński.
Mieszkanie przypomina magazyn, jaki garaż. Nie ma gdzie usiąść. Gospodarz jest jednak bardzo gościnny. Znajduje krzesło. Rozmawiamy jakieś czterdzieści minut.
Zagrożenia nie było
Udaliśmy się do niego po interwencji sąsiadów. Twierdzą, że przeraźliwy smród jest nie do zniesienia. Ich zdaniem Bałuszyński znosi do domu różne przedmioty na złom – także kable, które opala, aby pozbyć się plastikowej powłoki. Wielokrotnie alarmowali strażaków. Byli pewni, że mężczyzna urządza w domu ogniska. Funkcjonariusze byli tutaj już w listopadzie ubiegłego roku, także niedawno w marcu i w kwietniu. – Na miejscu okazywało się, że zagrożenia nie było. W ostatnim przypadku dym wydobywał się z garnka, na którym przygotowywał obiad – mówi Kazimierz Musialik, komendant Komendy Powiatowej PSP w Wodzisławiu.
O rzekomym zagrożeniu informowani byli także policjanci. – Za każdym razem zgłoszenie odwoływano. Strażacy będący na miejscu stwierdzali, że nic groźnego się nie dzieje – mówi Magdalena Wija z Komendy Powiatowej Policji w Wodzisławiu.
Bez drzwi cztery dni
Jan Bałuszyński nie kryje oburzenia. – Najpierw weszli do mnie oknem, potem rozwalili drzwi. Cztery dni nie mogłem wyjść z mieszkania. Musiałem pilnować swoich rzeczy. Za nowe drzwi mam zapłacić 1300 zł. Skąd mam wziąć te pieniądze? Mam tylko niewielką rentę. Ze złomu? To grosze – mówi Jan Bałuszyński.
Narzekania te mogą dziwić. Mężczyzna odmówił przyjęcia pomocy z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Nie zwrócił się także o wsparcie do tspółdzielni. Na umówionej rozmowie z prezesem SM „ROW” też się nie pojawił. – Po prostu się wstydzę. Głupio mi. Nie chcę być ciężarem. Jakoś sobie poradzę. Co, pójdę i będę świecił oczami? – tłumaczy mężczyzna.
Prezes poszedł z wizytą
Jan Grabowiecki, prezes SM „ROW” w poniedziałek osobiście poszedł do pana Jana w odwiedziny. – Może coś się uda załatwić, może jakoś pomóc – twierdzi prezes.
Niestety się nie udało. Od kilku dni nikt nie otwiera. – Mimo to zapoznałem się ze sprawą i wynika z tego, że lokator nie jest groźny dla sąsiadów. Regularnie płaci czynsz i nie robi przeszkód podczas wszelkich kontroli przeprowadzanych w jego mieszkaniu. Chodzi na przykład o sprawdzenie instalacji – dodaje Jan Grabowiecki.
Łatwiej zadzwonić
W dalszym ciągu pozostaje problem smrodu. W rozmowie z nami gospodarz obiecał, że zrobi z tym porządek. Czy tak się stanie, czas pokaże. Oburzenie mieszkańców w tej sytuacji nie może dziwić. Śmierdzi strasznie. Zastanawiać może natomiast ich postawa. Dlaczego nikt z tym człowiekiem nie porozmawiał, nie przekonał go, że można uporządkować zabrudzone pokoje, nie zaoferował pomocy. Z pewnością łatwiej chwycić za słuchawkę i wykręcić trzy cyfry.
Rafał Jabłoński