Gentlemani z autobusu…
Coś mnie urzekło w tej salonowej konwersacji ! Tyle treści, a tylko dwa słowa!...Musiała być i treść, skoro jeden opowiadał, a drugi reagował, wykrzykując raz po raz: - „O k…a.! Ja p…e!” . Wpadał na przemian to w zachwyt i zdumienie, to
w oszołomienie, wzburzenie, gniew, radość, rozbawienie i nie wiem w jakie jeszcze stany…
Nawet ci, co się brzydzą wulgaryzmami wiedzą, że te dwa uniwersalne wyrazy na „p” i „k” wzbogacające (czytaj: zubożające) nasze powszednie słownictwo, mogą przybierać rozmaity sens. Mała zmiana natężenia głosu i już nowa treść się wyłania z niepozornego słowa. Można się w tej sztuce ćwiczyć, by dojść do perfekcji. Rozmawiającym w autobusie przyznałabym mistrzostwo.
Rozejrzałam się … Nikt z pasażerów stojących czy siedzących w promieniu półtora metra - oprócz mnie (sceniczne skrzywienie zawodowe) - nie zdradzał najmniejszego zainteresowania tą lingwistyczną wirtuozerią gentlemana. Każdy na pewno układał w myślach plan dnia, a młodzi ludzie ucinali sobie pogawędkę, rzucając najprostszymi słowami, jakie znali. Wielkie rzeczy!
Co mnie to obchodzi, niech sobie rzucają… Każdy rzuca tym, co ma. Przecież to tylko słowa. Nikogo to nie rusza. Może i rusza zresztą… A mnie ruszało? Też nie! Poczułam się nieswojo.
Wiedziałam, że muszę się oburzyć, choćby tylko z tego powodu, że nie jestem oburzona! Społeczny obowiązek wobec współpasażerów nakazywał podjąć akcję. Postanowiłam powiedzieć tym młodym, co o nich myślę. Energicznie zwróciłam się w ich stronę, bo dotąd ich głosy dobiegały mnie z boku:
– Słuchajcie – zagaiłam stanowczo, ale głos mój brzmiał pojednawczo (sama nie wiem skąd mi się to wzięło) - nie dałoby się tej pasjonującej historyjki dokończyć z pominięciem wulgarnych słów na „k” i „ p” ? – Ciężko będzie, ale spróbujemy odpowiedział za nich obu, uśmiechając się łobuzersko ten, który przed chwilą używał tak soczystego języka, po czym - wcale nie speszony - kontynuował swoją opowieść, tyle że już bez… zakazanych słów.
Szło mu ciężko, bo jak tylko brakowało któregoś z dwóch wszystko mówiących wyrazów, a żaden nowy się nie nasuwał, był zmuszony używać rąk, wspomagając się gestykulacją. Ale wytrzymał…
Do trzeciego przystanku, na którym wysiadłam, żadne obsceniczne słowo nie padło. Gorzej miał ten drugi, co tylko słuchał i wtórował: „- O …!” – urywał, a potem zakrywał dłonią usta, żeby siłą rozpędu nie wydostał się przypadkiem jeden z dwóch wyrazów na każdą okazję.
Żeby tylko chłopcy nie oniemieli od tych ćwiczeń!
Dorota Nowak - reżyser Teatru Wodzisławskiej Ulicy, w 1998 r. otrzymała tytuł Reżysera Roku w Teatrze Amatorskim